Przełom marca i kwietnia 2021 roku minął pod znakiem napięć na linii Ukraina–Rosja związanych z ruchami rosyjskich jednostek wojskowych w pobliżu granic naszego wschodniego sąsiada. Działania te objęły nie tylko wojska lądowe i lotnictwo, ale także siły morskie. Doszło również do zaostrzenia walk w Donbasie. A wszystko wskazuje na to, że w ciągu najbliższych kilku miesięcy, należy spodziewać się powtórki napięć, być może na jeszcze większą skalę.
Pod koniec marca w mediach zaczęły coraz liczniej pojawiać się informacje dotyczące przemieszczania się rosyjskich jednostek wojskowych w pobliżu granic Ukrainy: głównie w sąsiedztwie częściowo kontrolowanego przez Rosję Donbasu (za pośrednictwem nieuznawanych quasi-państw – Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej) oraz anektowanego w marcu 2014 roku Półwyspu Krymskiego.
Na lądzie, na wodzie i w powietrzu
Koncentracja rosyjskich wojsk nastąpiła głównie z Zachodniego Okręgu Wojskowego (ZOW) i Południowego Okręgu Wojskowego (POW), choć z czasem pojawiły się także jednostki podporządkowane m.in. 41 Armii, która wchodzi w skład Centralnego Okręgu Wojskowego (COW). Co więcej, działania strony rosyjskiej objęły nie tylko wojska lądowe i lotnictwo, ale także siły morskie: poza jednostkami podporządkowanymi Flocie Czarnomorskiej, w ramach ćwiczeń na Morzu Czarnym i Morzu Azowskim pojawiły się rosyjskie okręty desantowe Floty Północnej oraz Flotylli Kaspijskiej (przerzutu tych ostatnich jednostek dokonano w pierwszej połowie kwietnia z wykorzystaniem systemu rzek i kanałów łączących morza Kaspijskie i Azowskie).
W połowie kwietnia liczba żołnierzy rosyjskich przerzuconych w pobliże granic Ukrainy sięgnęła około 50 tys., a łącznie wojskowych zaangażowanych w realizowane w tym czasie przedsięwzięcia szkoleniowe było dwa lub nawet trzy razy więcej. To znaczna liczba, wykraczająca poza standardową obecność wojskową w trakcie ćwiczeń i manewrów, tym bardziej, że sporą część relokowanych na poligony oddziałów (w tym zwłaszcza na Krymie) stanowiły jednostki wojsk powietrznodesantowych, np. z 76 Dywizji Desantowo-Szturmowej, na stałe stacjonującej nie na Krymie, lecz w Pskowie (ZOW FR). Formacje te, podobnie jak jednostki rosyjskiej piechoty morskiej wraz ze zgromadzonymi środkami desantowymi (okręty i kutry desantowe), a także jednostki zmechanizowane i pancerne, to istotne elementy potencjału uderzeniowego, niezbędnego do przeprowadzenia operacji zaczepnych o dużej skali.
Nie zmienia to jednak faktu, że te działania, które odbywały się w formie sprawdzianu gotowości bojowej wybranych jednostek ZOW, POW i COW oraz Floty Czarnomorskiej były wcześniej anonsowane przez stronę rosyjską i nie odbiegały w swoim charakterze od podobnych przedsięwzięć szkoleniowych Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej z ostatnich lat (a zwłaszcza po 2014 roku). Pewnym odstępstwem od normy była – jak już wspomniałem – wielkość przerzucanych sił, choć nadal liczba zgromadzonych wojsk była daleką od wymaganej do przeprowadzenia pełnoskalowej operacji, która miałaby na celu zajęcie kolejnych części terytorium Ukrainy, przed czym ostrzegały niektóre media i komentatorzy. Obawy te – biorąc pod uwagę charakter koncentracji i zaangażowane jednostki wojskowe oraz ich zaplecze – były nieco na wyrost.
Ukraińska odpowiedź
W równaniu wyrażającym prawdopodobieństwo rosyjskiej interwencji zbrojnej wobec Kijowa istotną zmienną jest poziom gotowości bojowej jednostek Sił Zbrojnych Ukrainy. A ten w sposób zasadniczy różni się od stanu, jaki reprezentowała ukraińska armia siedem lat temu, gdy miała miejsce aneksja Krymu oraz gdy zaczynała się wojna w Donbasie. Wiele zmieniło się właściwie na każdym poziomie: począwszy od wyposażenia i uzbrojenia pojedynczego żołnierza (które obecnie nie odstaje w sposób zasadniczy od standardów krajów NATO czy samej Rosji), poprzez modernizację używanego sprzętu, aż po wprowadzanie do służby nowych typów uzbrojenia, nieodbiegającego od zdolności, które mają wpływ na przebieg i wyniki toczących się obecnie konfliktów zbrojnych (jak choćby samoloty bezzałogowe: kupione przez Ukrainę w Polsce drony obserwacyjne FlyEye czy tureckie Bayraktar TB-2, które odegrały istotną rolę w czasie konfliktu o Górski Karabach). Warto zwrócić uwagę także na zakończone sukcesem programy, takie jak opracowanie i wdrożenie do produkcji własnych pocisków rakietowych o kalibrze 300 mm Wilcha czy zakończenie testów i wprowadzenie do służby pierwszego zestawu pocisków przeciwokrętowych Neptun. Istotnym atutem po stronie ukraińskiej są także powstałe już po 2014 roku Siły Operacji Specjalnych, wykonujące stale zadania bojowe w strefie ATO (obszar operacji antyterrorystycznych) oraz strefie Operacji Sił Połączonych w Donbasie, co sytuuje je wśród najbardziej doświadczonych formacji tego typu na świecie.
Jaki był więc cel działania Moskwy? Hipotez na ten temat jest co najmniej kilka i trudno wskazać jedną, tym bardziej, że niekoniecznie mają one charakter wzajemnie wykluczający się. Mowa jest przede wszystkim o stosowaniu sił zbrojnych jako elementu nacisku na władze w Kijowie w kwestii negocjacji dotyczących statusu Donbasu. Rosja dąży do tego, aby separatystyczne pseudorepubliki uzyskały specjalny status, pozostając w granicach Ukrainy, ale pod kontrolą prorosyjskich separatystów. Tym samym Kreml chce zyskać możliwości wpływania na decyzje Kijowa w kwestiach polityki wewnętrznej i (zwłaszcza) zagranicznej: w szczególności, jeśli chodzi o integrację z NATO. Faktem jest, że rozmowy w tej sprawie utknęły w martwym punkcie, a stanowiska Rosji nie są skłonne popierać nie tylko władze w Kijowie (dla których scenariusz rozmów z przedstawicielami DNR/LNR jest nie do przyjęcia), ale także pozostałe kraje wchodzące w skład tzw. czwórki normandzkiej: Niemcy i Francja. Działania Rosji mogą także być testowaniem przez Władimira Putina reakcji nowej amerykańskiej administracji prezydenta Joego Bidena. Wreszcie (przemawia za tym znacząca obecność wojskowa sił ćwiczących na Krymie) strona rosyjska może w ten sposób podkreślać własne stanowcze „niet” dla jakichkolwiek rozmów w ramach „Platformy Krymskiej” – formatu rozmów dyplomatycznych na temat przyszłości Półwyspu z udziałem m.in. USA i Turcji, który ma być zainaugurowany w sierpniu tego roku z inicjatywy Kijowa, a z udziałem m.in. prezydenta USA.
Perspektywa: gorące lato
W ciągu najbliższych kilku miesięcy, a zwłaszcza w sierpniu i wrześniu, należy spodziewać się powtórki napięć z marca i kwietnia, być może na jeszcze większą skalę. Powodem są planowane na wrzesień manewry „Zapad-21”, które odbędą się na terytorium Rosji i Białorusi. Zaangażują one, podobnie jak miało to miejsce cztery lata temu, znaczną liczbę jednostek wojskowych z ZOW i COW oraz armię Białorusi. Ćwiczenia te będą odbywać się na poligonach przy granicach Polski, Litwy i Ukrainy. W sposób oczywisty wpłynie to na wzrost napięcia w regionie Europy Środkowo-Wschodniej.
Jest mało prawdopodobne, by te i kolejne tego typu manewry były preludium do pełnoskalowego konfliktu zbrojnego w naszym regionie. Koszty – i to nie tylko te stricte militarne, związane z prowadzeniem działań zbrojnych (zabici, ranni, straty w sprzęcie itp.), lecz także polityczne, dyplomatyczne, ekonomiczne i społeczne – byłyby dla Rosji praktycznie niemożliwe do zaakceptowania i najpewniej przeważałyby nad ewentualnymi korzyściami. Nie oznacza to bynajmniej, że nie należy reagować na działania Rosji, mające przecież na celu wywołanie pośredniej presji przy pomocy środków militarnych. Reakcja ta powinna opierać się jednak na rzetelnej i popartej wnikliwą obserwacją ocenie sytuacji – bo tylko w takim przypadku można liczyć na adekwatne wnioski, które powinny być podstawą racjonalnych decyzji wojskowych i politycznych. To najlepszy sposób, by uniknąć „pułapki Tukidydesa” w relacjach Rosja–NATO.
autor zdjęć: mil.ru
komentarze