moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Samurajowie, roninowie, najemnicy

Współczesna armia Japonii, choć budowana w oparciu o zachodnie standardy, czerpała z wielowiekowych tradycji, zaszczepiając rekrutom niejedną z cech samurajów. O najsłynniejszych wojownikach z Kraju Kwitnącej Wiśni, ich kodeksie etycznym oraz o podobieństwach do europejskich najemników przeczytacie w najnowszym numerze „Polski Zbrojnej. Historia”.

Kasagake przedstawiony ok. 1250 r. w emakimono Obusuma Saburo ekotoba. Kasagake lub kasakake (dosł. „strzelanie kapelusza”) to rodzaj japońskiego łucznictwa konnego. 

Samuraj Sanjuro – bohater „Straży przybocznej”, arcydzieła Akiry Kurosawy z 1961 roku – przystaje na rozstaju dróg i przez chwilę zastanawia się, w którą stronę pójść. Decyduje się rzucić w górę kij i ruszyć tą drogą, na którą on upadnie. W ten sposób przypieczętował swój los ronina…

W potocznym wyobrażeniu samuraj to japoński ekwiwalent europejskiego, średniowiecznego rycerza. Choć porównanie to nie jest idealne, gdyż między innymi w etosie samurajskim brak odpowiednika rycerskiej czci dla kobiety, w Japonii pozostającej zawsze w cieniu jest ono pod wieloma względami użyteczne. Nie dziwi więc, że Akira Kurosawa bez trudu przeniósł akcję Makbeta w realia swego kraju, co by się na pewno nie udało reżyserowi z Chin. Na wyspach – rzecz wyjątkowa w Azji – feudalizm istniał nie tylko jako forma produkcji. Był także, podobnie jak w Europie, systemem zależności lennych, wedle których miarą pozycji dziedzicznego feudała (daimyõ) była liczba służących mu, także dziedzicznie, wiernych wasali-wojowników. Słowo „samuraj” oznaczało właśnie „tego, który służy”, od czasownika „samurau” – służyć (naturalnie: u boku swego pana).

Z przytoczonych wyżej powodów określenie samuraj-najemnik, podobnie jak rycerz-najemnik, brzmi niemal jak oksymoron. Dziedziczny wojownik (bushi) nie mógł się nikomu sprzedawać za pieniądze. Postępowanie takie okryłoby go hańbą. Wierny być miał – i to wedle zachodnich kryteriów, aż do granic absurdu – jednemu tylko, konkretnemu panu. Ten ostatni utrzymywał nie tylko samego samuraja, ale także jego rodzinę i jego służbę, zwykle kilkadziesiąt osób. Utrzymanie to wypłacano nie w monecie, a w ryżu, w słynnej mierze koku (jedno koku to z grubsza 180 litrów ziarna). Koku pozwalało na utrzymanie człowieka przez rok. Dlatego samuraj nie potrzebował pracować. Co więcej, paranie się handlem i rzemiosłem mogło go uprzywilejowanego statusu pozbawić. Przypomnijmy tu sobie, że w I Rzeczypospolitej „trudnienie się łokciem i miarką” groziło wyzuciem z uprawnień szlacheckich.

Jak żywe trupy

Nie trzeba być jednak szczególnym miłośnikiem Japonii ani kina, by przypomnieć sobie legendarny film Kurosawy Siedmiu samurajów (jap. Shichinin no samurai, 1954), jaskrawo sprzeczny ze wszystkimi opisanymi wyżej zasadami. Jakże to możliwe, aby mistrzów miecza nie tylko odpłatnie zatrudniono, ale aby zrobili to chłopi, znajdujący się najniżej w feudalnej hierarchii?

Otóż bohaterami słynnego filmu są roninowie, przedstawiciele fenomenu w zasadzie niemieszczącego się w formalnych regułach społeczeństwa japońskiego. W tymże przynajmniej od początku okresu Edo (1600–1868) człowiek od urodzenia należał do jednej z czterech nieprzekraczalnych klas społecznych (wojowników, chłopów, rzemieślników i kupców). Ściśle więc biorąc, arcydzieło Kurosawy powinno nosić tytuł Siedmiu roninów. Ronin (dosłownie człowiek-fala, a więc człowiek noszony wiatrem czy „człowiek Boże igrzysko”) był samurajem, który utracił pana. Stawał się on nie tylko żywą sprzecznością, niczym pianista bez fortepianu. Dla bushi bowiem to całkowita katastrofa. Jego rodzina pozostawała bez środków do życia, samo życie zaś stawało się pozbawione sensu i celu.


Film: Jarosław Malarowski/ PZH

Ponury los ronina nie był wcale wyjątkiem. Począwszy od wojny bratobójczej w latach 1467–1477 (tzw. wojna domowa ery Ōnin), Japonia wkroczyła w okres wewnętrznego rozbicia i nieustannych walk, którym kres na dobre położyło właściwie dopiero przejęcie władzy w 1600 roku przez dziedzicznych siogunów z rodu Tokugawa. W niezliczonych bitwach i zasadzkach ginęli poszczególni daimyõ. Ich zwycięscy przeciwnicy zabezpieczali się przed ewentualną zemstą w ostateczny sposób – przez wyrżnięcie w pień wszystkich męskich przedstawicieli pokonanego rodu. Ich osieroceni wasale, jeśli nie zginęli w bitwie, konstatowali zwykle, że znaleźli się w dziejowym potrzasku. Pójście na służbę innego daimyõ nie wchodziło w grę – czyn taki byłby aktem nielojalności i żaden pan nie przyjąłby na służbę wojownika uznawanego za niehonorowego. Stracić pana można było zresztą także w innych, bardziej prozaicznych okolicznościach. Zwycięski ród Tokugawa rozmaitymi sposobami podcinał (choćby przez konfiskaty) ekonomiczne podstawy egzystencji tych daimyõ, których z tych czy innych powodów uważał za podejrzanych.

Zrujnowanych panów naturalnie nie było stać na utrzymanie samurajów. (Ci bogatsi płacili im hōroku, formalne pensje). Przypadki, gdy zubożały nagle magnat z powrotem chwytał wiatr w żagle i ponownie przyjmował na służbę wiernych wasali, były wyjątkowe. Owszem, podejmowano próby rozwiązań doraźnych. Czasem daimyõ uzyskiwał od udobruchanego sioguna monopol na handel pewnymi towarami. Wówczas, za zgodą pana, samuraj mógł sobie dorabiać na przykład handlem solą – rzecz w innym wypadku absolutnie niewyobrażalna. Czasem (rzecz również absolutnie wyjątkowa) za pozwoleniem pana uprawiać mógł spłachetek ziemi. Przeważnie jednak pułapka się zatrzaskiwała. Zostawał roninem.

Miecze do wynajęcia

Szczęście w owym życiowym nieszczęściu polegało na tym, że „wysadzony z siodła” były samuraj pozostawał człowiekiem wolnym. Mógł bez przeszkód poruszać się po kraju, co większości jego mieszkańcom nie było dane – i szukać zajęcia. Co robili roninowie? Możliwości były różne. Często znajdowali zatrudnienie jako ochroniarze. Strzegli na przykład kupców (którzy przecież nie mieli własnych samurajów), i to nie tyle osób, co ich sklepów, transportów i magazynów. Byli też najmowani jako ochrona pól – i taką właśnie sytuację przedstawia film Kurosawy. Zanim nastał okres Edo, w którym w zasadzie skończyły się walki wewnętrzne, w Japonii nader łatwo można było utracić życie i mienie. Zajęcia dla osieroconych mistrzów miecza więc nie brakowało.

Roninowie zakładali też szkoły walki. Zwykle robili to specyficzni zawodowcy, to znaczy tacy, którzy mistrzowskie operowanie kataną posiedli podczas nieustannych awantur i wędrówek. Często te przygody miały na celu doskonalenie umiejętności, poprzez szukanie coraz to nowych przeciwników do pojedynku. Bili się i nauczali naturalnie za pieniądze – i dlatego „prawdziwi” samurajowie spoglądali na nich z pogardą (Ihei Misawa, bohater sławnego filmu Po deszczu [Ame Agaru, 1999], jest wyjątkiem, bo pieniądze zarobione za udział w płatnych walkach przeznacza na pomoc dla ludzi ubogich; ujawnienie tego faktu kosztuje go jednak utratę niemal uzyskanej posady na dworze miejscowego daimyõ). Mimo to do szkół miecza prowadzonych przez roninów chętnie zapisywali się synowie „prawdziwych” samurajów.

Sytuacja bowiem stawała się paradoksalna. W świetle prawa ronin był jeśli nie wyrzutkiem, to moralnym i życiowym bankrutem, a formalnym wcieleniem idealnego wojownika – jedynie samuraj „na etacie”. Wszelako w okresie Edo, będącym czasem pokoju trwającego ponad ćwierć tysiąclecia (wewnętrznych przeciwników nie było, a zewnętrznych, z powodu ścisłej izolacji Japonii od świata, być nie mogło), służący swym zgnuśniałym panom samurajowie doznali takiej transformacji, jaka w dobie Kazimierza Jagiellończyka przydarzyła się synom bohaterskich zwycięzców spod Grunwaldu. W wypadku polskim przemiana ta zaowocowała, jak wiadomo, sromotnym rozpędzeniem znacznie liczniejszych od przeciwnika sił królewskich pod Chojnicami przez krzyżackich zawodowców-zaciężników. W japońskim „prawdziwy” samuraj, ostentacyjnie pogardzający roninem, napotkawszy go na drodze, wolał go ominąć szerokim łukiem – w wypadku zwady mógłby bowiem zostać przecięty jednym ciosem od czubka głowy po pachwinę. Opowieści o umiejętnościach niektórych roninów zapierają dech i wcale nie muszą być zmyślone. Najsławniejszy z nich, legendarny już za życia Musashi Miyamoto (1584?–1645), przed trzydziestką stoczył ponad sześćdziesiąt pojedynków i w żadnym nie został pokonany. W niektórych z nich roztrzaskiwał głowy „prawdziwych” samurajów już pierwszym ciosem drewnianego miecza (bokutō).

Pojedynki miały czasem osobliwy przebieg. Zdarzało się, że jeden z adwersarzy poddawał się, nim zadany został pierwszy cios. Z absolutnego spokoju przeciwnika wyczytywał bowiem, że ma do czynienia z fenomenalnym mistrzem, który stuprocentowo pewny jest zwycięstwa. Częściej jednak koniec był smutniejszy. „Dwóch bardzo dobrze wyszkolonych samurajów mogło nie mieć szans na rozpoznanie stylu walki przeciwnika – ciosy obu walczących sięgały celu i obaj padali martwi”. Najsłynniejsi roninowie przypominali więc w niejednym „rycerzy-łowców nagród” z czternasto- i piętnastowiecznej Europy, unikających wojen i przemierzających kontynent od turnieju do turnieju, po których spieniężali zbroje i konie mniej szczęśliwych i mniej profesjonalnych przeciwników. Niejeden rys podobieństwa dzielili też z gladiatorami z pierwszych wieków Cesarstwa Rzymskiego. Ci ostatni bywali przeważnie niewolnikami, ale zdarzali się wśród nich i ochotnicy, zaś najsławniejsi budzili spazmy zachwytu wśród męskiej i żeńskiej widowni. Choć jednak wielu cesarzy rzymskich, poczynając od Kaliguli, marzyło o dorównaniu umiejętnościom gladiatorom, a jeden z nich (Kommodus) zaczął de facto prowadzić tryb życia wojownika areny, do szanującego się rzymskiego domu zaprosić gladiatora nie wypadało.

Jednakże rzymscy dowódcy w chwili trwogi rekrutowali do swych armii i gladiatorów. Z roninami było to o wiele prostsze, bowiem byli oni osobiście wolni. Ponadto zwykle – z oczywistych przyczyn – nie przepuszczali okazji, by zemścić się na samurajach. Szary człowiek, czyli w Japonii doby izolacji zwykle wieśniak, lokował zaś swoje sympatie po stronie ronina, z którym miał dużo lepszy kontakt. Niemal zawsze też kibicował mu podczas pojedynków z samurajami.

Droga najemnika

W wypadku jakichkolwiek niepokojów roninowie stawali się wymarzonymi kandydatami na najemników. Podczas okrutnych walk o władzę w XVI wieku rekrutowały ich wszystkie strony. Po bitwie pod Sekigaharą w 1600 roku, która na dwa i pół wieku oddała Japonię w ręce Tokugawów, na roninów liczyć mogli przede wszystkim wrogowie nowych porządków. Największym wydarzeniem tego rodzaju było powstanie na półwyspie Shimabara (Shimabara no ran), szalejące w latach 1637–1638, a będące „chłopską rebelią mocno podbarwioną millenarystycznym chrześcijaństwem”. Za broń chwycili wówczas wyzyskiwani przez miejscowych daimyõ wieśniacy, w znacznej mierze katolicy. Przywódcą został przybyły znikąd ledwie szesnastoletni (!) Shirō Amakusa, którego vox populi uznał – najpewniej błędnie – za nieprawego potomka przesławnego wodza Hideyoshiego Toyotomiego. Szeregi rebelii zostały zasilone przez tysiące bezpańskich samurajów. Zdaniem wspierających antychrześcijański siogunat holenderskich kapitanów (o których powiadano, że na pytanie, czy są wyznawcami Chrystusa, odpowiadali „jesteśmy Holendrami”) roninowie „walczyli jak diabły” (nie było to zręczne określenie, skoro na sztandarze Shirō widniał Przenajświętszy Sakrament). Oblegający rebeliantów w zamku Hara dowódca sioguna musiał, gdy zawiodły holenderskie okręty, uciec się do pomocy doradców-roninów.

Zaangażował między innymi samego Musashiego Miyamoto, któremu jednak tym razem nie dopisało szczęście – zrzucony z konia przez miotany z murów pocisk mistrz miecza jak niepyszny opuścił plac boju. Nie pomogli również mający przeniknąć do zamku Hara, stanowiącego bastion rebeliantów, słynni ninja. „Szpiedzy byli przerażeni, ponieważ nie rozumieli ani dialektu Shimbara, ani używanych przez obrońców słów dotyczących chrześcijaństwa”. Górę wzięła w końcu nie przewaga w sztuce wojennej, ale w liczbie. Ponadstutysięczna armia sioguna wyrżnęła w pień 30 tys. buntowników (czyli w praktyce wszystkich), ale jej własne straty były co najmniej równie wielkie.

Najsłynniejszy epizod z udziałem roninów miał miejsce w 1703 roku. Niedługo wcześniej Kira Yoshinaka, potężny wasal sioguna Tokugawy Tsuneyoshiego, doprowadził do śmierci młodego pana domeny Akō, Asano Naganoriego. Nieboszczyk osierocił pokaźny zastęp samurajów, a 47 z nich postanowiło zemścić się na Kirze. W hollywoodzkim przeboju 47 roninów (2013) pokaźną rolę w sprzysiężeniu odegrał wojownik z cudzoziemskim rodowodem, grany przez Keanu Reevesa, naprawdę jednak jako spiritus movens całej akcji odznaczył się niejaki Ōishi Yoshio (vel Kuranosuke). Przez mniej więcej rok wraz z dopuszczonymi do spisku towarzyszami usypiał on czujność wrogów, oddając się pijaństwu i rozpuście. Następnie cały hufiec uderzył z zaskoczenia na dom Kiry, dokonując rzezi wszystkich domowników. Odcięta głowa Kiry została złożona na grobie pana Asano w świątyni Sengakuji. Mściciele ryzykowali nie tyle życie, co perspektywę wyjątkowej hańby. Groziło im bowiem powieszenie. Siogun Tokugawa Tsuneyoshi był co prawda człowiekiem łagodnym, troszczącym się nie tylko o ludzi, ale także o zwierzęta; w Edo założył przytułek dla bezdomnych psów, specjalnym edyktem każąc zwracać się do nich „szanowny panie psie” (i-onu-sama). Opinia publiczna zdecydowanie ujmowała się za honorowymi wojownikami, wskazując, że ich manifestacja wierności nie stanowiła żadnego zagrożenia dla porządku publicznego. Ale potężni doradcy sioguna, będący zarazem jego bezpośrednimi wasalami, obawiali się nie bez racji, że uchylenie surowych praw siogunatu może zachęcić do powtórzenia incydentu. Każdy z nich widział siebie raczej w roli pana Kiry niż pana Asano. W rezultacie roninów skazano na najbardziej honorową śmierć – seppuku i ceremonialne pochowanie obok ich dawnego pana. Historia 47 desperatów stała się ulubionym motywem literackim i klasycznym przykładem dramatu szlachetnych ludzi, zmuszonych do wyboru między regułami formalnego prawa a zasadami honoru i sprawiedliwości.

Nawiasem mówiąc, znawcy honorowego kodeksu samurajskiego, słynnego bushidō, wysuwali niejakie zastrzeżenia wobec postępowania Ōishiego i jego towarzyszy. Jak wspomniano, przez wiele miesięcy udawali oni życiowych degeneratów, wiodąc tryb życia absolutnie niegodny samurajów. Finał sprawy oczyścił ich imiona, ukazując szlachetne motywy. Co by jednak się stało, pytano, gdyby nić życia Ōishiego et consortes została przecięta przed dokonaniem zemsty na Kirze? Pozostałaby tylko niesława, rzucająca dodatkowy cień na pamięć o szlachetnym panu Asano.

