Nie jak zazwyczaj w okolicach Wielkiej Brytanii, lecz na północy Norwegii została zorganizowana ostatnia edycja natowskich manewrów „Joint Warrior”. To zmiana znacząca. Wskazuje na rosnące zainteresowanie Daleką Północą, i to zarówno ze strony Sojuszu Północnoatlantyckiego, jak i Rosji. Obszary za kręgiem polarnym mogą się bowiem okazać kluczowe dla przyszłości świata.
W ćwiczeniach znaczący udział mieli Polacy. Na północy Norwegii zadania wykonywała załoga fregaty ORP „Gen. T. Kościuszko”. Fot Piotr Leoniak/ 3 FO
Cyklicznie z rozmachem
„Joint Warrior” to prawdziwa legenda. Jedne z największych, a zarazem najbardziej wymagających ćwiczeń morskich NATO ze względu na realizm bywają porównywane do kilkunastodniowej wojny. Manewry organizuje brytyjska marynarka, czyli Royal Navy. Prowadzone są dwa razy w roku, zwykle w okolicach Szkocji – tam, gdzie Morze Północne zlewa się z wodami Oceanu Atlantyckiego. Tym razem jednak stało się inaczej i odbyły się u wybrzeży Norwegii. Marynarze operowali za kręgiem polarnym, na otwartym morzu, ale też w zatokach i fiordach pomiędzy Tromso a Narvikiem. W manewrach uczestniczyło przeszło 40 okrętów, 20 samolotów i śmigłowców, a także 8 tys. żołnierzy z 13 państw. Tradycyjnie już silną reprezentację wystawili Norwegowie, Brytyjczycy czy Amerykanie, którzy za koło podbiegunowe wysłali niszczyciel USS „Arleigh Burke”, zdolny do przenoszenia rakiet Tomahawk. – Podczas „Joint Warrior” weryfikujemy i rozwijamy zdolności po to, aby współpraca z naszymi sojusznikami stała się jak najbardziej efektywna. Możliwości naszego okrętu są naprawdę duże, co w połączeniu z entuzjastycznym nastawieniem załogi i umiejętnościami marynarzy z innych państw NATO czyni nas wszystkich najbardziej wartościową siłą bojową na świecie – podkreślał kmdr Peter Flynn, dowódca amerykańskiego niszczyciela.
W ćwiczeniach znaczący udział mieli Polacy. Na północy Norwegii zadania wykonywali załoga fregaty ORP „Gen. T. Kościuszko” oraz lotnicy obsługujący śmigłowiec pokładowy SH-2G. Od stycznia jako polski kontyngent wojskowy wchodzą oni w skład SNMG1 (Standing NATO Maritime Group One), czyli stałego zespołu okrętów bojowych NATO. Polski akcent można było znaleźć także w SNMCMG1 (Standing NATO Mine Countermeasures Group 1), czyli natowskim zespole sił przeciwminowych. Podczas „Joint Warrior” szefem jego sztabu, a zarazem zastępcą dowódcy był kmdr ppor. Kacper Sterne, oficer 8 Flotylli Obrony Wybrzeża.
Wykuć drogę desantowi
Scenariusz ćwiczeń zakładał konflikt między dwoma blokami państw, które umownie zostały oznaczone jako Niebiescy i Czerwoni. Polska fregata została przydzielona do drugiej z grup. Przez blisko trzy tygodnie marynarze prowadzili symulowaną walkę z okrętami podwodnymi i nawodnymi, odpierali ataki z powietrza. – Do naszych zadań należała też osłona desantu, który miał zostać wysadzony na wybrzeżu Norwegii – tłumaczy kmdr ppor. Łukasz Teległów, zastępca dowódcy ORP „Kościuszko”. Duże okręty ściśle współdziałały przy tym z siłami przeciwminowymi. Lądowanie nie byłoby bowiem możliwe bez uprzedniego udrożnienia podejścia do brzegu. – W okolicach Tromso organizatorzy rozmieścili 30 ćwiczebnych min, które musieliśmy zlokalizować – wyjaśnia kmdr ppor. Sterne. Jak się okazało – z niezłym rezultatem. Tyle że, jak przyznaje oficer, od marynarzy służących w SNMCMG1 wymagało to naprawdę sporego wysiłku. – Linia brzegowa na północy Norwegii pełna jest wysepek, zatoki fiordów. O tej porze nierzadko zalega tam lód. A to wyklucza operacje przeciwminowe przy użyciu standardowych urządzeń. Poszukiwania prowadziliśmy więc przede wszystkim z wykorzystaniem autonomicznych pojazdów podwodnych – wspomina kmdr ppor. Sterne. Dodatkową trudność stanowiło nawigowanie w niezbyt rozległych akwenach, gdzie głębokości potrafią się znacząco zmienić na małych przestrzeniach. – Pod kilem w pewnych miejscach mamy na przykład 100 m, a tuż obok 2 m. Prowadzenie nawigacji we fiordach wymaga dużo uwagi – zaznacza oficer.
Niełatwe życie na północy Norwegii miały też załogi śmigłowców. – Zmienne wiatry, wysoka fala, niestabilna pogoda. Wszystko to sprawia, że starty z pokładu okrętu i lądowania na nim stają się sporym wyzwaniem – przyznaje kmdr por. Sebastian Bąbel, który podczas ćwiczeń był szefem komponentu lotniczego. Kolejną trudność stanowiło samo poszukiwanie okrętów podwodnych. Co prawda warunki hydrologiczne na Morzu Północnym raczej podwodniakom nie sprzyjają – dźwięk rozchodzi się w wodzie bardziej regularnie niż na Bałtyku, więc okręt łatwiej namierzyć – ale nieregularna linia brzegowa daje im więcej możliwości, by się ukryć. Tak czy inaczej, podczas „Joint Warrior” załogom polskiego SH-2G udało się zrealizować pokaźną liczbę misji. – Dla naszych młodych pilotów to była wartościowa lekcja – podkreśla kmdr por. Bąbel.
Tymczasem manewry u wybrzeży Norwegii to ledwie jeden z długiej listy przykładów, które prowadzą do jasnej konkluzji: NATO coraz mocniej akcentuje swoją obecność na północnych rubieżach Europy. I nie jest w tym odosobnione.
Hiszpańska fregata „Alvaro de Bazan” pobiera paliwo. Fot. Gobierno de Espana
Szpica za kręgiem polarnym
Lipiec 2022 roku. Wojna w Ukrainie trwa od przeszło pięciu miesięcy. Kremlowskie rojenia o szybkiej i efektownej wygranej już dawno rozsypały się niczym domek z kart. Straty Rosjan rosną w błyskawicznym tempie. Ale Putin nie myśli wyłącznie o tej batalii. Po siedmiu latach zatwierdza nową doktrynę morską. Wcześniej rosyjska marynarka skupiała się na Atlantyku, morzach Czarnym i Śródziemnym. Teraz priorytetem ma się dla niej stać Daleka Północ – rejon Arktyki i Oceanu Spokojnego. Dokument oficjalnie potwierdził tendencję, którą analitycy obserwowali od kilku lat. Jak zauważa Piotr Szymański z Ośrodka Studiów Wschodnich, krótko po aneksji Krymu znacząco wzrosła liczba przechwyceń rosyjskich przez norweskie myśliwce dyżurne, marynarka wojenna Rosji zaczęła organizować też strzelania w wyłącznej strefie ekonomicznej Norwegii. Podczas manewrów „Zapad 2017” Rosjanie przeprowadzili symulowany atak na archipelag Svalbard, a w ostatnich latach systematycznie ćwiczą uderzenia rakietowe na norweskie miasta i cele wojskowe. Cztery lata temu Rosja rozmieściła nowe systemy rakietowe na Półwyspie Kolskim i Nowej Ziemi, z kolei w październiku 2021 roku rosyjski resort obrony poinformował o udanej próbie wystrzelenia pocisku hipersonicznego Cyrkon z okrętu podwodnego w zanurzeniu. Test został przeprowadzony na Morzu Barentsa.
Podobne przykłady można by mnożyć. Rosyjska aktywność w tamtym rejonie wzmogła się zwłaszcza po ataku na Ukrainę. Jesienią 2022 roku norweskie służby odnotowały obecność nieznanych dronów, krążących wokół należących do tego kraju platform wiertniczych. Media rozpisywały się o rosyjskich statkach, które zapuszczają się w tamte rejony. Oficjalnie miały być to jednostki naukowe, w praktyce jednak nie można było wykluczyć, że prowadzą działalność szpiegowską, a w razie czego mogą zostać wykorzystane do operacji dywersyjnych. Tak jak rosyjskie kutry rybackie, które mniej więcej w tym samym czasie przerwały kable telekomunikacyjne pomiędzy Szetlandami a Wielką Brytanią. Rzekomo przez przypadek. Ale to i tak drobiazg w porównaniu z alarmującymi doniesieniami norweskiego wywiadu z początków tego roku. Z raportu tajnych służb wynikało, że rosyjska Flota Północna została aktywowana na skalę niespotykaną od zakończenia zimnej wojny. Na morze wyszły m.in. okręty podwodne uzbrojone w taktyczną broń jądrową.
Działania Kremla nie mogły oczywiście pozostać bez odzewu. Pozostająca na pierwszej linii Norwegia konsekwentnie modernizuje swoją armię i zwiększa wydatki na obronę. Zacieśnia też współpracę z sojusznikami. Dwa lata temu na jednym z jej lotnisk tymczasowo stacjonowały na przykład amerykańskie bombowce B-1. Na Północ coraz częściej zapuszczają się też natowskie okręty. W 2020 roku krąg polarny po raz pierwszy od zakończenia zimnej wojny przekroczył zespół niszczycieli amerykańskiej marynarki (US Navy) mający wsparcie brytyjskiej fregaty HMS „Kent”. Najważniejsza była jednak seria ćwiczeń – choć cyklicznych, to jednak w ostatnich latach z reguły organizowanych z większym niż wcześniej rozmachem. Tylko w ubiegłym roku podczas „Brilliant Jump” NATO przetestowało szybki przerzut sił VJTF (Very High Readiness Joint Task Force), czyli tzw. szpicy, za krąg polarny, a podczas „Cold Response” kolektywną obronę Norwegii przed uderzeniem z północnego wschodu. W manewrach wziął udział pododdział 12 Brygady Zmechanizowanej. O północ Europy zahaczały też ćwiczenia „Steadfast Noon ’22”. Ich celem było przetestowanie natowskich zdolności nuklearnego odstraszania. W ten ciąg wpisują się manewry „Joint Warrior”, zwłaszcza ostatnia ich odsłona, której towarzyszyły też dwa inne ćwiczenia. Podczas „Joint Viking” norweska armia przy wsparciu sojuszników ćwiczyła odparcie lądowo-powietrznego ataku na swój kraj, z kolei „Jøssing” stało się testem dla obrony terytorialnej.
Amerykanie za koło podbiegunowe wysłali niszczyciel USS „Arleigh Burke”, zdolny przenosić rakiety Tomahawk. Fot. US Navy
Powrót do przeszłości
– Nabierająca tempa rywalizacja na Dalekiej Północy to w pewnym sensie powrót do czasów zimnej wojny – uważa dr Łukasz Przybyło z Akademii Sztuki Wojennej. – Wówczas obszar ten miał kluczowe znaczenie dla globalnego bezpieczeństwa. Powodem były oczywiście sowieckie bazy okrętów podwodnych wyposażonych w broń jądrową. Z ich pokładów można było przeprowadzić uderzenia na cele w USA, nawet po zniszczeniu centrów dowodzenia sowieckiej armii – dodaje. Z północy ZSRS wiodła też najkrótsza droga na środkowy Atlantyk. Wystarczyło obejść Norwegię i przepłynąć pomiędzy Wielką Brytanią a Islandią. – Dlatego właśnie Sowieci starali się poszerzyć swoje wpływy w Arktyce. W pewnym momencie planowali nawet zajęcie Svalbardu. Z kolei NATO siłą rzeczy starało się ich na Północy zablokować, a w razie potrzeby zneutralizować operującą tam flotę – tłumaczy dr Przybyło.
Teraz Putin postanowił opuścić układ zbiorowego bezpieczeństwa, który funkcjonował od trzech dekad, i odbudować dawne imperium. Arktyczny wyścig ruszył na nowo. Tyle że sytuacja jest teraz inna. – NATO wzmocniło się w tym regionie, choćby poprzez akcesję Finlandii. Tymczasem Rosja za sprawą wojny w Ukrainie osłabła. Na froncie została na przykład doszczętnie rozbita brygada zmotoryzowana, którą ściągnięto właśnie z Północy – wyjaśnia dr Przybyło. Ale to oczywiście nie oznacza, że Rosjan można zlekceważyć. Sytuację dodatkowo komplikują zmiany klimatu. Lody Arktyki topnieją w szybkim tempie, co ułatwia nie tylko żeglugę, ale też dostęp do pokaźnych złóż surowców naturalnych. Chęć na ich eksploatację ma co najmniej kilka państw. – W gospodarczą rywalizację za kręgiem polarnym włączają się nie tylko Rosja, Norwegia czy Dania, ale nawet Chiny – wylicza dr Przybyło.
Tak więc Daleka Północ, choć mroźna, w oczach strategów jest regionem nie mniej gorącym niż wschodnia flanka NATO. I dlatego właśnie można spodziewać się tam jeszcze wielu przedsięwzięć podobnych do zakończonego niedawno „Joint Warrior”.
autor zdjęć: Piotr Leoniak, Gobierno de Espana, US NAVY
komentarze