Zaczerpnąłem ze wszystkich jednostek wojsk specjalnych to, co mają najlepszego, jeśli chodzi o pozyskiwanie kandydatów, i scaliłem – mówi o swojej koncepcji działania Ośrodka Szkolenia Lądowego Centrum Szkolenia Wojsk Specjalnych jego komendant ppłk Krzysztof Balina. Oficer jest jednym z laureatów tegorocznej nagrody Buzdygany przyznawanej przez redakcję „Polski Zbrojnej”.
Ta historia rozpoczęła się w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nieopodal Torunia, w autobusie, którym nastoletni Krzysiek dojeżdżał do szkoły średniej. Zza szyby podziwiał m.in. budynek Wyższej Szkoły Oficerskiej. – Ale tam muszą uczyć się nieźli goście. Nie dość, że wysportowani, to jeszcze megainteligentni – mówił wówczas sam do siebie. I może nawet przeszło mu przez myśl, aby po maturze do niej się dostać. Jak dziś wspomina, wszystko przemawiało przeciwko temu. – Nie byłem w odpowiedniej formie, nie miałem niezbędnej wiedzy, aby zdać egzaminy, a tym bardziej pieniędzy, aby tak po prostu pójść sobie na studia – wspomina. Jednak los chciał inaczej.
Był rok 1997, kiedy po Krzysztofa Balinę, już absolwenta technikum, upomniało się wojsko. Wówczas służba zasadnicza była obowiązkowa, ale jemu to się nawet spodobało. Przyszła też refleksja: „Może to jest czas, aby spełniać marzenia?”.
Chodź do nas
Balina najpierw ukończył toruńską szkołę chorążych, potem oficerską. Następnie przyszedł czas na służbę w 5 Lubuskim Pułku Artylerii, Żandarmerii Wojskowej, m.in. w jej oddziale specjalnym. Pojawiły się również misje: w Bośni i Hercegowinie i trzy w Afganistanie. To właśnie poza granicami kraju po raz pierwszy spotkał komandosów z Lublińca. – Był rok 2006. Zaczęliśmy wówczas współpracować. Widziałem, w jaki sposób działają. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie wrażenie – wspomina. I choć usłyszał wówczas słowa „chodź do nas”, brzmiały zbyt abstrakcyjnie, aby oficer wziął je na poważnie. Los znów jednak wiedział swoje.
Krzysztof Balina zasilił szeregi JWK w 2011 roku. Plan wydawał się prosty. Selekcja, szkolenie bazowe i służba w zespole bojowym. Był tylko jeden problem. Oficer miał już ukończone 35 lat, a to na początek takiej przygody dość zaawansowany wiek. Zaliczył jednak morderczy sprawdzian. – Nie mogę powiedzieć, że było to łatwe. Wiedziałem, że nie będę najlepszy, więc obrałem inny cel – przejść selekcję tak, aby nie być ostatni – mówi dzisiaj. Taktyka, jaką przyjął, była prosta. Wykorzystać słabe momenty współtowarzyszy. – Kiedy oni robili sobie przerwy, ja starałem się wykorzystać to, aby ich wyprzedzić. Gdy szli, ja biegłem – wspomina. Plan został zrealizowany, oficer ukończył selekcję w środku stawki, i jak dziś mówi, zawdzięcza to przede wszystkim córce. – Kiedy po służbie koledzy przygotowywali się do tego sprawdzianu w górach, ja wracałem do rodziny. Kiedy oni regenerowali się po treningu, ja nosiłem na rękach dziecko. Mała często miała kolki, więc do braku snu i niedojadania byłem przyzwyczajony – śmieje się. Ale wówczas nie było tak kolorowo. Balina dostał niezły wycisk podczas kolejnego etapu szkolenia w JWK. Był najstarszym dowódcą grupy w zespole bojowym, jednak jego ówczesny przełożony nie miał zamiaru dawać mu taryfy ulgowej.
Ambitny cel
Balina spędził w JWK w sumie 11 lat. Służył na różnych stanowiskach. Był oficerem sekcji operacyjnej w zespole bojowym, realizował się w pionie szkolenia, by na koniec zostać szefem wydziału personalnego. – Zdobył naprawdę unikatowe doświadczenie. Ale jest przede wszystkim pasjonatem, który maksymalnie poświęca się swojej pracy. Dzięki jego wysiłkowi i zaangażowaniu udało nam się wypracować nowe rozwiązania dotyczące naboru kandydatów, zwłaszcza do pododdziałów bojowych – mówi płk Michał Strzelecki, dowódca JWK w latach 2016–2021, który dziś stoi na czele 6 Brygady Powietrznodesantowej. – Wyznaczył sobie ambitny cel, aby osiągnąć to, co operatorzy mieli już za sobą. I choć chciał im po prostu dorównać, wielu przewyższył. Dzięki temu zjednał sobie ludzi i stał się dla nich autorytetem – dodaje „Bojo”, były operator jednostki.
Teraz ppłk Balina uczy kolejne pokolenia wojskowych tego, jak wykorzystywać swoje słabości, aby osiągnąć cel. Jest bowiem komendantem Ośrodka Szkolenia Lądowego Centrum Szkolenia Wojsk Specjalnych. Mimo że funkcjonuje ono od 2019 roku, w jego murach umiejętności doskonalą już żołnierze z GROM-u, JWK, Formozy, Nilu i Agatu. Odbywa się tam także kurs Jata, który jest przepustką do wojsk specjalnych dla cywilów. Mimo że oficer niedawno stanął na czele OSL-u, na wdrożenie pierwszych innowacji nie trzeba było długo czekać.
– Wcześniej absolwenci Jaty mogli starać się o służbę w JWK lub Agacie. Krzysiek otworzył im drzwi do pozostałych jednostek specjalnych, a także ukierunkował proces rekrutacji tak, aby od razu mogli się przekonać, czy ich plan na życie rzeczywiście ma szansę na realizację – mówi mjr rez. Wojciech „Zachar” Zacharkow, były szef grupy szkolenia bazowego i selekcji do Jednostki Wojskowej Agat, dziś instruktor w OSL-u. – Myślę, że nie było to łatwe, ale on ma dar zjednywania sobie ludzi. Przekonał do współpracy nawet mnie, mimo że odszedłem z wojska i nie widziałem powodu, aby do niego wracać – dodaje.
Współpracownicy ppłk. Baliny podkreślają, że ma on konkretne pomysły i nie boi się ich realizować. Doceniają także to, że drzwi jego gabinetu są zawsze dla nich otwarte. – Każdego ze swoich podwładnych traktuje jako kierownika danego przedsięwzięcia, z każdego potrafi także wydobyć niesamowitą energię. To powoduje, że zespół OSL-u jest naprawdę zgrany, a każdy cel zostaje osiągnięty – mówi „Bojo”. O tym, że na ppłk. Balinę można liczyć, wiedzą także sami kursanci Jaty, którzy nie wahają się prosić komendanta o rozmowę. – Zawsze znajdzie czas na to, aby pomóc im rozwiązać jakiś problem. Przeżywa też każdą selekcję, w której biorą udział, i cieszy się ich sukcesami. Można powiedzieć, że jest dla nich jak ojciec – podkreśla „Zachar”.
Sam ppłk Balina mówi, że po prostu stara się realizować plan. – Wymyśliłem sobie, jak OSL ma funkcjonować i staram się ten plan wprowadzić w życie. Zaczerpnąłem ze wszystkich jednostek wojsk specjalnych to, co mają najlepszego, jeśli chodzi o pozyskiwanie kandydatów, i scaliłem – mówi. Dodaje, że robienie czegoś, co rzeczywiście przynosi korzyści innym, daje mu niesamowitą satysfakcję, ale nie byłoby to możliwe, gdyby nie ludzie, którzy go otaczają. – Bez nich żaden mój pomysł nie zostałby zrealizowany. Za tym Buzdyganem kryje się wielu profesjonalistów, którzy z wielkim zaangażowaniem, dzień po dniu robią swoją robotę. Ta nagroda jest dla nich, ja tylko w ich imieniu ją odbiorę – zaznacza oficer.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze