Jakże inaczej ogląda się filmy wojenne, gdzie główne role odgrywają aktorzy, którzy sami doświadczyli frontowych przeżyć. Rzecz jasna, dzisiaj to (prawie) niemożliwe, chyba że film powstaje w Hollywood, a w rolach głównych grają weterani wojny w Wietnamie czy działań zbrojnych na Bliskim Wschodzie.
Aleksander Żabczyński z Lodą Niemirzanką w komedii muzycznej Miłość przy świecach, Teatr Letni w Warszawie, 1937. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Ale ile PRAWDY jest w rolach (nawet epizodycznych) choćby Charlesa Bronsona, wywodzącego się z polskich Tatarów aktora charakterystycznego. Wcielając się (zwykle) w filmach wojennych w żołnierzy z polskim rodowodem („Wielka ucieczka”, reż. John Sturges, 1963; „Parszywa dwunastka”, reż. Robert Aldrich, 1967), Bronson właściwie powtarzał swoją prawdziwą, życiową rolę frontowego żołnierza (walczył z Japończykami i za tę walkę uzyskał nawet Purpurowe Serce). Przykłady amerykańskich aktorów-weteranów, którzy walczyli na frontach II wojny światowej, niejako powtarzających swoje życiowe role w kinie – można by mnożyć. Kirk Douglas (weteran US Navy), James Stewart, Clark Gable (uczestniczący w lotach bojowych nad Niemcami), Lee Marvin (również odznaczony Purpurowym Sercem za udział w czasie bitwy o Saipan jako snajper) czy nawet Henry Fonda, który służył w sztabie Amerykańskiej Marynarki Wojennej, w czasie działań na Pacyfiku – to tylko najbardziej znani weterani II wojny światowej, rekrutujący się z hollywoodzkiej elity. I kiedy ogląda się twardego majora Reismana, granego przez Lee Marvina w przywoływanej „Parszywej dwunastce”, siekącego z karabinu maszynowego do hitlerowców, znać od razu, że ten człowiek trzymał w rękach broń i robił to we frontowych warunkach.
Ale przecież nie tylko amerykańscy gwiazdorzy mieli w swych życiorysach wojenne rozdziały, zapisywane potem i krwią. Również i rodzimi aktorzy teatralni i filmowi doświadczali na własnej skórze wojny. Nie tylko jako cywile zmagający się z dramatycznymi utrapieniami, lecz także jako żołnierze.
Amant spod Monte Cassino
Kiedy wybuchła II wojna światowa, wielu przedstawicieli i przedstawicielek środowiska aktorskiego, mówiąc kolokwialnie, poszło w kamasze. Chyba najbardziej spektakularną karierę wojskową spośród uznanych mistrzów przedwojennej sceny i kamery zrobił Aleksander Żabczyński (1900–1958). Jeden z największych amantów rodzimego przemysłu filmowego, a i wytrawny aktor (bo i członek zespołu Juliusza Osterwy). Ten gwiazdor przedwojennych przebojów filmowych, takich jak „Panienka z poste restante” (1935, reż. Michał Waszyński), „Manewry miłosne” (1935, reż. Jan Nowina-Przybylski i Konrad Tom, który notabene zrobił karierę w czasie wojny, będąc niemieckim sprzedawczykiem) czy – przede wszystkim – megahitu „Jadzia” (1936, reż. Mieczysław Krawicz), sam był synem wojskowego generała: Aleksandra Daniela Żabczyńskiego. Nic więc dziwnego, że wojaczkę młody Olo miał we krwi. I kiedy Niemcy zaatakowali w 1939 roku, od razu zaciągnął się do wojska. Zasilił szeregi 1 Pułku Artylerii Przeciwlotniczej im. Marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, brał udział w kampanii polskiej 1939 roku, gdzie z poświęceniem bronił Warszawy przed niemieckimi eskadrami bombowymi. Po kapitulacji przedostał się do Francji, a w 1940 roku dostał się do Wielkiej Brytanii, gdzie jako młodszy oficer trafił w 1942 roku na Bliski Wschód. Jako oficer 2 Korpusu brał udział w bitwie o Monte Cassino. Tak jego udział opisuje Iwona Kienzler, autorka opracowania „Wojenne losy przedwojennych gwiazd”: „Alianci wkrótce się przekonali, że mają do czynienia z wyjątkowo zawziętym i groźnym przeciwnikiem – niemieccy spadochroniarze bronili klasztornego wzgórza niemal przez pięć miesięcy, skutecznie odpierając kolejne ataki wojsk alianckich. Do czasu, kiedy trudne zadanie zdobycia Monte Cassino powierzono 2. Korpusowi Polskiemu generała Władysława Andersa. Dopiero polskim żołnierzom, wśród których znajdował się również bohater naszej opowieści, udało się zdobyć wzgórze i zmusić Niemców do odwrotu. Żabczyński, człowiek z natury skromny, niechętnie mówił o swoim udziale w walkach o Monte Cassino. Indagowany przez dziennikarzy, kwitował ten chwalebny epizod jednym zdaniem: ‘W randze kapitana odbyłem całą kampanię włoską przez Monte Cassino do Bolonii’ . A przecież w bitwie został ranny i musiał wykazać się wyjątkowym męstwem, skoro odznaczono go Krzyżem Walecznych. Ponieważ relacje świadków, którzy mieli okazję spotkać go po zakończeniu działań wojennych, mówią o tym, że niegdysiejszy amant miał poważne i zauważalne ubytki w uzębieniu, jego biografowie przypuszczają, że zęby utracił na skutek ran odniesionych pod Monte Cassino”.
Jak wielu weteranom II wojny światowej walczących na zachodnim froncie, również Żabczyńskiemu trudno było wrócić do kraju rządzonego przez komunistów. W końcu jednak wielka miłość do żony Marii spowodowała, że znakomity aktor zawitał ostatecznie do kraju. Czy udział w bojach 2 Korpusu wpłynął znacznie na aktorskie emploi Żabczyńskiego? Z pewnością. Ten prześwietny wykonawca ról zabawnych i lekkich, bon vivant przedwojennych ekranów i salonów, po II wojnie światowej właściwie nie zagrał żadnej roli komediowej. Wyspecjalizował się w wieloznacznych, charakterystycznych epizodach teatralnych (jak Książę w „Heloizie i Abelardzie” Rogera Vaillanda, w reżyserii Adama Hanuszkiewicza). Co ciekawe, z aktora, który oczarowywał tłumy swych wielbicielek, po wojnie Żabczyński wolał udzielać się głównie jako aktor głosowy, to znaczy nagrywający przede wszystkim teatry radiowe, słuchowiska, nawet piosenki. Przyjaciołom tłumaczył, że to właśnie wojna nauczyła go wielkiego szacunku dla medium radiowego, kiedy – w dalekich od okupowanej Polski krajach – wsłuchiwał się w audycje płynące z głośników frontowych radiostacji. Przypominające mu o ojczyźnie, ale też rozbudzające niepomiernie jego artystyczną wyobraźnię.
Zagłoba za sterami Halifaksa
Innym znakomitym aktorem, który również udzielał się jako żołnierz na froncie zachodnim, był Mieczysław Pawlikowski (1920–1978) – niezapomniany Jan Onufry Zagłoba z „Pana Wołodyjowskiego” (1969) Jerzego Hoffmana (i serialowej wersji powieści Henryka Sienkiewicza, dokonanej w tym samym roku przez Pawła Komorowskiego). Jako młody człowiek Pawlikowski – zafascynowany awiacją – skończył kurs szybowcowy. Kiedy wybuchła II wojna światowa, wraz z grupą Słowaków przedostał się do Wielkiej Brytanii i tam, po skończeniu specjalistycznych kursów pilotażowych, od 1942 roku uczestniczył w powietrznych misjach bombowych Dywizjonu 305. Ponieważ zauważono jego niepospolite umiejętności w dziedzinie pilotażu, przeniesiono go do eskadry C 138 dywizjonu RAF. Była to prawdziwa „eskadra samobójców”, gdyż przydzielano jej najbardziej niebezpieczne misje, związane ze zrzutami ludzi i sprzętu, na tereny okupowane (m.in. zrzuty cichociemnych nad okupowaną Polską). Właśnie ta eskadra dokonywała zrzutów sprzętu dla Powstania Warszawskiego, z odległych o setki kilometrów lotnisk we Włoszech. Pawlikowski wykonywał niezwykle niebezpieczne loty zwiadowcze i transportowe nad Belgią i Francją. Aby nie zostać dostrzeżonym przez oddziały przeciwlotnicze, często latał na niskich wysokościach, używając minimalnej ilości światła. Swoją brawurę przypłacił nawet zestrzeleniem. Szczęśliwie przeżył kraksę samolotu, a uratowany przez baskijskich partyzantów i przeprowadzony przez nich przez górskie szlaki w Pirenejach (niemalże jak w słynnym filmie „Przeprawa”, 1979, Johna Lee Thompsona), wrócił do Wielkiej Brytanii.
Emil Karewicz i Ewa Berger-Jankowska w sztuce George’a Bernarda Shawa Żołnierz i bohater, Teatr Ludowy w Warszawie, 1971. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Pawlikowski szkolił również młodych pilotów (w tym, co było dość niespotykane, także Anglików), a w wolnych chwilach oddawał się swojej drugiej po awiacji pasji – aktorstwu – uczęszczając do słynnej londyńskiej School of Acting i prowadząc Lotniczą Czołówkę Teatralną. Za swe dokonania na polu walki został odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych oraz Polowym Znakiem Bombardiera. Ale z równą radością przyjął dyplom magistra sztuk teatralnych, kiedy zdał egzamin przed komisją Związku Artystów Scen Polskim w Londynie.
Po wojnie, mimo wielu propozycji – tak ze strony lotnictwa, jak i brytyjskiego środowiska aktorskiego – powrócił do Polski, gdzie szybko stał się ważną postacią polskiego teatru, występując w teatrach w Kielcach, Radomiu i Warszawie (gdzie gościł na scenach niemalże wszystkich liczących się teatrów). Ale prawdziwa sława przyszła wraz z rolami filmowymi. Zanim wcielił się w jowialnego, inteligentnego i dowcipnego Zagłobę – niemalże wyjętego wprost z kart Sienkiewiczowskiej „Trylogii” – grał w ciekawych, charakterystycznych epizodach. Jak porucznik Borakowski, kwatermistrz oddziału majora Zimnego, w „Milczących śladach” (1961) Zbigniewa Kuźmińskiego – o starciu oddziału Urzędu Bezpieczeństwa z żołnierzami Narodowych Sił Zbrojnych. Choć film utrzymany był w charakterystycznym, propagandowym tonie, każącym ukazywać żołnierzy niepodległościowego podziemia jako rasowe „schwarzcharaktery”, to dziś wydaje się, że nie skarykaturyzował żołnierzy NSZ-etu. A rola Pawlikowskiego to majstersztyk aktorstwa charakterystycznego, popartego zapewne wiedzą o autentycznych wydarzeniach wojennych.
Ale chwalebna karta, jaką zapisał ten wielki aktor w księdze II wojny światowej, miała i swą ciemną stronę. To właśnie stres będący następstwem służby w RAF-ie spowodował, że Pawlikowski zaczął dość wcześnie chorować na serce. I ryzyko, że spotka go coś dramatycznego na planie, spowodowało, że rola Zagłoby w monumentalnym „Potopie” (1974) Jerzego Hoffmana przypadła nie Pawlikowskiemu (choć wspaniale prezentował się na zdjęciach próbnych), ale Kazimierzowi Wichniarzowi. Szkoda, Jerzy Hoffman mógł zaryzykować, bo Pawlikowski zmarł dopiero kilka lat po skończeniu zdjęć do „Potopu”.
Golarz Filip w armii Pattona
Równie ciekawą karierę wojskową zaliczył znany aktor scen i ekranu Leon Niemczyk (1923–2006) – wspaniały aktor charakterystyczny, znany przede wszystkim z ról w „Pociągu” (1959) Jerzego Kawalerowicza; „Nożu w wodzie” (1961) Romana Polańskiego czy też ze słynnej roli złowrogiego Golarza Filipa w „Akademii Pana Kleksa” (1984) Krzysztofa Gradowskiego. Był warszawiakiem z urodzenia. Kiedy wybuchła wojna, zgłosił się do Armii Krajowej, gdzie skierowano go na kurs podchorążych. W czasie jednej z akcji dywersyjnych został ranny w nogę. Brał udział w Powstaniu Warszawskim, walcząc między innymi na Woli. Schwytany przez esesmanów cudem uniknął rozstrzelania (znał biegle niemiecki, co przydało mu się po wojnie, kiedy zaczął grać w enerdowskiej kinematografii, gdzie był również niekwestionowanym gwiazdorem). Wywieziony przez hitlerowców w głąb Niemiec, został stewardem niemieckiego generała, ale kiedy nadarzyła się okazja, uciekł do Amerykanów, w przebraniu amerykańskiego piechura. Zaciągnął się do 365 jednostki 444 batalionu 3 Armii generała George’a Pattona. Brał udział w czynnej walce, a nawet w wyzwalaniu obozu Theresienstadt (czeski Terezín). Przekonany, że amerykańska armia będzie wyzwalać Polskę z rąk Sowietów, wstąpił do jednostki Office of Strategic Services. Przeszedł szkolenie specjalne. Kiedy idealistyczne zawołanie: „Jedna bomba atomowa i wchodzimy dziś do Lwowa” stało się nieaktualne, wrócił do kraju. Tu czekały go kazamaty UB. Gdy je opuścił, chciał za wszelką cenę uciec z Polski, ale zatrzymało go… aktorstwo.
Leon Niemczyk jako węgierski oficer w Eroice Andrzeja Munka. „Eroica” reż. Andrzej Munk, 1957. Fot. Filmoteka Narodowa, ©WFDiF
Odkrył w sobie teatralno-filmowe powołanie. Zdał eksternistyczny egzamin, zaczął pracę w Teatrze Wybrzeże, pod swoje reżyserskie skrzydła wziął go Jerzy Kawalerowicz, a na szczyty filmowe wyniósł Roman Polański. Polański, który powiedział o Niemczyku, że ma „lekko manieryczny styl hollywoodzkich aktorów”. Może dlatego kiedy „Nóż w wodzie” ocierał się o Oscara, i Amerykanie przygotowywali remake filmu, myśleli podobno o tym, by Niemczyk powtórzył swoją rolę. Ten amerykański luz, jakiego aktor nabył z pewnością od swych amerykańskich brothers in arms, a przede wszystkim coś, co Janusz Majewski określił jako „amerykańska gra ciałem” – stały się znakiem rozpoznawczym wykonawcy przeszło trzystu ról filmowych, z których największą radość przynosiły mu te w… enerdowskich erzacach westernów, takich jak „Wódz Indian Tecumseh”, 1972, Hansa Kratzerta. Właśnie w tych filmach mógł w pełni pokazać niepowtarzalny amerykański sznyt.
Aktorki chwytają za broń
W zestawieniu niezwykłych postaci żołnierzy-aktorów sprawiedliwość oddać trzeba przynajmniej jednej wielkiej aktorce-żołnierce. Choć było ich wiele, zwłaszcza tych walczących w Powstaniu Warszawskim: od Ireny Kwiatkowskiej i Hanny Skarżanki po Danutę Szaflarską – łączniczkę o pseudonimie „Młynarzówna” w oddziale porucznika Jana Ciecierskiego „Rosienia”. Ale chyba najbardziej zasłużoną, choć też i najbardziej doświadczoną przez wojnę, była Alina Janowska (1923–2017). Ta piękna i utalentowana kobieta, córka adiutanta generała Józefa Dowbora-Muśnickiego, której stryj Bohdan Janowski został zamordowany w Katyniu, od początku wojny związała się z polskim podziemiem. Kolportowała materiały antyniemieckie, przenosiła broń, pomagała ukrywać zbiegłych z więzień patriotów, ale też wspomagała żydowską rodzinę wyrwaną z rąk Gestapo. Za to właśnie została osadzona na Pawiaku. Torturowana, trzymana w nieludzkich warunkach, nie dość że nie wydała żadnego ze swych współpracowników, to jeszcze pomagała innym kobietom osadzonym w więzieniu zwanym „Serbią”. Kiedy została zwolniona, znów wróciła do konspiracji, wzięła czynny udział w Powstaniu Warszawskim. Była łączniczką o pseudonimie „Setka”, ponieważ można było na niej polegać na sto procent. Walczyła do ostatniego dnia powstania. Była świadkiem masowych egzekucji dokonywanych przez Niemców na Polakach w czasie działań wojennych. Wreszcie wraz z tysiącami ludzi opuszczała zniszczoną przez hitlerowców Warszawę.
Alina Janowska przy stoliku warszawskiej kawiarni, Warszawa 1968. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Z pewnością wojenne doświadczenia aktorki spowodowały, że była tak przekonująca w kinie wojennym – czy to w „Zakazanych piosenkach” (1946) Leonarda Buczkowskiego, gdzie grała młodą warszawiankę śpiewającą „w nos” Niemcom tytułowe protest songi, czy jugosłowiańską więźniarką w „Ostatnim etapie” (1947) Wandy Jakubowskiej lub nawet biorącą udział w konspiracji właścicielką Cafe Rose, w sensacyjnej „Stawce większej niż życie” (1968) Andrzeja Konica. Zwłaszcza w odcinku tej serii, kiedy bohaterka wykonuje niebezpieczną misję, widać reakcje, które trudno byłoby jedynie zagrać w tak perfekcyjny, pełny uwagi sposób. Bo tego nie da się zagrać, to trzeba mieć wdrukowane w osobowość, poprzez podobne, lecz prawdziwe doświadczenia.
Lista chwały
Z nazwisk aktorów i aktorek, którzy niemalże z frontu przeszli na teatralną sceną albo na filmowy plan (lub na nie wrócili), można by ułożyć długą listę. Prawdziwą listę chwały. Nestor polskiego aktorstwa – Kazimierz Rudzki (1911–1976) – weteran kampanii wrześniowej, który siedział w oflagu w Dobiegniewie, po wojnie idealnie wcielił się w wojennego jeńca, wyniosłego porucznika Turka, strażnika patriotycznej czci i wiary, w tragikomicznej „Eroice” (1957) Andrzeja Munka, ale także w charyzmatycznego podpułkownika Ostrowskiego w „Pierwszym dniu wolności” (1964) Aleksandra Forda.
Z pewnością „rolą życia” wybitnego aktora Zdzisława Maklakiewicza (1927–1977) był udział w Powstaniu Warszawskim, podczas którego mierzył do hitlerowców jako strzelec wyborowy w batalionie „Kiliński”. Może dlatego tak wstrząsający jest jego epizod nauczyciela tańca, który stawia bierny opór Niemcom w „Polskich drogach” (1976–1977) Janusza Morgensterna.
Udział w akcjach Szarych Szeregów Wiesława Gołasa „Wilka”, a przede wszystkim jego uwięzienie i tortury na Gestapo (w tej samej celi, w której wcześniej siedział jego ojciec, również żołnierz AK) spowodowały, że jego wielkie, niezapomniane role – jak ta, heroiczna w „Ogniomistrzu Kaleniu” (1961) Ewy i Czesława Petelskich czy bardziej na ludowej, komediowej nucie w „Czterech pancernych i psie” (1968–1970) Konrada Nałęckiego, mówiąc kolokwialnie, tchną prawdą. Ale przecież prawdą tchnie i rola brutalnego hitlerowca, gwałcącego Barbarę Kraftównę, w którego Gołas wcielił się w „Jak być kochaną” (1962) Wojciecha Jerzego Hasa.
A Emil Karewicz (1923–2020) – niezapomniany Brunner ze „Stawki większej niż życie”? Znał przecież Niemców jak mało kto, walczył z nimi jako żołnierz kompanii strzeleckiej 2 Armii Wojska Polskiego. A Tadeusz Janczar (1926–1997) – niezapomniany Jasio Krone z Pokolenia (1954) Andrzeja Wajdy, chorąży „Korab” z „Kanału” (1956) czy kurier tatrzański Andrzej w „Eroice” (1957) Andrzeja Munka? Wojny również doświadczył na własnej skórze, walcząc najpierw w grupach szturmowych Szarych Szeregów, by później w 2 Dywizji Piechoty zdobywać krwawo Wał Pomorski.
Wreszcie last but not least – wybitny aktor charakterystyczny August Kowalczyk (1921–2012) – więzień Auschwitz, a po ucieczce żołnierz AK walczący do 1945 roku w podkrakowskich lasach. Na ironię zakrawa fakt, że Kowalczyk wyspecjalizował się w rolach dowódców NSZ-etu („Milczące ślady”, 1961, Zbigniewa Kuźmińskiego, „Barwy walki”, 1964, Jerzego Passendorfera) oraz… esesmanów („Stawka większa niż życie”, „Polskie drogi”), w tym Alfreda Jodla w „Epilogu norymberskim” (1970) Jerzego Antczaka. Jak powie w jednym z prasowych wywiadów towarzyszących wydaniu jego wstrząsających obozowych przeżyć pt. „Refren kolczastego drutu”, granie hitlerowców było rodzajem prywatnej kary na nich, gdyż w jego wykonaniu pozostawali na zawsze, uwiecznieni w filmowych czy też telewizyjnych kadrach. I jeszcze słowo o Władysławie Vladku Sheybalu (1923–1992), niezwykłym aktorze, o charakterystycznej twarzy, znanym z „Kanału” Wajdy – gdzie wcielił się w rolę powstańca – i „Trzech kobiet” (1956) Stanisława Różewicza – tutaj był hitlerowcem. Ale i z jego zagranicznej, angielsko-amerykańskiej kariery, zwłaszcza filmów Kena Russella („Mózg za miliard dolarów”, „Billion Dollar Brain”, 1967; „Zakochane kobiety”, „Women In Love”, 1969). To on w czasie II wojny światowej brał udział w działalności konspiracyjnego Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej, uczestnicząc również w brawurowych akcjach pomocy Żydom, organizowanych przez AK (za co dwa razy osadzono go w obozach koncentracyjnych, z których uciekł).
Siłą rzeczy to powyższe wyliczenie nie wyczerpuje wszystkich nazwisk tych wielu aktorów i aktorek z pokolenia Kolumbów, którzy zanim zaczęli odtwarzać wojenne sytuacje na scenie bądź w filmie, sami współtworzyli ową tragiczną historię pisaną nierzadko krwią. Zwykle z narażeniem własnego życia. Może i dobrze, że współcześni aktorzy mogą już tylko grać sytuacje znane z wojennej zawieruchy. Ale, nie oszukujmy się, więcej prawdy i autentyzmu jest w grze Tadeusza Janczara w „Pokoleniu” czy „Kanale” niż w kreacjach nawet najlepszych młodych aktorów, odtwarzających grozę wojny nie z własnych przeżyć, lecz jedynie z opisów zawartych w scenariuszach.
Źródła cytatów:
I. Kienzler, „Wojenne losy przedwojennych gwiazd”, Warszawa 2019
T. Lubelski, „Historia kina polskiego”, Warszawa 2009
R. Polański, „Roman”, przeł. K. i P. Szymanowscy, Warszawa 1989
autor zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe, Filmoteka Narodowa
komentarze