Ratownik to ktoś więcej niż tylko „gość od medycyny”. To żołnierz, który musi umieć perfekcyjnie strzelać, znać procedury i taktykę działania. Medycy uczestniczą w każdej operacji specjalnej – mówi „Taśma”, ratownik medyczny GROM-u. W tym roku ta elitarna jednostka specjalna obchodzi 30. urodziny, a jej żołnierze opowiadają nam o swojej służbie.
Czy ratownik medyczny jest zawsze w pobliżu żołnierzy wykonujących akcje bezpośrednie?
„Taśma”, ratownik medyczny GROM-u: Tak, zawsze. Oczywiście najlepiej byłoby, gdybyśmy nie mieli co robić. Nie można jednak wykluczyć, że będziemy potrzebni. Dlatego tak ważne jest, by ratownicy, poza specjalistyczną wiedzą medyczną, byli dobrze wyszkoleni. Potrafili świetnie strzelać, znali procedury i taktykę działania. W czasie operacji medyk nie może być dla operatorów obciążeniem. Musi być samodzielny i zadbać o swoje bezpieczeństwo.
Wiele razy udzielałeś pomocy swoim kolegom podczas operacji?
Trzykrotnie służyłem jako ratownik medyczny w Afganistanie, zdarzyło mi się więc udzielać pomocy rannym operatorom. Ale są to dość świeże historie i nie chciałbym o nich zbyt wiele mówić.
Wiem, że zabezpieczałeś m.in. akcję zatrzymania jednego z najgroźniejszych terrorystów poszukiwanych na terenie Afganistanu, Abdula Rahmana. W czasie tej operacji, 23 stycznia 2013 roku zginął dowódca sekcji bojowej GROM, mjr Krzysztof Woźniak.
To największy koszmar dla ratownika, gdy nie może pomóc rannemu. Niestety, Krzyśka nie można było uratować, za to pomocy udzieliliśmy innym poszkodowanym. Mieliśmy wtedy aż dziewięciu rannych.
Afganistan dużo Cię nauczył?
Bardzo dużo. Trzy zmiany pod Hindukuszem zweryfikowały wszystko, czego dotąd się nauczyłem. Ale dały także szansę, by rozwinąć swoje umiejętności. Cennym doświadczeniem była na przykład współpraca z Amerykanami. Pełniłem dyżury na pokładzie amerykańskiego śmigłowca ratowniczego MEDEVAC. Lataliśmy z pomocą nie tylko do żołnierzy koalicji, ale również do Afgańczyków. Niekiedy mieliśmy po trzy lub cztery wyloty w ciągu dnia. Udzielałem pomocy żołnierzom z ranami postrzałowymi, krwotokami czy po amputacjach powstałych w wyniku wybuchu miny. Kilkukrotnie interweniowaliśmy także w przypadku tzw. maskali (Mascal – mass casualty). Tak nazywamy zdarzenia o charakterze masowym, gdzie jest wielu rannych. Pamiętam, że polecieliśmy kiedyś do wypadku komunikacyjnego, w wyniku którego rannych zostało 16 Afgańczyków.
A jaką rolę ratownicy medyczni spełniają w jednostce?
Podobnie jak na misjach zwykle zabezpieczamy działania operatorów. Jesteśmy obecni podczas ich kursów czy szkoleń poligonowych. Razem z nimi bierzemy udział w szkoleniach w kraju i za granicą. Dodatkowo każdy z naszych ratowników specjalizuje się w innej dziedzinie. Ja np. zajmuję się m.in. ratownictwem górskim, więc zabezpieczam różnego rodzaju szkolenia w górach: selekcje, kursy SERE czy szkolenia wspinaczkowe. Moi koledzy np. zajmują się ratownictwem wodnym i podwodnym, są specjalistami od skoków spadochronowych czy w pracy z psami bojowymi.
Jakiś czas temu czytałam np. o natowskim ćwiczeniu „Vigorous Warrior”, w których uczestniczyli również żołnierze GROM-u. W szkoleniu tym ważną rolę odegrali właśnie ratownicy medyczni.
Tak, to ćwiczenie rzeczywiście bardzo dobrze obrazowało poziom jaki reprezentują ratownicy jednostki GROM. Zgodnie ze scenariuszem ćwiczenia, pomocy trzeba było udzielić rannemu operatorowi na polu walki. W związku z tym czteroosobowy zespół medyczny: dwóch lekarzy i dwóch ratowników medycznych desantowało się na spadochronach z wysokości czterech tysięcy metrów. Bardzo szybko dotarli do rannego, ale mimo udzielonej mu pomocy jego stan się nie poprawiał. Konieczna była transfuzja krwi. Medycy mieli ze sobą specjalne zestawy do przetaczania krwi na polu walki, urządzenia do jej podgrzewania oraz testy do określenia grupy krwi. Bywa też, że krew transportowana jest na pole walki. Co ciekawe, w takich przypadkach rannemu podaje się krew poprzez wkłucie w kość piszczelową. To szybsza metoda od podania dożylnego i skuteczniejsza, zwłaszcza gdy ranny ma krwotok i trudniej się wkłuć w żyły.
A dlaczego w takim przypadku nie ewakuowano poszkodowanego?
Nie zawsze stan rannego pozwala na ewakuację. Opisane zdarzenie ma wiele analogii z ratownictwem górskim. Żeby w ogóle w górach kogoś uratować, trzeba najpierw do niego dotrzeć. A potem trzeba zrobić wszystko, by zatrzymać mechanizmy, które mogą zabić poszkodowanego. Chodzi tu np. o krwotoki albo niedrożność oddechową. Dopiero gdy ustabilizujemy stan rannego, można myśleć o ewakuacji. Trzeba podkreślić, że wpływ na takie procedury ma specyfika działania wojsk specjalnych. Operatorzy działają zwykle w małych grupach, w odosobnieniu. Wartością nadrzędną dla nas jest człowiek, więc musimy mieć zdolności, które niezależnie od warunków pozwolą uratować mu życie.
Odwołam się do scenariusza natowskich ćwiczeń. Ratownicy i lekarze musieli przetoczyć poszkodowanemu krew w polu. To chyba dość ryzykowana procedura medyczna.
Nie jest ryzykowna, ale trzeba mieć odpowiednie kwalifikacje, by ją wykonać. W GROM-ie bardzo często sięgamy po nowe rozwiązania. Oczywiście wszystko co robimy jest zgodne z polskim prawem. Czasami jednak tworzymy pewne procedury i sygnalizujemy potrzebę zmian w obowiązującym prawie. Tak było właśnie z przetaczaniem krwi. Takie innowacje wynikają często ze współpracy z koalicjantami np. Amerykanie, chcąc się z nami szkolić, wymagali od nas byśmy zdobyli umiejętność przetaczania krwi czy podawania określonych leków. Tak było także w przypadku powołania SOST-u (Special Operations Surgical Team). Przy tworzeniu tego specjalistycznego zespołu medycznego w GROM-ie odwoływaliśmy się do doświadczeń naszych sojuszników. Jesteśmy przekonani, że zespół medyczny: chirurdzy i anestezjolodzy oraz ratownicy medyczni muszą w czasie prowadzonych działań być blisko operatorów. SOST nie był jeszcze użyty w warunkach bojowych, ale kilkukrotnie był sprawdzony w ramach ćwiczeń.
Do jakich zadań są jeszcze przygotowani ratownicy w GROM-ie?
Dużo uwagi skupiamy na tzw. przedłużonej opiece medycznej (PFC – Prolonged Field Care). PFC wydaje się dziś koniecznością ze względu na zmianę charakteru prowadzonych konfliktów oraz miejsc, w których one się rozgrywają. W Afganistanie mieliśmy bardzo dobrze przygotowane zaplecze medyczne, dużo śmigłowców ratunkowych i szpitali. Godzina wystarczyła, by ranny żołnierz znalazł się na stole operacyjnym. Zupełnie inaczej jest np. w Afryce. Tam poszkodowanego dzieli od szpitala kilka tysięcy kilometrów. W tym rejonie widać, jakie znaczenie ma udzielenie pomocy poszkodowanemu na miejscu zdarzenia i utrzymanie go przy życiu kilka lub kilkanaście godzin, do czasu aż możliwa będzie ewakuacja. PFC to kierunek w medycynie, który rozwijany jest teraz na całym świecie. Przyjmuje się, że w ramach PFC rannego trzeba zabezpieczyć przez 72 godziny. Do tego oczywiście potrzebne są kwalifikacje i odpowiednie wyposażenie.
Zostańmy przy wspomnianym przez Ciebie wyposażeniu. Czy dysponujecie jakimś unikatowym oporządzeniem?
Możemy przeprowadzić ewakuację medyczną za pomocą różnego rodzaju platform. Niezbędne wyposażenie medyczne mamy przygotowane w skrzyniach i w kilka minut możemy rozwinąć stanowisko do opieki medycznej w śmigłowcu, samolocie czy na łodzi bojowej.
Poza tym, ze względu na charakter prowadzonych działań, pozyskujemy zminiaturyzowany sprzęt medyczny. Nasi żołnierze wszystko muszą bowiem nosić na plecach. Mamy np. defibrylator, który zmieści się w kieszeni, przenośne zestawy USG, małe kardiomonitory, respiratory, koncentrator tlenowy i wspomniany już zestaw do przetaczania krwi. Poza tym każdy medyk ma sprzęt ratujący życie: opaski uciskowe, opatrunki hemostatyczne i wiele, wiele innych. Jako ciekawostkę podam też, że powszechny dziś w siłach zbrojnych plecak medyka powstał w latach 90. w GROM-ie.
Prowadzenie przedłużającej się opieki medycznej na polu walki, przetoczenia krwi lub inne inwazyjne zabiegi medyczne wymagają odpowiednich kwalifikacji. Tego nie może zrobić każdy.
To prawda. Zgodnie z polskim prawem ciągłość tkanek może naruszyć tylko osoba z dyplomem medycznym, a więc nie operator-medyk, który jest w każdej sekcji specjalnej, a ratownik medyczny lub lekarz. Z tego też powodu w jednostce w ubiegłym roku powstał program tzw. Combat Medic, który zakłada, że operatorów po kursie podstawowym będziemy kierować na studia ratownictwa medycznego. Po trzech latach nauki w systemie zaocznym uzyskają oni dyplom zawodowy ratownika medycznego, dzięki czemu otrzymają uprawnienia do wykonywania różnego rodzaju czynności medycznych i podawania leków zgodnie z obowiązującym prawem.
Czyli operator stanie się ratownikiem?
Dalej będzie operatorem i będzie wykonywał operacje specjalne w składzie swojej sekcji, ale będzie miał też dodatkowe, profesjonalne kwalifikacje medyczne. To pozwoli nam w przyszłości lepiej zabezpieczyć działania pod kątem medycznym. Inwestowanie w wykształcenie ratowników daje nam także więcej możliwości w zakresie organizowania przedłużającej się opieki medycznej, a więc utrzymywania pacjenta w śpiączce farmakologicznej czy lekoterapii.
„Taśma” jest podoficerem. Z jednostką GROM związany jest od 2008 roku. Trzykrotnie służył w ramach PKW w Afganistanie. Jest dyplomowanym ratownikiem medycznym, instruktorem ratownictwa wodnego i morskiego, specjalizuje się w ratownictwie górskim, śmigłowcowym i działaniach w trudnym terenie. Przez wiele lat służył w strukturze zespołu bojowego, obecnie jest w składzie Grupy Zabezpieczenia Medycznego i zajmuje się szkoleniem innych medyków.
autor zdjęć: arch. GROM, Michał Niwicz
komentarze