Istotę zjawiska „fali” w szeregach Sił Zbrojnych PRL tłumaczą zwięźle słowa Kapitana (Maciej Kozłowski) z filmu Kroll. „I o to chodzi, Wiaderny. Albo my ich, albo oni was. Dobrze mówię, nie?” – rzekł oficer, przyjmując z aprobatą deklarację kaprala, że niepokorny żołnierz zostanie „ścignięty” i „dotarty” metodami pozaregulaminowymi.
Realia służby w LWP w znaczący sposób odbiegały od przepisów regulaminowych i propagandowych. Fot. Zbiory Radosława Szewczyka
Tytułowy szeregowy Marcin Kroll (Olaf Lubaszenko) pobił przełożonego na oczach „młodego wojska”, dopuszczając się w niepisanym etosie „fali” deliktu „skakania po pagonach”. Sytuacja ta jak w soczewce skupia skomplikowane hierarchiczne powiązania oparte na nadrzędnym prawie pięści rządzącym realiami odbywania zasadniczej służby wojskowej w PRL. Mimo upływu lat problem „fali” w Ludowym Wojsku Polskim nie doczekał się wciąż dogłębnej analizy.
Od „pruskiej dyscypliny” do „romantyzmu” służby wojskowej
Naszą wyobraźnię w tej materii wciąż budują w dużej mierze filmy, takie jak „Samowolka” czy właśnie „Kroll”. Brakuje świadectw dotyczących realiów wypełniania „zaszczytnego obowiązku obywateli Rzeczypospolitej”1. Najwartościowsze wyszły spod pióra wcielonych opozycjonistów – Antoniego Pawlaka2 i Józefa Marii Ruszara3, co zdaniem niektórych obniża nieco ich wartość poznawczą. Inteligencka optyka „fali” może wydawać się faktycznie nazbyt elitarna dla zilustrowania powodów uczestnictwa w zjawisku setek tysięcy młodych ludzi wcielonych do wojska w okresie PRL. W tym kontekście ciekawym pomysłem może być próba spojrzenia na zagadnienie oczami przedstawicieli instytucji tworzących warunki do powstania problemu, a zatem reprezentantów wojska.
Choć zjawisko znęcania się nad młodszymi rocznikami poborowych znane jest w większości armii świata, „falę” w Siłach Zbrojnych PRL traktuje się często jako pochodną okrutnych zachowań mających miejsce w „bratniej” Armii Czerwonej w postaci złowrogiej „diedowszczyzny”. Praktyka ta, pełna wynaturzonych form rytualnego znęcania się przez przełożonych i starsze roczniki poborowych nad młodszymi rekrutami, była wpisana w istotę „socjalistycznych stosunków międzyludzkich”, które charakteryzowały się brutalnością i nadużywaniem uprawnień służbowych dla osobistych korzyści. Hipoteza łącząca polską „falę” z wpływami sowieckimi wydaje się o tyle zasadna, że podobne zjawisko stwierdzono choćby w armii Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Formacja ta miała o wiele krótszy rodowód, istniała bowiem formalnie od 1956 r. i dopiero w 1962 r. zarzuciła charakter ochotniczy na rzecz obowiązkowej służby wojskowej. Mimo to można zauważyć niebywałą zbieżność zachowań międzyrocznikowych w obu armiach. Tak jak w PRL, i w NRD istniały kategorie „kotów” czy „kubusiów” („Glatte”, „Frische”, „Pisser” etc.)4, gnębionych przez „wicków” („Mittelschweine”, „Vize-Eks”, „Zwischenpisser”, w skrócie „Zwipis” lub „Zwischenkotzer”/„Zwikos”)5 i „dziadków/rezerwistów”(„Entlassungskandidaten”/„EKs”)6. Znane były analogiczne takie formy dręczenia, jak „szafa grająca” (odgrywanie przez ofiarę zamkniętą w szafie roli pozytywki) czy „odkurzacz” (podduszenie poprzez zatkanie filtra rury w masce przeciwgazowej, a następnie podsunięcie pod nią szufelki z brudem lub popielniczki).
Jednym z rzadko poruszanych problemów mających także przełożenie na zjawisko „fali” w wojsku były trudne warunki służby w szeregach SZ PRL, odzwierciedlające sytuację gospodarczą kraju. Dotyczyło to sfery sanitarno-higienicznej, ilości i jakości posiłków, niedostatków elementów umundurowania, pościeli i bielizny. Fot. Zbiory Archiwum Wojskowego w Oleśnicy
Powszechność podobnych wynaturzeń skłania do refleksji, albowiem jak słusznie zauważyli Dariusz Jarosz i Grzegorz Miernik, tego rodzaju relacje były teoretycznie ideowo obce „odrodzonym” armiom państw socjalistycznych7. W okresie stalinizmu różne formy znęcania się nad żołnierzami przez kadrę i starsze roczniki chętnie określano jako „pruską dyscyplinę”, co miało podkreślać negatywne konotacje z potępianą przeszłością. Brutalność w relacjach między szarżami i rocznikami miała jakoby być przeżytkiem okresu feudalnego, kultywowanym na wzór pruski (sic!) w II Rzeczypospolitej i wyplenionym ostatecznie w nowym ustroju. Rzeczywistość okazała się dokładnie odwrotna, co zresztą nie może dziwić w zdominowanej przez sowieckich „doradców” armii. Problem przemocy i znęcania się nie zanikł jednak wraz z końcem najbardziej represyjnego okresu w dziejach PRL. Od początku lat siedemdziesiątych, a zatem dekady naznaczonej propagandą sukcesu, władze wojskowe niechętnie kontestowały trwałość i powszechność nieregulaminowych „metod wychowawczych”. Podjęte w oparciu o decyzje Rady Wojskowej MON z marca 1974 r. działania, mające na celu osiągnięcie w ciągu trzech lat znaczącej poprawy w kształtowaniu „socjalistycznych stosunków międzyludzkich”, zakończyły się fiaskiem. Źródeł tego stanu rzeczy Zarząd Wojskowej Służby Wewnętrznej Pomorskiego Okręgu Wojskowego upatrywał w 1977 r. „w pewnej złej tradycji, braku kultury, poszanowania godności osobistej oraz niesłusznym przekonaniu u części żołnierzy, że jest to przejaw »romantyzmu« wojskowego, a dyscyplinę można osiągnąć krzykiem i bezwzględnością”8. Przykład zdecydowanie szedł z góry, w meldunkach WSW i Głównego Zarządu Politycznego negatywne postawy kadry zawodowej były na porządku dziennym – wulgarność, brutalność, wykorzystywanie żołnierzy do celów prywatnych, alkoholizm to tylko najczęstsze z obecnych w raportach kwestii.
Nie może wobec tego dziwić, że pozostawiani bez nadzoru kadry kaprale i starsi żołnierze pozwalali sobie na wiele, a problem ten nie został rozwiązany do końca istnienia PRL. W raporcie zaprezentowanym na posiedzeniu RW MON w grudniu 1985 r. stwierdzano wprawdzie „stopniowe zmniejszanie się zasięgu »podskórnej« obyczajowości żołnierskiej”, jednak brutalne „pseudoceremoniały” w wykonaniu starszych roczników stanowiły nadal bardzo poważny problem. Co znamienne, jego źródła nie upatrywano w samej istocie funkcjonowania LWP jako instytucji, lecz w postawach osób wcielonych do służby. Wobec prób ograniczania „fali” część żołnierzy drugiego rocznika, głównie „wicerezerwa”, miała podejmować próby skuteczniejszego zakonspirowania nieregulaminowych form i metod postępowania z rekrutami. Kluczowa była jednak inna przesłanka. Jak twierdzili autorzy raportu:
„Jedną z zasadniczych przyczyn utrzymywania się pseudoceremoniałów stanowi w dalszym ciągu niewystarczające oddziaływanie na świadomość żołnierzy. Obserwowana w żołnierskich społecznościach swoista stratyfikacja, funkcjonująca wedle jednego tylko kryterium – czasu służby, jest przez znaczną część żołnierzy (również młodszych wcieleń) akceptowaną bez większych zastrzeżeń. Nadal wielu uważa pozaregulaminową hierarchię praw, przywilejów i obowiązków w zależności od stażu wojskowego – za stan naturalny”9.
Służba wojskowa w szeregach LWP stała się po 1945 r. udziałem milionów młodych mężczyzn. Fot. Zbiory Archiwum Wojskowego w Oleśnicy
Prowadzone w latach 1985–1988 przez pracowników Wojskowej Akademii Politycznej badania na temat „deformacji stosunków międzyludzkich” oraz towarzyszących im ceremoniałów, zwyczajów i obrzędów wykazały, że 36–54% żołnierzy pierwszego rocznika i 75–86% drugiego rocznika akceptowało różne formy uprzywilejowania starszych służbą. Jednocześnie zaledwie 7% ankietowanych młodego rocznika deklarowało w 1988 r., że nie spotkało się ze strony starszych kolegów z przymusem związanym z uczestnictwem w „żołnierskim folklorze”, a jedynie 5% szukało w sytuacji zagrożenia pomocy u przełożonych10. Dominować miała postawa przetrwania, z zamysłem odbicia sobie trudnego czasu po przyjściu młodego rocznika, nie dostrzegano więc możliwości szybkiego zaradzenia temu zjawisku.
W ten oto sposób władze wojskowe umywały ręce od problemu, przerzucając winę na ideologię wojska jako „męskiej przygody”, w którą wpisany być musiał najwyraźniej brutalny rytuał przejścia. Była to kapitulacja symboliczna w Polsce Ludowej rządzonej przez ekipę gen. Wojciecha Jaruzelskiego prezentującą wojsko jako jedyną „zdrową siłę” zdolną uzdrowić upadający ustrój.
„Jak nie kopniesz w ogon kota, to nie pójdzie mu robota”
Pewnym kłopotem w próbie systematyzacji zjawiska „fali” jest swoista wielobarwność tej nieformalnej kultury żołnierskiej, którą cechowały rozmaite mutacje, nasilenie i odmiany poszczególnych określeń i zwyczajów, w zależności od czasu, miejsca, jednostki etc. Źródłem „fali” był bez wątpienia podział na „stare” i „młode” wojsko. W realiach trwającej 24 miesiące ZSW (zasadniczej służby wojskowej) nowo wcielony żołnierz przed przysięgą zyskiwał miano „misia” i ze względu na swój „niepełnowartościowy” charakter nie był poddawany w pełni rygorom „fali”. Po przysiędze następował najtrudniejszy, półroczny okres, trwający do nadejścia wraz z nowym poborem – ten odbywał się dwa razy do roku, wiosną i jesienią – kolejnego kontyngentu świeżych rekrutów. Do tego czasu, do tzw. przycinki, młodzi żołnierze mieli status „kota” lub „kubusia”, co oznaczało dla nich pełne poddanie się fantazji starszych służbą oraz świadczenie na ich rzecz różnorodnych prac i przysług. Przez kolejne pół roku, do następnego poboru i tzw. obcinki ogona, posiadano zwykle status „filca”, który był zwolniony z części prac, miał też pewne uprawnienia wobec młodszych roczników oraz większą swobodę w reżimie mundurowym. Rytuał „obcięcia kity”, często w formie „pasowania” (bicia żołnierskimi pasami), związany z odsłużeniem połowy czasu w jednostce, oznaczał uzyskanie statusu „wicerezerwisty”. Status „wicka” oznaczał swoistą falową pełnoletność, związaną z obligatoryjnym „ściganiem” młodych. Trwało to zwykle do 17–18 miesiąca służby. Mniej więcej 150 dni przed jej planowym końcem żołnierz stawał się „rezerwistą”.
Fot. Zbiory Archiwum Wojskowego w Oleśnic
Widocznym znakiem rozpoznawczym był tu tzw. falomierz, czyli specjalnie wykonany centymetr krawiecki, z którego każdego dnia odcinano centymetrowy kawałek, symbolizujący zbliżanie się do końca służby. Wystający z woreczka „falomierz” często noszono z dumą na widoku, malejąca „cyfra” odgrywała bowiem w nieformalnej hierarchii żołnierskiej rolę swoistego oznaczenia rangi. Związany z tym był zwyczaj meldowania „cyfry” na stołówce. „Cyfra” hamowała także przełożonych, na przykład kadrę zawodową, przed wyciąganiem konsekwencji wobec różnego rodzaju wykroczeń i zaniedbań, w tym specjalnego dręczenia „kubusiów” w związku z ważnymi symbolicznie datami w kalendarzu DDC (dni do cywila), jak żołnierska studniówka. Rezerwiści tworzyli specyficzną arystokrację poborowych, zwolnioną z wszelkich prac i szeregu rygorów. Pięćdziesiąt dni przed końcem służby „rezerwista” stawał się „cywilem”. Dla wielu żołnierzy był to bardzo trudny psychicznie czas związany z przygotowaniem do powrotu do normalnego życia. Wielu porównywało to doświadczenie do wrażenia wyjścia z więzienia. „Cywile” wykonywali część prac typowych dla życia „za murem”, na przykład słanie łóżek. Nie zajmowali się także dłużej życiem jednostki, poświęcając czas na przygotowanie okolicznościowych chust, noszonych po zakończeniu służby. Wraz z jej końcem następował niekiedy tzw. pogrzeb blachy, czyli zakopanie lub zniszczenie końcówki „falomierza”.
Część opisanych wyżej zwyczajów wydaje się całkiem zrozumiałą metodą zracjonalizowania sobie, preferowanego przez zdecydowaną mniejszość, sposobu spędzenia dwóch lat młodości. „Fala” miała tu swój urok, a brutalność życia wojskowego i pewne poczucie bezradności powodowały, że wielu wcielonych, wbrew wcześniejszym przekonaniom, brało w niej udział. Istotnym elementem był tu swoisty opór przeciw „trepom”, „zlewom” i „staluchom”, a zatem kadrze zawodowej i tym żołnierzom, którzy zdecydowali się służyć regulaminowo, myśląc o pozostaniu w wojsku. Można tu dostrzec pewne analogie ze zjawiskiem więziennej grypsery, istnieją zresztą hipotezy sugerujące, że szczególnie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych to właśnie osoby mające problemy z prawem przeniosły do wojska jej elementy. Przy całej zgrozie patologii generowanych przez „falę”, stanowiła ona formę niedoskonałego odreagowania stresowej sytuacji związanej z dysfunkcyjnym środowiskiem stworzonym w koszarach.
Zabawne lub, czasem tylko z pozoru, nieszkodliwe przejawy zjawiska „fali” nie mogą przysłaniać faktu, że w jej istotę wpisane były przemoc i poniżenie. W bardzo dobry sposób obrazują to liczne „żurawiejki” tworzone przez żołnierzy, na przykład: „Na kompanii huki, grzmoty, to rezerwa goni koty”, „Gdy rezerwa pije, pije, kot się martwi, czy przeżyje”, „Jak nie kopniesz w ogon kota, to nie pójdzie mu robota”, „Tysiąc kotów zamiatało, bo rezerwie 5 zostało”, „Jestem wolny od roboty, teraz robią za mnie koty”, „Szybkie mamy samoloty, ale szybsze nasze koty”. Za tymi rymowankami kryły się często prawdziwe dramaty. Sama konieczność poruszania się biegiem, meldowania w określony sposób i zyskiwania zgody wpływała negatywnie na psychikę mniej odpornych. Stałym środkiem „docierania” było także sprzątanie tzw. rejonów, zwykle mające charakter zupełnie bezsensowny, a froterowanie niedomywanych podłóg czy czyszczenie szczoteczką toalet służyło jedynie zyskaniu pretekstu do dalszego „ścigania” i stosowania wymyślnych kar. W kontekście „fali” znane są rzecz jasna rozliczne „zabawy” o charakterze dokuczliwym, lecz w miarę bezpiecznym, na przykład „umartwianie” – żołnierz leżał na łóżku, udając zmarłego, a młodzi żołnierze musieli się modlić, „dyskoteka” – młody żołnierz wsadzał głowę do szafy i śpiewał piosenki na życzenie starszych, a uderzenie w pośladek było sygnałem do „zmiany płyty”, wspomniana już „szafa grająca”, „mucha” – żołnierz biegał po sali, machając rękami i bzycząc, następnie po klepnięciu przez starszego żołnierza odgrywał śmierć owada, „dzięcioł” – zwisanie za ręce na szafie i uderzanie o nią głową, czy „odpalanie ZiSA” – trzęsienie łóżkiem piętrowym i wydawanie dźwięków naśladujących odpalenia radzieckiej ciężarówki wojskowej. Rozrywki, takie jak „motyl” polegający na tym, że trzymany w powietrzu za ręce i nogi żołnierz fruwał, a reszta uderzała go w tym czasie pasami po pośladkach, lub „głuszenie kota” zasadzające się na umieszczeniu głowy młodszego kolegi w blaszanej szafce i uderzaniu o nią taboretem, były nie tylko uwłaczające, ale zwyczajnie niebezpieczne. Pomysłowość „dziadków” nie kończyła się, niestety, na tego typu zabawach.
Dość standardową „metodą wychowawczą” było po prostu bicie i kopanie młodych po całym ciele. Czasem stosowano do tego różne przedmioty, w zachowanych raportach można się natknąć na relacje dotyczące użycia do tego celu pasa, ręcznika, wycioru, gumowego węża, końcówki anteny, trzepaczki do dywanów, a nawet rakiety do kometki. Typową formą znęcania się było zmuszanie do nadmiernego wysiłku fizycznego w postaci pompek, na przykład tzw. pompek całych, czyli w istocie trzech pompek liczonych jako jedna, przysiadów lub czołgania się, często w trudnym terenie, jak kamienista lub żwirowa posadzka, rów z wodą, brudna toaleta, z obciążeniem, na przykład tzw. trening przed olimpiadą w Moskwie, zakładający podnoszenie między innymi dziewiętnastokilogramowego odważnika, lub ćwiczenia w masce przeciwgazowej. Pomysłowość oprawców była duża. W jednej z jednostek żołnierzowi nakazano dla przykładu wykonanie 50 przysiadów z jednoczesnym podnoszeniem taboretu, na którym był postawiony kubek z wodą i utrzymaniem między kolanami kartki papieru. W innej jednostce kaprale nakazywali czołganie się pod łóżkami, przysiady z węglarką napełnioną węglem, zjadanie niedopałka papierosa i polewali żołnierzy zimną wodą, bijąc także pasami. Po wykonaniu ćwiczeń zmuszano „kotów” do meldowania: „Dziękuję za wyrobienie tężyzny fizycznej i proszę o dalszą opiekę nad młodszym żołnierzem”. Zdarzały się nakazy odniesienia w zębach do kosza brudnych skarpet. Jeden z kaprali wymagał od młodszych roczników karnego wypalenia naraz 20 papierosów lub wypicia 4 litrów kawy. Dodać do tego należy eksploatację finansową w postaci tzw. zbiórki na śniadanie dla kaprali, czyli z reguły na alkohol lub papierosy, okradanie paczek lub uzależnianie wydania poczty od różnego rodzaju upokarzających czynności.
„Trzeba mieć stalowe nerwy, by doczekać się rezerwy”
Próby protestowania i składania skarg wobec tego rodzaju „metod wychowawczych” nie przynosiły zwykle skutku. Kadra z reguły oficjalnie wyrażała oburzenie, a w praktyce zlecała „dotarcie” niepokornego. Często efektem była eskalacja szykan, w jednej z jednostek skarżący zostali dla przykładu związani krawatami i odbyło się ich „golenie na sucho” żyletką, prowadzące do licznych skaleczeń. Przełożeni reagowali zazwyczaj, gdy dochodziło do bardzo drastycznych przypadków, połączonych z uszkodzeniami ciała. Nie może w tej sytuacji dziwić, że dla wielu dręczonych żołnierzy formą ucieczki była próba samobójcza. Wedle danych ze Śląskiego Okręgu Wojskowego w latach 1957–1966 próbę targnięcia się na swoje życie podjęło aż 172 szeregowych, z czego 87 z nich zakończyło się śmiercią11. Według danych z 1979 r. samobójstwa stanowiły 37,2% ogółu zgonów w szeregach LWP. W czasie poprzedniego pięciolecia stwierdzono rocznie średnio 98,4 prób samobójczych, przy czym w 1979 r. było ich aż 102, o 18,6% więcej niż w roku poprzednim. Co jednak najistotniejsze, choć w zachowanych listach żołnierze-samobójcy wyraźnie wskazywali, że powodem targnięcia się na życie była „fala”, władze wojskowe starały się marginalizować łączenie tych wypadków z realiami służby, prezentując osoby, które targnęły się na swoje życie, jako jednostki słabe psychicznie lub mające problemy rodzinne12. Przy takim nastawieniu nietrudno zrozumieć, dlaczego mimo dekad urzędowego napiętnowania, zjawisko „fali” okazało się bardziej żywotne niż samo Ludowe Wojsko Polskie, stanowiąc problem także w III Rzeczypospolitej.
Przypisy:
1 Ustawa z 4 lutego 1950 r. o powszechnym obowiązku wojskowym (Dz.U. 1950, nr 6, poz. 46).
2 A. Pawlak, Książeczka wojskowa, Warszawa 2009; wydanie podziemne w czasopiśmie „Zapis” 1979, nr 9, s. 41–80.
3 J.M. Ruszar, Czerwone pająki. Dziennik żołnierza LWP, oprac. i red. K. Dworaczek i J. Jędrysiak, Warszawa 2017.
4 Dosł. „gładki” (w sensie braku zarostu lub świeżego strzyżenia na krótko), „świeżak”, „obszczymur”.
5 Dosł. „średnia świnia”, „wice-EK” „pośredni obszczymur”. Ostatni termin, czytelnie nawiązujący do „rzygania”, trudno jest oddać w języku polskim.
6 Dosł. „kandydat na rezerwistę”.
7 D. Jarosz, G. Miernik, Pobór, wcielenie, „pruska dyscyplina”, dezercje. Wstęp do badań nad historią społeczną służby wojskowej w stalinowskiej Polsce (1950–1955), „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały” 2018, t. 16, s. 64–65.
8 Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, Szefostwo Wojskowej Służby Wewnętrznej, sygn. IPN BU 2386/20071, Meldunek o niektórych ujemnych zjawiskach w jednostkach Pomorskiego OW, Bydgoszcz, 7 IV 1977, k. 26.
9 Archiwum Wojskowe w Oleśnicy, Z-2: Śląski Okręg Wojskowy, 6661/91/69, Wyniki kształtowania socjalistycznych stosunków międzyludzkich w świetle realizacji zadań wydanych na posiedzeniu Rady Wojskowej MON w dniu 19.09.1984 r., grudzień 1985, k. 263–265.
10 Centralne Archiwum Wojskowe Wojskowego Biura Historycznego, Główny Zarząd Polityczny, 344/92/953, Sprawozdanie z badań na temat „Stosunki międzyludzkie w środowiskach żołnierskich – synteza wyników badań z lat 1985–1988”, Warszawa, listopad 1988, k. 176, 190–191.
11 AWO, Z-148: Dowództwo 11. Drezdeńskiej Dywizji Pancernej, 15865/10/69, Analiza samobójstw w jednostkach Śląskiego Okręgu Wojskowego, Wrocław, 29 VI 1966, k. 102–103.
12 AWO, Z-2: ŚOW, 4580/88/9, Informacja o zamachach samobójczych osób wojskowych w siłach zbrojnych w 1979 r. (Materiał uzupełniający do „Oceny stanu dyscypliny w1979 r.”, który będzie rozpatrzony na posiedzeniu Rady Wojskowej MON w dniu 16 kwietnia 1980 r.), 24 III 1980, k. 119–125.
Bibliografia:
Jarosz D., Miernik G., Pobór, wcielenie, „pruska dyscyplina”, dezercje. Wstęp do badań nad historią społeczną służby wojskowej w stalinowskiej Polsce (1950–1955), „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały” 2018, t. 16, s. 41–84.
Pawlak A., Książeczka wojskowa, Warszawa 2009.
Ruszar J.M., Czerwone pająki. Dziennik żołnierza LWP, oprac. i red. K. Dworaczek i J. Jędrysiak, Warszawa 2017.
Tekst pochodzi z najnowszego numeru kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia” 1/2021.
Wydawnictwo można kupić w naszym sklepie.
autor zdjęć: Zbiory Radosława Szewczyka, Zbiory Archiwum Wojskowego w Oleśnicy
komentarze