moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Start w nieznane

14 listopada 1910 roku Eugene Burton Ely jako pierwszy człowiek w historii poderwał samolot z pokładu okrętu wojennego. Wydarzenie to stanowi symboliczny początek ery lotniskowców. Dziś największe jednostki tego typu zdolne są pomieścić na pokładach prawie setkę samolotów, ich siła zaś przewyższa możliwości niejednej armii.

Ely startuje z USS "Birmingham", 14 listopada 1910. Fot. Wikipedia

Pogoda od rana była raczej kiepska. Nad zatoką Hampton Roads wisiały ciężkie chmury i siąpił deszcz, który od czasu do czasu przechodził w ulewę. Dowódca lekkiego krążownika USS „Birmingham” nakazał rzucić kotwicę i czekać. Stojący na mostku Eugene Burton Ely z rosnącą irytacją spoglądał w niebo. Podjął się trudnego zadania, którego nie chciał odkładać. A tu, jak na złość, zanosiło się na to, że jego plany wezmą w łeb.

Orka na zatoce

Ely, choć miał zaledwie 24 lata, w szybkim tempie wyrastał na gwiazdę amerykańskiego lotnictwa. Brał udział w pokazach, kilka zaś tygodni wcześniej podjął brawurową próbę przelotu z Chicago do Nowego Jorku. Dystans wynosił tysiąc mil, a do zgarnięcia była nagroda wysokości 25 tys. dolarów. Ely walczył dzielnie, jednak kilka następujących po sobie awarii wyeliminowało go z gry. Mimo to trafił na łamy gazet. Wkrótce też przyciągnął uwagę pewnego wysoko postawionego oficera marynarki wojennej, który za wszelką cenę chciał udowodnić, że okręty i samoloty mogą współdziałać. I to ściślej niż komukolwiek się wówczas wydawało. Panowie szybko znaleźli wspólny język i zdecydowali się na eksperyment. Ely miał się stać pierwszym pilotem, który poderwał maszynę z pokładu jednostki pływającej.

Na miejsce próby wyznaczono okolice Norfolk w stanie Wirginia. Niebawem ruszyły przygotowania. Na dziobie krążownika USS „Birmingham” została zainstalowana długa na 25 i szeroka na 7 m drewniana platforma, która miała imitować fragment pasa startowego. Rankiem 14 listopada 1910 roku okręt wyszedł na zatokę Hampton Roads. Pozostawało tylko trzymać kciuki za poprawę pogody.

Wczesnym popołudniem deszcz ustał, a wiatr rozgonił chmury. Ely usiadł za sterami, rozgrzał silnik i otworzył przepustnicę. Samolot ruszył, w mgnieniu oka dotarł do końca drewnianej platformy i... zaczął opadać. Ely zdołał poderwać maszynę dosłownie w ostatniej chwili. Podwozie przeorało powierzchnię morza, a tryskające naokoło strumienie wody zalały mu gogle. Ostatecznie Ely doleciał do pobliskiego Norfolk i posadził samolot na wypłaszczeniu nieopodal miejscowego jachtklubu. Kiedy koła dotknęły ziemi, zaklął pod nosem. Miał poczucie, że wszystko poszło nie tak. Zamierzał przecież wylądować kawałek dalej, w stoczni marynarki wojennej. Z przygnębienia nie otrząsnął się nawet wówczas, gdy usłyszał okrzyki radości. Na jego cześć wiwatował tłumek zebrany w jachtklubie.

Tak oto owego dżdżystego i pochmurnego dnia w Wirginii rozpoczęła się historia lotniskowców.

„Hermes”, czyli urodzony lotniskowiec

Próby „pożenienia” lotnictwa z siłami morskimi faktycznie były prowadzone już dużo wcześniej. Jeszcze w XIX wieku załogi okrętów wypuszczały w powietrze balony obserwacyjne na uwięzi. Krok dalej poszli Austriacy, którzy w 1849 roku oblegali Wenecję. Zaatakowali oni miasto, używając balonów z podwieszonymi bombami. Część z nich wystartowała z pokładu żaglowca SMS „Vulcano”. Niestety, pechowo dla Austriaków, wiatr zmienił kierunek i pognał balony w przeciwną stronę, nad otwarte morze.

Historia nabrała rozpędu po wynalezieniu samolotu. Niedługo po starcie z USS „Birmingham” Ely przełamał kolejną barierę. W styczniu 1911 roku, znowu jako pierwszy człowiek w dziejach, wylądował na pokładzie krążownika pancernego USS „Pennsylvania”. Także ten okręt został wyposażony w drewnianą platformę, tyle że zamontowaną od strony rufy. Dodatkowo marynarze zainstalowali na pokładzie obciążone workami liny hamujące, o które zahaczył lądujący samolot, by wytracić prędkość.

HMS „Hermes” – pierwszy na świecie okręt, który od początku projektowany był jako lotniskowiec. Fot. Wikipedia

W tym czasie samoloty na morzu próbowała wykorzystać nie tylko US Navy. Francuzi jeden ze swoich okrętów przerobili na tzw. tender wodnosamolotów. „Foudre” przewoził na swoim pokładzie kilka hydroplanów, które w razie potrzeby za pomocą specjalnych dźwigów były ustawiane na wodzie. Wkrótce podobne okręty miały także inne floty. Po raz pierwszy tego typu jednostkę na polu bitwy wykorzystali Japończycy. Było to w 1914 roku, podczas oblężenia Tsingtau. To położone w Chinach miasto pod koniec XIX wieku zostało zajęte przez Niemców. Japończycy chcąc zatrzymać ich ekspansję, krótko po wybuchu I wojny światowej przerzucili tam swoje wojska. Do Chin poszedł między innymi okręt „Wakamiya” z hydroplanem na pokładzie. Już na miejscu maszyna wykonała wiele lotów rozpoznawczych, przyczyniając się do zwycięstwa Japończyków.

Ale samo wyprowadzenie hydroplanów z hangaru, postawienie ich na wodzie i przygotowanie do startu zajmowało dużo czasu. Znacznie lepszym rozwiązaniem wydawało się przebazowanie na okręt samolotów kołowych i przygotowanie pokładu tak, by mogły one startować z niego samodzielnie. Jeszcze przed końcem I wojny światowej Brytyjczycy zdołali przystosować do tego celu pancernik HMS „Furious”. W miejscu usuniętej wieży artyleryjskiej zbudowali pas startowy, w urządzonych zaś poniżej hangarach ukryli dziesięć maszyn bojowych. W lipcu 1918 roku zbombardowały one niemiecką bazę sterowców w Tondern. Było to pierwsze w historii uderzenie wykonane z lotniskowca na cel lądowy. Brytyjczycy okazali się pionierami nie tylko w tym przypadku. Rok później do służby w Royal Navy wprowadzili HMS „Hermes” – pierwszy na świecie okręt, który od początku był projektowany jako lotniskowiec. Górny pokład składał się z długiego na ponad 180 i szerokiego na niemal 30 m pasa oraz umiejscowionej na prawej burcie nadbudówki z pomostem bojowym. Wyposażenie lotnicze składało się prawie z 20 samolotów. „Hermes” początkowo służył w okolicach Chin, gdzie brał udział w zwalczaniu piractwa. Po wybuchu II wojny światowej patrolował szlaki żeglugowe na Atlantyku i Morzu Śródziemnym. Walczył także przeciwko Włochom u wschodnich wybrzeży Afryki. Niestety w 1942 roku został zatopiony przez japońskie lotnictwo.

Jak zamilkła Japonia

7 grudnia 1941 roku Amerykanie zostali rzuceni na kolana. Podczas japońskiego uderzenia na Pearl Harbour w ciągu kilku godzin stracili prawie 3 tys. żołnierzy i dziesiątki okrętów. Atak nie byłby możliwy, gdyby nie lotniskowce. Cesarska flota wysłała do boju aż sześć kolosów. Na ich pokładach znalazło się łącznie około 400 samolotów. Operacje tego typu bardzo szybko weszły do kanonu działań w rejonie Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego. – Decydujący wpływ na to miały uwarunkowania geograficzne. Rywalizacja między Japonią i USA toczyła się na ogromnych połaciach oceanów o skrawki lądu często zbyt małe, by można na nich budować bazy lotnicze. A bez wsparcia z powietrza trudno było przesuwać siły inwazyjne – tłumaczy dr Jarosław Jastrzębski, historyk z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, specjalizujący się dziejach II wojny światowej w Azji Południowo-Wschodniej.

W początkowej fazie zmagań Japończycy mieli nad Amerykanami przewagę. – Dysponowali dziesięcioma uderzeniowymi lotniskowcami, z których każdy był w stanie pomieścić ponad 50 samolotów. Amerykanie mieli tylko osiem takich jednostek – wyjaśnia historyk. Cesarska machina wojenna funkcjonowała perfekcyjnie aż do wiosny 1942 roku. Wówczas to doszło do dwóch batalii, które odwróciły losy wojny. Najpierw Amerykanie i Japończycy spotkali się na Morzu Koralowym. Rozgorzała tam bitwa, która przeszła do historii jako pierwsze w dziejach starcie lotniskowców. Załogi, nie widząc okrętów przeciwnika, przez kilka dni były zmuszone odpierać ataki nieprzyjacielskich samolotów. Obie strony poniosły ciężkie straty. Dziś trudno wyrokować, kto odniósł zwycięstwo. Pewne jest jednak, że Amerykanie odparli próbę desantu pod Port Moresby, Japończycy zaś postanowili im wydać decydującą bitwę nieopodal Midway.

Japońskie myśliwce na pokładzie lotniskowca „Akagi” przed startem do ataku na Pearl Harbour. Fot. Wikipedia

Pod koniec maja w kierunku atolu ruszył zespół uderzeniowy, którego trzon stanowiły cztery lotniskowce: „Akagi”, „Hiryu”, „Kago” i „Soryu”. Towarzyszyła im ponad setka mniejszych okrętów. Siły amerykańskie składały się z trzech lotniskowców: „Enterprise”, „Yorktown” i „Hornet” i prawie stu jednostek innych typów. Siły lotnicze były wyrównane. Każda ze stron miała około 300 samolotów. Japończycy popełnili jednak błędy, które przyniosły im druzgocącą klęskę. Na dno poszły wszystkie cztery cesarskie lotniskowce oraz 250 myśliwców. Szok w Japonii był tak duży, że władze postanowiły zataić przed obywatelami, że bitwa w ogóle miała miejsce. – Bitwa o Midway złamała japońską potęgę, choć wówczas jeszcze żadna ze stron konfliktu do końca nie zdawała sobie z tego sprawy – podkreśla dr Jastrzębski. Do końca wojny Japończycy nie zdołali już przejąć inicjatywy. Tym bardziej że Amerykanie w imponującym tempie rozbudowywali swoją flotę. – W ciągu niespełna roku wprowadzili do służby 50 małych lotniskowców eskortowych – zaznacza historyk. Ostatecznie latem 1945 roku to oni mogli się cieszyć ze zwycięstwa w wojnie.

Samoloty torpedowe TBD-1 na pokładzie USS „Enterprise” przed startem do walk o Midway. Fot. Wikipedia

W Europie lotniskowce nie odegrały tak dużej roli. – Kontynent jest nieduży i zwarty, dlatego długo sądzono, że do zapewnienia sobie wsparcia lotniczego wystarczą bazy lądowe – wyjaśnia dr Jastrzębski. Z takiego założenia wyszli Niemcy. – Kriegsmarine nie posiadała lotniskowców, choć przez całą wojnę powracały plany ich budowy. Ruszyły nawet nigdy nie ukończone prace nad okrętem „Graf Zeppelin”. Jednostki takie mogłyby się przydać zwłaszcza wtedy, gdy przez Atlantyk ruszyły alianckie konwoje z zaopatrzeniem. Nigdy jednak nie zostały uznane za najpilniejszą potrzebę – podkreśla historyk. Lotniskowce mieli za to Brytyjczycy. – Były to jednak okręty inne niż te operujące na Pacyfiku. Przede wszystkim mniejsze i mocniej opancerzone. A wszystko dlatego, że ze względu na niewielki rozmiar mórz mogły być częściej atakowane przez samoloty z lądu – podkreśla historyk. Losy II wojny światowej w Europie nie rozstrzygały się jednak na morzu.

Nimitz znaczy wielki

Tymczasem po 1945 roku znaczenie lotniskowców jeszcze wzrosło. Amerykanie wykorzystywali je podczas wojny w Korei. W sumie do boju skierowali aż 12 jednostek. W szczytowym momencie konfliktu u wybrzeży półwyspu operowały cztery. Lotniskowce do południowej Azji wysłali walczący w Indochinach Francuzi. Trzy dekady później okręty tego typu odegrały kluczową rolę w wojnie o Falklandy. Na pokładach HMS „Invincible” i HMS „Hermes” (następca walczącego w II wojnie okrętu o tej samej nazwie) Brytyjczycy przerzucili na drugi koniec świata dziesiątki samolotów, które zapewniły im przewagę nad armią Argentyny. Sześć grup bojowych lotniskowców wzięło również udział w operacji „Pustynna burza”, czyli w pierwszej wojnie przeciwko Irakowi. Odrzutowce operujące z ich pokładów zaliczyły tysiące lotów bojowych, niszcząc irackie systemy obrony.

Jednocześnie morskie giganty podlegały rewolucyjnym wręcz zmianom. W 1961 roku do służby wszedł USS „Enterprise”, będący pierwszym na świecie lotniskowcem o napędzie atomowym. – Okręt robił piorunujące wrażenie – przyznaje kmdr por. Piotr Wojtas, który w 2004 roku miał okazję być na jego pokładzie. – Był jak miasto wyposażone w lotnisko. Na jego pokładzie służyło 5 tys. osób. Natomiast liczba stacjonujących samolotów sięgała 70. A przecież taki okręt nigdy nie wychodzi w morze sam. Zawsze towarzyszy mu cały zespół bojowych jednostek: fregat, niszczycieli, okrętów podwodnych.

Task Force 1” – pierwszy w historii zespół bojowy okrętów o napędzie atomowym. W szyku: lotniskowiec USS „Enterprise” oraz dwa krążowniki USS „Long Beach” oraz USS „Bainbridge”. Fot. Wikipedia

„Enterprise” kilka lat temu został wycofany ze służby. Amerykanie wcześniej zadbali jednak, by miał godnych następców. W 1975 roku do linii wszedł pierwszy z lotniskowców typu Nimitz – największych okrętów, jakie kiedykolwiek pływały po morzach i oceanach. Dziś US Navy ma ich dziesięć. Między jednostkami są pewne różnice, ale widok każdej z nich może przyprawić o zawrót głowy. Weźmy choćby USS „Theodore Roosevelt”. Okręt ma 333 m długości, czyli półtora razy więcej niż Pałac Kultury i Nauki, jeśli położyć go na płasko. Wysokość od stępki do szczytu znajdującej się na pokładzie nadbudówki jest równa wysokości 24-piętrowego budynku. Napęd lotniskowca stanowią reaktory o mocy 208 MW – podobną osiąga na przykład elektrociepłownia w Chorzowie. Okręt ma 18 pokładów, a na nich restauracje, sklepy, pocztę oraz kompleks sportowy. Ma też swoją telewizję. Łącznie służy na nim 6 tys. osób: marynarzy, lotników i obsługi technicznej. W hangarach znajduje się 90 różnego typu samolotów. W skrajnych przypadkach liczba ta może zwiększyć się do 130. Siła lotniskowca wraz z grupą uderzeniową, która mu towarzyszy, jest więc większa niż siła armii niejednego państwa...

Lotniskowiec USS „Gerald R. Ford”. Fot. Wikipedia

Tymczasem Amerykanie powoli wdrażają do służby kolejne okręty, które w przyszłości zastąpią jednostki typu Nimitz. Trzy lata temu do służby wszedł USS „Gerald R. Ford” – pierwszy z dziesięciu jednostek nowego typu. Wyposażony jest między innymi w elektromagnetyczne katapulty EMALS, które ułatwiają start samolotów. Zastąpiły one używane na Nimitzach katapulty parowe.

Amerykanie dysponują połową istniejących obecnie lotniskowców. Pojedyncze okręty mają Chiny, Wielka Brytania czy Rosja (ciężki krążownik lotniczy „Admirał Kuzniecow” jest obecnie remontowany). 

Podczas pisania korzystałem ze stron nationalaviation.org, navy.mil, naval-history.net oraz britannica.com.

Łukasz Zalesiński

autor zdjęć: Wikipedia

dodaj komentarz

komentarze


The Power of Buzdygan Award
 
Namiastka selekcji
Święto marynarzy po nowemu
„Złote Kolce” dla sportowców-żołnierzy
Nominacje generalskie na 106. rocznicę odzyskania niepodległości
Do czterech razy sztuka, czyli poczwórny brąz biegaczy na orientację
Po pierwsze: bezpieczeństwo granic
Rozliczenie podkomisji Macierewicza
Ostrogi dla polskich żołnierzy
Polski producent chce zawalczyć o „Szpeja”
Zmiana warty w PKW Liban
Jak Polacy szkolą Ukraińców
Ile GROM-u jest w „Diable”?
Odznaczenia dla amerykańskich żołnierzy
Polskie „JAG” już działa
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Czworonożny żandarm w Paryżu
Niepokonany generał Stanisław Maczek
Każda żałoba jest inna
Witos i spadochroniarze
Olimp w Paryżu
Zapomogi dla wojskowych poszkodowanych w powodzi
Byłe urzędniczki MON-u z zarzutami
Jacek Domański: Sport jest narkotykiem
Rumunia, czyli od ćwiczeń do ćwiczeń
Rosyjskie wpływy w Polsce? Jutro raport
Jak dowodzić plutonem szturmowym? Nowy kurs w 6 BPD
Żeby nie poddać się PTSD
Zagrożenie może być wszędzie
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Rozkaz: rozpoznać przeprawę!
Nowe pojazdy dla armii
Kleszcze pod kontrolą
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Kto dostanie karty powołania w 2025 roku?
Długa droga do Bredy
„Bezpieczne Podlasie” na półmetku
Miliony sztuk amunicji szkolnej dla wojska
Szef MON-u o podkomisji smoleńskiej
Ostre słowa, mocne ciosy
Udane starty żołnierzy na lodzie oraz na azjatyckich basenach
Rajd pamięci i braterstwa
Szkolenie 1000 m pod ziemią
Czas „W”? Pora wytropić przeciwnika
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Polskie mauzolea i wojenne cmentarze – miejsca spoczynku bohaterów
Żołnierze, zdaliście egzamin celująco
Breda w polskich rękach
Strategiczne partnerstwo
Kamień z Szańca. Historia zapomnianego karpatczyka
Snipery dla polskich FA-50
Złoty Medal Wojska Polskiego dla „Drago”
Centrum Robotów Mobilnych WAT już otwarte
Komisja bada nielegalne wpływy ze Wschodu
Karta dla rodzin wojskowych
Rosomaki na Litwie
Olympus in Paris
Foka po egejsku
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Polsko-czeska współpraca na rzecz bezpieczeństwa
Hokeiści WKS Grunwald mistrzami jesieni
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Ogień nad Bałtykiem
Polski wkład w F-16
Polska liderem pomocy Ukrainie
Wojskowi rekruterzy chcą być (jeszcze) skuteczniejsi

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO