Nowe rodzaje broni, modyfikowane strategie jej użycia, a nawet cicha rozbudowa arsenałów – mimo końca zimnej wojny i rozwoju technologii cyfrowych broń jądrowa nie straciła na znaczeniu. Coraz trudniej też wypracować mechanizmy kontroli z nią związane. O tym, czy prawdopodobny jest globalny konflikt jądrowy, przeczytacie w najnowszym numerze miesięcznika „Polska Zbrojna”.
Przedłużyliśmy traktat New START [Strategic Arms Reduction Treaty] o kolejne pięć lat”, poinformowali pod koniec stycznia 2021 roku przedstawiciele Białego Domu i Kremla. Zatwierdzenie dokumentu było jedną z pierwszych decyzji nowo powołanego prezydenta Joego Bidena. I choć wiadomość nie trafiła na czołówki serwisów informacyjnych, to z pewnością ma swoją wagę. „New START jest ostatnim funkcjonującym jeszcze dwustronnym porozumieniem USA i Rosji w sprawie broni jądrowej”, podkreśla dr Tomasz Smura, politolog i amerykanista z Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.
Początki samego układu sięgają wiosny 2010 roku. Wtedy to ówcześni prezydenci Barack Obama i Dmitrij Miedwiediew podpisali w Pradze porozumienie o redukcji arsenałów strategicznych. Według uzgodnień liczba głowic do pocisków międzykontynentalnych, którymi dysponują USA i Rosja, nie może przekraczać 1550. Z kolei samych pocisków oraz bombowców strategicznych gotowych do natychmiastowego użycia nie powinno być więcej niż 700. Przez ostatnie lata państwa sygnatariusze faktycznie redukowały objęte traktatem zasoby. Pod koniec grudnia 2020 roku każde z nich posiadało już niespełna 1500 głowic.
Przedłużenie obowiązywania układu nie sprawiło, że atomowy problem zniknął. Tym bardziej że, jak przekonują sceptycy, New START nie bardzo już przystaje do geopolitycznej rzeczywistości. „Ryzyko użycia broni jądrowej jest najwyższe od czasu II wojny światowej”, mówiła kilkanaście miesięcy temu Renata Dwan, dyrektor Instytutu Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Badań Naukowych nad Rozbrojeniem. Jeśli od tego czasu coś się zmieniło, to raczej w niewielkim stopniu. Ponad miesiąc temu naukowcy z Uniwersytetu Chicagowskiego zdecydowali o przestawieniu wskazówek słynnego zegara zagłady. Według nich, od północy, czyli zagłady świata, dzieli nas zaledwie 100 s – o 20 s mniej niż w styczniu 2020 roku i o przeszło kwadrans mniej niż w początkach lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Złożyły się na to zmiany klimatyczne, ale też zagrożenie związane z bronią nuklearną.
Atrybuty władzy
Ponad 20 tys. różnego rodzaju głowic po stronie ZSRR, drugie tyle w arsenałach USA. Dość, by kilkaset razy zmienić świat w atomową pustynię. Takiej wojny nie wygrałby tak naprawdę nikt. Tymczasem świat kilkakrotnie znalazł się od niej dosłownie o włos. Tak było choćby w 1962 roku, kiedy Sowieci rozmieścili rakiety na Kubie, a Amerykanie, żądając ich wycofania, postawili sprawę na ostrzu noża. Albo dwie dekady później, kiedy sowieccy dowódcy przez pewien czas byli święcie przekonani, że natowskie ćwiczenia w Europie „Able Archer” stanowią wstęp do jądrowego uderzenia na ZSRR. Supermocarstwa trwały w równowadze strachu i tak naprawdę dopiero w połowie lat osiemdziesiątych zaczęły podejmować pierwsze znaczące próby redukcji jądrowych arsenałów. Ostatecznie z zimnowojennego starcia zwycięsko wyszły Stany Zjednoczone, które zyskały status światowego hegemona. ZSRR pogrążył się w chaosie, który zakończył się rozpadem imperium. W ślad za tym rozpoczęła się faktyczna redukcja zbrojeń, a świat wreszcie mógł odetchnąć z ulgą. Przynajmniej na chwilę.
„Dla Rosji broń jądrowa pozostawała ostatnim atrybutem mocarstwowości. Dlatego nawet w trudnych dla niej latach dziewięćdziesiątych nie mogła sobie pozwolić na to, by ją zaniedbać. Stosunkowo skromne pieniądze, które mogła przeznaczyć na zbrojenia, kierowała przede wszystkim na utrzymanie arsenału strategicznego, czyli głowic i nośników w postaci rakiet międzykontynentalnych. Reszta czekała na lepsze czasy”, tłumaczy dr Rafał Kopeć z Instytutu Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytetu Pedagogicznego im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, koordynator programu współpracy krakowskiej uczelni z Dowództwem Strategicznym USA. Sytuacja zaczęła się zmieniać dopiero po dojściu do władzy Władimira Putina, który z wolna wskrzeszał mocarstwowe resentymenty, a w końcu zajął Krym, rozpętał wojnę we wschodniej Ukrainie i rzucił rękawicę NATO.
Trzeci w grze
Rosja zaczęła po kryjomu rozbudowywać zasoby pocisków manewrujących pośredniego i średniego zasięgu, które mogą razić cele w odległości od 500 km do 5,5 tys. km. Tym samym złamała podpisany jeszcze przez Michaiła Gorbaczowa i Ronalda Reagana traktat o całkowitej likwidacji pocisków rakietowych pośredniego zasięgu (Treaty on Intermediate- -range Nuclear Forces – INF). Efekt? W lutym 2019 roku Amerykanie oficjalnie wycofali się z porozumienia, a w ślad za nimi uczynił to Kreml. Jakby tego było mało, Władimir Putin ujawnił niedawno, że Rosja pracuje nad nowymi rodzajami broni strategicznej. Wszystko to sprawiło, że przez długi czas kwestia przedłużenia traktatu New START stała pod znakiem zapytania.
„Administracja poprzedniego prezydenta, Donalda Trumpa, zażądała, by zapisy umowy zostały rozszerzone o nowe rodzaje jądrowej broni strategicznej, a rozmowy objęły również broń taktyczną. Na to Rosja nie chciała przystać”, wspomina dr Smura. Ale na tym nie koniec, bo USA zażądały też, aby do traktatu włączyć Chiny. Choć po zakończeniu zimnej wojny największą liczbą głowic nuklearnych nadal dysponują Rosja i Stany Zjednoczone, to rywalizacja o globalny prymat wcale już nie toczy się między nimi. Na głównego rywala Amerykanów, zarówno w sferze gospodarczej, jak i militarnej, wyrośli właśnie Chińczycy. „Jeśli spojrzymy na liczby, to zobaczymy, że ich arsenał nuklearny zdecydowanie odstaje od tego, którym dysponują Rosja i USA. Chiny najpewniej mają w tej chwili około 300 głowic różnych typów, podczas gdy dwa wspomniane państwa – odpowiednio nieco ponad i nieco poniżej 6 tys., wliczając w to głowice zmagazynowane i pozostające w rezerwie. Problem w tym, że Chiny bardzo intensywnie rozwijają swój arsenał, zarówno pod względem ilościowym, jak też jakościowym, pozostając w dodatku poza jakąkolwiek kontrolą”, wyjaśnia dr Kopeć.
Na amerykańską propozycję Rosja odpowiedziała swoją: włączmy do układu Chiny, ale też Wielką Brytanię i Francję. Naturalnie była to jedynie dyplomatyczna gra, bo Kreml nie jest w stanie nakłonić Chińczyków do czegokolwiek. Może co najwyżej dbać o to, by ich zanadto nie drażnić. Tymczasem sam Pekin stanowisko Białego Domu potraktował, delikatnie mówiąc, z dystansem. „Chiny z radością przystąpiłyby do trójstronnych rozmów na temat kontroli zbrojeń. Mogłoby się to jednak stać dopiero wówczas, gdyby Amerykanie zredukowali swój nuklearny arsenał do naszego poziomu”, skwitował całą sprawę latem 2020 roku chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi. Ostatecznie został przedłużony układ w dotychczasowym kształcie, choć zwłaszcza Amerykanie zdają sobie sprawę, że takie rozwiązanie dalekie jest od ideału.
Bomba do podziału
Co zatem może przynieść przyszłość? Na świecie jest dziewięć państw dysponujących bronią jądrową. Obok wspomnianych już Stanów Zjednoczonych, Rosji, Chin, Wielkiej Brytanii i Francji są to Indie, Pakistan, Izrael oraz Korea Północna. Pjongjang skromny na razie arsenał nuklearny wykorzystuje do szantażowania Japonii, Korei Południowej, ale przede wszystkim USA. Kolejni przedstawiciele dynastii Kimów widzą w tym jedyny sposób na przetrwanie. Z kolei Indiom, Pakistanowi czy Izraelowi broń tego rodzaju zapewnia pozycję regionalnych mocarstw, hamując tym samym zakusy nieprzyjaźnie nastawionych sąsiadów.
Narzędziem globalnej polityki pozostaje broń jądrowa dla Amerykanów – przy których stoją partnerzy z NATO – Rosjan, a także Chińczyków. Amerykanie jeszcze w czasach prezydentury Donalda Trumpa postanowili zredefiniować rolę, jaką miałaby ona odgrywać w strategii narodowego bezpieczeństwa. Z opublikowanego w początkach 2018 roku dokumentu o nazwie „Nuclear Posture Review” wynika, że armia amerykańska byłaby gotowa użyć broni jądrowej nie tylko podczas konfliktu nuklearnego, lecz także w odpowiedzi na atak z użyciem sił konwencjonalnych, który pochłonąłby znaczną liczbę ofiar bądź naruszył newralgiczną infrastrukturę. Podobną drogą postanowiła pójść Rosja, co przypieczętował dekret podpisany przez Władimira Putina w 2020 roku. Jak oceniają eksperci, w ten sposób Kreml chce zmniejszyć wyraźną dysproporcję w liczbie czołgów, samolotów czy żołnierzy pomiędzy armią rosyjską a tą wystawianą przez państwa NATO.
„Rosja ma przewagę, jeśli chodzi o broń taktyczną. Według amerykańskich analityków może dysponować nawet 2 tys. głowic”, zaznacza dr Kopeć. W dodatku ostatnio rozmieściła w obwodzie kaliningradzkim pociski manewrujące 9M729 (w kodzie NATO SSC-8). Rosjanie uparcie twierdzą, że ich zasięg nie przekracza 500 km, ale według zachodnich źródeł może być on niemal pięciokrotnie większy. Amerykanie w samej Europie mogą im przeciwstawić zaledwie około 200 bomb lotniczych B61. Do ich przenoszenia służą m.in. samoloty F-16 czy F-35. Bomby zostały włączone do programu „Nuclear Sharing”, który zakłada, że w razie potrzeby będą one udostępniane sojusznikom z NATO. Wśród nich znalazły się Niemcy, Włochy, Holandia, Belgia oraz Turcja.
Część niemieckich polityków od pewnego czasu powtarza jednak, że ich kraj powinien porzucić tę inicjatywę. Kilka miesięcy temu ówczesna ambasador USA w Warszawie zasugerowała na Twitterze, że jeśli tak się stanie, broń jądrowa mogłaby trafić do Polski. Wpis wywołał poruszenie zarówno w Niemczech, jak i Rosji. Polski resort obrony zapewnił jednak, że żadnych rozmów w tej sprawie nie prowadzi. Tak czy inaczej, B61 są przez Amerykanów właśnie modernizowane.
Strategiczna triada
Dla Białego Domu broń taktyczna to jednak sprawa mniejszej wagi. „Amerykanie postawili na modernizację arsenału strategicznego. Niedawno postanowili przeznaczyć po 100 mld dolarów na każdą część tzw. nuklearnej triady. Pod tym określeniem kryją się pociski międzykontynentalne wystrzeliwane z wyrzutni lądowych, a także okręty podwodne i bombowce strategiczne zdolne do przenoszenia broni atomowej”, wylicza dr Kopeć. Niebawem do służby mają wejść pierwsze bombowce B-21 o obniżonej wykrywalności, wyposażone w rakiety manewrujące LRSO (Long Range Standoff Weapon). Amerykanie pracują też nad okrętami podwodnymi typu Columbia oraz wystrzeliwanymi z podziemnych silosów na terenie Stanów Zjednoczonych rakietami balistycznymi GBSD (Ground Based Strategic Deterrent), które będą następcami pocisków Minuteman III. „Ostatni z projektów wywołał w USA żywe dyskusje. Sporo zwolenników miał pomysł, by kosztem części rakiet rozbudować pozostałe elementy triady”, tłumaczy dr Kopeć. „Bombowce strategiczne w razie kryzysu można w krótkim czasie posłać w dowolne miejsce na świecie i wykorzystać jako kartę przetargową w dyplomatycznej grze. Z kolei okręty podwodne, ze względu na skrytość działania, charakteryzują się największą przeżywalnością i stanowią rękojmię dokonania nuklearnego odwetu. Co więcej, wzmocnienie marynarki wojennej stanowiłoby też demonstrację przeznaczoną dla Chin, które bardzo mocno rozbudowują ten rodzaj sił zbrojnych”, podkreśla. Na tym jednak nie koniec. Niedawno Amerykanie potwierdzili, że w ich arsenale znalazły się przeznaczone dla okrętów podwodnych rakiety W76-2, czyli pociski z głowicami jądrowymi o bardzo małej mocy, 5–7 kt. Jak podkreślają eksperci, to zupełnie nowa jakość. Detonacja takiej głowicy może być traktowana jak ostateczne ostrzeżenie: patrzcie, mamy broń jądrową i nie zawahamy się jej użyć.
Rosja również pracuje nad nowymi rodzajami broni, m.in. atomową torpedą „Posejdon”, której zasięg został podobno obliczony na 10 tys. km, prędkość na 100 w., a zdolność zanurzenia na 1 tys. m. Do tego dochodzi wyposażony w hipersoniczne rakiety zestaw Awangard. „Jeśli jednak chodzi o nuklearną broń strategiczną, przewaga cały czas jest po stronie Amerykanów. Samą głowicę skonstruować łatwo, ale już produkcja skutecznych nosicieli to rzecz daleko bardziej skomplikowana”, przekonuje dr Kopeć.
Na tym tle wielką niewiadomą pozostają Chiny. „Bardzo długo były one wierne zasadzie minimalizmu nuklearnego. Ich pociski spoczywały w podziemnych magazynach, przyjęta zaś przez armię strategia zakładała, że mogą zostać użyte nawet kilka tygodni po ataku nuklearnym na chińskie terytorium”, tłumaczy ekspert. Teraz jednak sytuacja uległa wyraźnej zmianie. „Impulsem do tego mógł stać się rozwój amerykańskich systemów antyrakietowych. Oficjalnie miałyby one strzec USA przed atakiem ze strony Iranu czy Korei Północnej, ale Chińczycy uznali, że to demonstracja wymierzona właśnie w nich. Rozbudowa nuklearnego arsenału ma stanowić dodatkowy atut w konfrontacji z Waszyngtonem”, zaznacza dr Kopeć.
Tykanie atomowego zegara
Mimo zakończenia zimnej wojny znaczenie broni jądrowej, jak widać, nie zmalało. „W jej posiadanie weszły kolejne państwa, które zdecydowanie odrzucają propozycje rozbrojeniowe. Przykładem niech będzie ONZ-owski »Traktat o zakazie broni jądrowej« sprzed czterech lat. W negocjacjach nad nim nie wzięło udziału żadne z atomowych państw”, przypomina dr Smura. Jakby tego było mało, sytuacja geopolityczna w ostatnich latach mocno się skomplikowała. „A tam, gdzie rosną napięcia, łatwiej o błędne i pochopne decyzje”, zaznacza politolog. Zaraz jednak dodaje: „Światowe mocarstwa nadal dysponują wystarczającą liczbą głowic, by zniszczyć świat. Moim zdaniem jednak globalny konflikt jądrowy jest mało prawdopodobny, z tych samych przyczyn zresztą co podczas zimnej wojny. Państwa mają też wiele nowych, mniej niszczycielskich środków, by szkodzić sobie nawzajem, choćby ataki cybernetyczne”.
Podobnego zdania jest dr Kopeć. „Wprowadzenie do użycia pocisków z głowicami jądrowymi małej mocy sprawiło, że próg wejścia w konflikt nuklearny znacząco się obniżył. Trzeba jednak pamiętać, że nawet ograniczone uderzenie niesie za sobą ryzyko eskalacji. Przywódcy mocarstw są tego świadomi. Myślę, że ciągle jeszcze istnieje coś takiego jak atomowe tabu. Swego rodzaju autoograniczenie, które sprawiło na przykład, że Amerykanie nie użyli bomby jądrowej w Korei. Zdawali sobie sprawę, że jeśli po nią sięgną, nie tylko narażą się na potępienie światowej opinii publicznej, ale też sytuacja może się im wymknąć spod kontroli”, podkreśla dr Kopeć. Ale nawet biorąc to wszystko pod uwagę, nie należy zapominać, że wskazówki zegara zagłady są już tylko 100 s od północy...
autor zdjęć: Krelm / Shutterstock, USAF
komentarze