W połowie XIX wieku liczba roninów w 27-milionowej Japonii sięgała 400 tys., stanowiąc poważny społeczny problem. Nieoczekiwanie jego rozwiązanie przyszło z zewnątrz. Dysponujący wyższą, zabójczą technologią cudzoziemcy siłą przełamali izolację wysp. Wobec wielkich armii z poboru, ich armat oraz szybkostrzelnych karabinów bezradna okazała się wyrafinowana sztuka walki tak „oficjalnych” samurajów, odznaczających się włosami związanymi z tyłu głowy i upiętymi na czubku, jak i niemających prawa do takich fryzur roninów. Bunty ostatnich bushi bezlitośnie stłumiono. Nadchodziła era ogólnonarodowej, wtłoczonej w mundury typu zachodniego armii masowej, której rekrutom nie bez sukcesu zaszczepiano niejedną z cech walecznych samurajów. W obecnej, potocznej japońszczyźnie słowo ronin oznacza bezrobotnego (do niedawna w Japonii zjawisko nader rzadkie) albo osobę, która powtarza rok na studiach. Sic transit gloria mundi.

Źródła cytatów:

J. Elisonas, The Christianity and the daimyo, w: The Cambridge History of Japan, ed. J.W. Hall, Vol. IV, Early Modern Japan, Cambridge 2006.
M. Kure, Samuraje, Warszawa 2006.
E. Pałasz-Rutkowska, Samuraje, Magazyn Gazety Wyborczej „Duży Format”, nr 4/568, 26 I 2004.


 

JAKUB POLIT profesor doktor habilitowany, adiunkt w Zakładzie Historii Powszechnej Najnowszej Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Bada między innymi wpływ Imperium Brytyjskiego na stosunki międzynarodowe XX wieku oraz ekspansję mocarstw w Azji Wschodniej w XIX i XX wieku. Opublikował Odwrót znad Pacyfiku? Wielka Brytania wobec Dalekiego Wschodu, 1914–1922; Lew i smok. Wielka Brytania a kryzys chiński 1925–1928 oraz Chiny, w serii „Historia Państw Świata w XX Wieku”, Gorzki triumf. Wojna chińsko-japońska 1937–1945 i inne.

Jakub Polit

autor zdjęć: Wikimedia Commons, Ogata Gekkō/Walters Art Museum/ Wikimedia Commons, Muzeum Narodowe w Tokio/ Wikimedia Commons

dodaj komentarz

komentarze


Hokeiści WKS Grunwald mistrzami jesieni
 
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Jak dowodzić plutonem szturmowym? Nowy kurs w 6 BPD
Snipery dla polskich FA-50
Foka po egejsku
Polsko-czeska współpraca na rzecz bezpieczeństwa
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Rumunia, czyli od ćwiczeń do ćwiczeń
Olympus in Paris
Czworonożny żandarm w Paryżu
Jacek Domański: Sport jest narkotykiem
Centrum Robotów Mobilnych WAT już otwarte
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Święto marynarzy po nowemu
„Złote Kolce” dla sportowców-żołnierzy
Czas „W”? Pora wytropić przeciwnika
Karta dla rodzin wojskowych
Rosomaki na Litwie
Polski wkład w F-16
Olimp w Paryżu
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Ostre słowa, mocne ciosy
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Odznaczenia dla amerykańskich żołnierzy
Nominacje generalskie na 106. rocznicę odzyskania niepodległości
„Bezpieczne Podlasie” na półmetku
Zapomogi dla wojskowych poszkodowanych w powodzi
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Polskie „JAG” już działa
Miliony sztuk amunicji szkolnej dla wojska
Zagrożenie może być wszędzie
Do czterech razy sztuka, czyli poczwórny brąz biegaczy na orientację
Strategiczne partnerstwo
Żeby nie poddać się PTSD
Nowi generałowie w Wojsku Polskim
Capstrzyk rozpoczął świętowanie niepodległości
Ile GROM-u jest w „Diable”?
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Długa droga do Bredy
Kamień z Szańca. Historia zapomnianego karpatczyka
Udane starty żołnierzy na lodzie oraz na azjatyckich basenach
Niepokonany generał Stanisław Maczek
Kto dostanie karty powołania w 2025 roku?
The Power of Buzdygan Award
Witos i spadochroniarze
Zmiana warty w PKW Liban
Ostrogi dla polskich żołnierzy
Każda żałoba jest inna
Szkolenie 1000 m pod ziemią
Byłe urzędniczki MON-u z zarzutami
Breda w polskich rękach
Polska liderem pomocy Ukrainie
Polskie mauzolea i wojenne cmentarze – miejsca spoczynku bohaterów
Polski producent chce zawalczyć o „Szpeja”
Kask weterana w słusznej sprawie
Komisja bada nielegalne wpływy ze Wschodu
Nowe pojazdy dla armii
Żołnierze, zdaliście egzamin celująco
Kleszcze pod kontrolą
Szef MON-u o podkomisji smoleńskiej
Rozkaz: rozpoznać przeprawę!
Namiastka selekcji

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO