Dwa tysiące poległych żołnierzy, kilkadziesiąt tysięcy zabitych cywilów, dziesięć procent zabudowy obróconej w gruzy – taki był bilans walk o Warszawę podczas wojny obronnej 1939 roku. Luftwaffe atakowała miasto od świtu 1 września. Ofensywa lądowa ruszyła osiem dni później. Mimo dużej przewagi Wehrmachtowi nie udało się jednak zdobyć miasta w walce.
Płonący Zamek Królewski w Warszawie po ostrzale przez artylerię niemiecką, 17 września 1939 r. Fot. Wikimedia.org
Drobniutka blondynka ubrana jest w wełniany sweter i kraciastą sukienkę. Przyklęka nad leżącymi w trawie zwłokami. Składa dłonie, przymyka oczy, a jej ciałem wstrząsa spazmatyczny szloch. To Kazimiera Mika. Na fotografii ma dwanaście lat. Amerykański reporter Julien Bryan spotkał ją, gdy 13 września 1939 roku, tuż po kolejnym nalocie Luftwaffe, przemierzał przedmieścia Warszawy wraz z dwójką polskich oficerów. Mężczyźni zatrzymali się na chwilę, by porozmawiać z grupą kobiet zbierających ziemniaki. Nagle za ich plecami przebiegła dziewczynka. Dopadła do leżącego nieopodal ciała i zaczęła głośno płakać. „Odezwij się do mnie, odezwij! Co się z tobą stało? Co teraz ze mną będzie?” – wykrzykiwała. Okazało się, że zabita to jej starsza siostra. Bryan na moment stanął bezradny. Potem chwycił za aparat. Taka była historia jednego z legendarnych zdjęć z walk o polską stolicę.
Zanim Bryan opuścił Warszawę, wykonał ich setki, jeśli nie tysiące. Zdążył też zasiąść przed mikrofonem Polskiego Radia, by wygłosić apel do swoich rodaków: „Prezydencie Roosevelt i narodzie amerykański! Posłuchajcie mojej opowieści, a ci, którzy ją usłyszycie, zapiszcie słowo po słowie (…). Muszę mówić w imieniu Polaków na antenie, aby przekazać wszystkim ludziom w Ameryce, w tym panu, panie prezydencie Roosevelt, wieści o tym, co się dzieje z trzydziestoma pięcioma milionami niewinnych ludzi w Polsce. Ameryka musi zacząć działać i zażądać zaprzestania tego najpotworniejszego w czasach współczesnych mordowania ludzi”.
Warszawa broniła się jeszcze, faktycznie jednak powoli umierała.
Wehrmacht u bram
Niemieckie bombowce po raz pierwszy pojawiły się nad Warszawą 1 września, około piątej rano. Wystartowały z lotnisk w Prusach Wschodnich. Płk Kazimierz Aleksandrowicz, szef sztabu Okręgu Korpusu I, relacjonował później: „Ten pierwszy nalot nie zrobił szczególnego wrażenia. Tak sztaby, jak i oddziały oraz ludność cywilna przyjęli go spokojnie”. Tego dnia samoloty Luftwaffe jeszcze dwukrotnie atakowały miasto, ale koniec końców nie wyrządziły większych szkód. Duże straty zadali Niemcom lotnicy wchodzący w skład Brygady Pościgowej. Polskie myśliwce P-7 i P-11 zdołały zniszczyć 14 nieprzyjacielskich maszyn i uszkodzić następnych dziesięć. Do tego dodać należy jeszcze pięć strąceń prawdopodobnych. Wzmożony ogień prowadziła też obrona przeciwlotnicza, która dysponowała między innymi działami kalibru 75 i 40 mm.
Mieszkańcy z napięciem czekali na to, co przyniosą kolejne dni, ale życie w stolicy toczyło się w miarę normalnie. Czynne były kina, teatry i kawiarnie, ukazywały się gazety. – Warszawa leżała na dalekich tyłach. Dowództwo armii początkowo nie zakładało, że w najbliższym czasie może zostać zaatakowana z lądu. Dlatego nie została umieszczona w planach operacyjnych – przyznaje dr Marcin Ochman z Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Pierwszy niepokojący sygnał przyszedł 3 września. Wówczas to XVI Korpus Pancerny rozbił polską obronę pod Częstochową. Niemieckie oddziały pancerne i motorowe ruszyły w kierunku stolicy, minister spraw wojskowych, gen. Tadeusz Kasprzycki, rozkazał zaś zorganizować obronę miasta. Misję tę powierzył gen. Walerianowi Czumie. W skład pierwszego sztabu weszli przede wszystkim oficerowie Komendy Głównej Straży Granicznej. – Obrona Warszawy była zadaniem wyjątkowo trudnym. Leży na równinach, a w 1939 roku dostępu do niej nie broniły już żadne większe fortyfikacje. Co prawda jeszcze po powstaniu listopadowym Rosjanie zaczęli wznosić system umocnień, ale podczas I wojny światowej, zanim wycofali się z miasta, w większości je zniszczyli – wyjaśnia dr Ochman. Sprawy nie ułatwiała też zabudowa przedmieść. – Była ona stosunkowo luźna i w dużej części miała wiejski charakter. Taki teren trudno skutecznie pogrodzić barykadami i zasiekami – tłumaczy historyk. Jakby tego było mało, naprzeciw dobrze uzbrojonych i wyekwipowanych zagonów Wehrmachtu stanąć miały oddziały improwizowane.
Tymczasem 6 września XVI Korpus przełamał front w okolicach Piotrkowa i Tomaszowa. Niemcy mieli Warszawę dosłownie w zasięgu ręki, dlatego w nocy z Warszawy został ewakuowany rząd, a naczelny wódz, marsz. Edward Rydz-Śmigły, wraz ze swoim sztabem przeniósł się do Brześcia. Na wyjazd z miasta nie zdecydował się jego prezydent, Stefan Starzyński, który nazajutrz został komisarzem cywilnym przy Dowództwie Obrony Warszawy. Mieszkańcy od kilku już dni budowali umocnienia i kopali rowy przeciwlotnicze.
8 września po południu oddziały 4 Dywizji Pancernej pod dowództwem gen. Georga-Hansa Reinhardta zajęły Okęcie, a potem zaatakowały Warszawę od strony Woli i Ochoty. Nie udało im się jednak zająć miasta z marszu. W walkach stracili między innymi kilkadziesiąt czołgów, dlatego postanowili się wycofać. Tego dnia naczelny wódz nakazał utworzyć Armię „Warszawa”. Na jej czele stanął gen. Juliusz Rómmel. Podporządkowana została mu załoga broniąca miasta, a także oddziały, które walczyły w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Wśród nich nie było już lotnictwa, ponieważ Niemcy zdążyli rozbić Grupę Pościgową.
Tak rozpoczęło się decydujące starcie o największe polskie miasto.
Ogień w lany poniedziałek
11 września pociski wystrzelone przez niemiecką artylerię po raz pierwszy spadły na Śródmieście. Trzy razy dziennie nad Warszawą pojawiały się też samoloty Luftwaffe. Straty były duże, ale nadzieja na odparcie ataku jeszcze nie zgasła. Tym bardziej, że polska armia zainicjowała nad Bzurą zakrojoną na wielką skalę akcję zaczepną. – Niemcy zostali zmuszeni do wycofania części sił w tamten rejon – wyjaśnia dr Ochman. Ostatecznie jednak wyszli z opresji cało. Jedyne pocieszenie – załoga broniąca stolicy została wzmocniona wycofującymi się znad Bzury żołnierzami Armii „Poznań” oraz „Pomorze”.
15 września niemieckim wojskom udało się zamknąć pierścień wokół Warszawy. Miasto znalazło się w oblężeniu. W dodatku dwa dni później Rzeczpospolitą od wschodu zaatakowała Armia Czerwona. „Ludność lęka się głodu i po nocach stoi w ogonkach po chleb, o który jest coraz trudniej (…). W dniu 19 bm. od godziny 5 do 7 rano usunięto z ulic 166 zwłok ludzkich i 305 zabitych koni. Liczba zwłok usuniętych przez organy miejskie nie obejmuje wszystkich zabitych, których zwłoki były zabrane przez rodziny, znajomych itd. Wobec trudności przewozu na cmentarz, wyznaczono 35 punktów w mieście na skwerach i w parkach, w których zezwolono chować zmarłych” – raportował Stefan Starzyński. 25 września Warszawa stała się celem trwającego jedenaście godzin nalotu dywanowego. Płk Tadeusz Tomaszewski ze sztabu kierującego obroną Warszawy: „Bombardowanie rozpoczęły lotnictwo i artyleria nieomal równocześnie, ale bombardowano nie stanowiska bojowe naszych oddziałów, lecz głównie miasto i ludność. Niemcy postanowili terrorem wziąć Warszawę (…). Bombardowano bombami burzącymi i zapalającymi na przemian. W ciągu godziny łączność z naszymi oddziałami przestała funkcjonować, zerwana wybuchami, zniszczona pożarami. Nad Warszawą otworzyło się piekło”. Potem mieszkańcy z gorzką ironią nazywali ten dzień „lanym poniedziałkiem”.
Mały chłopiec, ofiara niemieckiego bombardowania. Fot. Wikipedia
– Niemcy celowo atakowali budowle ważne dla polskiej kultury. 17 września w płomieniach stanął Zamek Królewski. Uszkodzone zostały obiekty kluczowe dla funkcjonowania miasta: elektrownia na Powiślu i Stacja Filtrów. Niemieckie oddziały odcięły też obrońcom drogę do centralnej składnicy amunicji w Palmirach – wylicza dr Ochman. Napastnicy nie cofali się przed atakowaniem rannych i chorych. „W szpitalach zdejmujemy na gwałt wywieszone flagi Czerwonego Krzyża. Okazuje się, że Niemcy nie tylko nie oszczędzają szpitali, lecz przeciwnie – specjalnie je ostrzeliwują. Ranni zdenerwowani i zaniepokojeni dopytują, czy już zdjęliśmy flagi z dachu – wspominała Halina Regulska, pracująca w jednej z warszawskich lecznic.
26 września Niemcy przypuścili jeszcze jeden szturm na Warszawę. Do miasta nie weszli, ale dowództwo uznało, że dłuższa obrona nie ma sensu. Ofiar było mnóstwo, brakowało żywności i amunicji. Dwa dni później w Fabryce Silników Lotniczych Skody na Okęciu podpisany został akt kapitulacji. 30 września na warszawskich ulicach pojawiły się pierwsze oddziały Wehrmachtu. 5 października do Warszawy przyjechał Hitler, w Alejach Ujazdowskich zaś zorganizowana została parada zwycięstwa.
Batalia bez alternatywy
W walkach o Warszawę zginęło dwa tysiące polskich żołnierzy, 16 tysięcy odniosło rany. Liczba ofiar wśród ludności cywilnej wyniosła 10 tysięcy zabitych i 50 tysięcy rannych. – W gruzach legło dziesięć procent zabudowy. Bardzo często o tym zapominamy, mając w pamięci daleko większe zniszczenia z czasów powstania warszawskiego, ale to naprawdę dużo – podkreśla dr Ochman. Czy możliwy był inny scenariusz? Jak przyznaje historyk, Polacy popełnili kilka błędów. – Budowa umocnień ruszyła stosunkowo późno, armia nie sprowadziła też do miasta zapasów amunicji z magazynów w Palmirach, do tego obrońcy długo nie byli świadomi, że w Forcie Bema przechowywana była całkiem spora liczba armat, które można było wykorzystać. Pewne zamieszanie wprowadził też zapewne rozkaz płk. Romana Umiastowskiego ze Sztabu Naczelnego Wodza. 6 września wezwał on wszystkich mężczyzn zdolnych do noszenia broni, którzy nie zostali dotąd zmobilizowani, by wyruszyli z Warszawy na wschód i tam oczekiwali na dalsze dyspozycje. Rozkaz został co prawda cofnięty, ale sporo osób zaczęło opuszczać miasto – wylicza dr Ochman. Zaraz jednak dodaje, że te zdarzenia nie mogły przesądzić o wyniku batalii. – Warszawy broniło 120 tysięcy żołnierzy. Jeśli chodzi o liczebność , to siły niemieckie były zbliżone, jednak dysponowały znaczącą przewagą techniczną. W momencie zakończenia walk w rękach niemieckich i sowieckich była właściwie cała Rzeczpospolita. Wojna obronna była przegrana – zaznacza.
Po zajęciu Warszawy, Niemcy zabezpieczyli zrujnowane budynki, jak choćby Zamek Królewski. Ponownie uruchomili elektrownię i wodociągi, ruszyła też odbudowa części kamienic. Okupanci nie zamierzali jednak przywracać miastu dawnej świetności. Stolicę Generalnego Gubernatorstwa – quasi-państewka, w którym zaprowadzili rządy bezwzględnego terroru, ulokowali w Krakowie. Wkrótce w głowach niemieckich planistów dojrzał pomysł, by wyburzyć znaczną część zabudowy, a dawną stolicę Polski przeobrazić w 100-tysięczne prowincjonalne miasto, które stałoby się przede wszystkim węzłem kolejowym i siedzibą niemieckiego garnizonu. Planów tych na szczęście nigdy nie udało im się zrealizować.
Korzystałem z materiałów IPN oraz książek: Haliny Regulskiej „Dziennik z oblężonej Warszawy”, Warszawa 1979, a także Mieczysława Cieplewicza i Eugeniusza Kozłowskiego „Obrona Warszawy 1939 we wspomnieniach”, Warszawa 1984.
autor zdjęć: Wikipedia, Julien Bryan, Bundesarchiv, Bild 121-0279
komentarze