My nie rozwiązujemy problemów od ręki, tylko zastanawiamy się, czy mechanizm postępowania i reagowania, który przyjęliśmy jest możliwie najlepszy. Z Jarosławem Mokrzyckim, dyr. Centrum Doktryn i Szkolenia Sił Zbrojnych, o tym, jak wojsko już dziś przygotowuje się do wyzwań, które pojawią się za dekadę, dwie, a nawet trzy rozmawia Krzysztof Wilewski.
Kiedy w 2009 roku powstało Centrum Doktryn i Szkolenia Sił Zbrojnych, w założeniach miało być polskim odpowiednikiem amerykańskiego TRADOC (United States Army Training and Doctrine Command), czyli najważniejszą instytucją odpowiedzialną za szkolenie i opracowanie nowych dokumentów doktrynalnych. Czy ten plan sprzed ponad dekady udało się zrealizować?
płk Jarosław Mokrzycki: Część założeń, które stały się podwalinami w procesie tworzenia Centrum Doktryn i Szkolenia, zrealizowano. Stworzyliśmy sprawny system gromadzenia wiedzy o tym, w jaki sposób efektywnie prowadzić sojusznicze operacje połączone w trybie wielonarodowym.
A czego nie udało się zrobić?
Ostatecznie nie stworzyliśmy odpowiednika amerykańskiego TRADOC, czyli instytucji, której za oceanem są podporządkowane np. wszystkie wojskowe ośrodki szkoleniowe.
Niemniej jednak, jak sugeruje chociażby nazwa Centrum, odpowiadacie za szkolenie żołnierzy...
Nie uciekamy od tego, ale w odróżnieniu od wspomnianego TRADOC czy innych tego typu instytucji na świecie odgrywamy raczej rolę doradcy, analityka niż kreatora i organizatora. Te funkcje zostały przydzielone innym instytucjom. To dowódca generalny rodzajów sił zbrojnych jest odpowiedzialny za przygotowanie, a więc i wyszkolenie żołnierzy na potrzeby operacji, które będzie prowadził albo dowódca operacyjny, albo naczelny dowódca sił zbrojnych.
Jednym z waszych najważniejszych zadań jest standaryzacja sojusznicza. Na czym ona polega?
Na wprowadzaniu do Sił Zbrojnych RP doktryn opracowanych przez Sojusz Północnoatlantycki, tak aby zapewnić naszej armii i całemu NATO maksymalną interoperacyjność. Chodzi o to, aby Niemiec, Brytyjczyk, Włoch czy Polak mogli razem zaplanować, przygotować i prowadzić działania, żeby mogli razem walczyć.
Co jest największym wyzwaniem w tej pracy doktrynalnej?
Obszar, którego ona dotyczy. Szacujemy, że w Siłach Zbrojnych RP funkcjonuje około 10 tys. dokumentów normatywnych – od formularzy po podręczniki. Z tego 6 tys. to dokumenty żywe, czyli takie, z których dość często się korzysta. 2 tys. spośród nich to te kluczowe dla prowadzenia operacji połączonych. Przy czym dla nas najważniejszych jest około 300 dokumentów, które opisują całą naszą aktywność operacyjną. Są one swego rodzaju „książką kucharską” dla każdego żołnierza, w której znajdzie on odpowiedzi na najważniejsze pytania z zakresu rozpoznania, rażenia czy logistyki.
Jak powstaje ta specyficzna „książka kucharska”?
Doktryny nie powstają w oderwaniu od rzeczywistości. Regulacje dotyczące standaryzacji operacyjnej na różnych poziomach, od taktycznego po operacyjny, a nawet wyżej, są przede wszystkim odpowiedzią na to, co dzieje się w otoczeniu bezpieczeństwa. Mam tu na myśli chociażby zagrożenie hybrydowe. Za każdym razem, gdy zidentyfikujemy interesujący nas temat, uruchamiamy proces weryfikacji. Może on przyjąć różne formy, np. ćwiczeń sztabowych, symulacji czy gry operacyjnej. W tym procesie sprawdzamy również, czy nasi sojusznicy z NATO zauważyli podobne zagrożenia jak my. Wtedy albo przyłączamy się do wspólnych prac nad danym zagadnieniem, albo inicjujemy ich rozpoczęcie w Sojuszu.
Razem szukacie rozwiązania problemu?
My nie rozwiązujemy problemów od ręki, tylko zastanawiamy się, czy mechanizm postępowania i reagowania, który przyjęliśmy jako siły zbrojne, jest możliwie najlepszy. W Centrum został stworzony kompleksowy i wielopoziomowy system krytyki i podważania dokumentów doktrynalnych. Szukamy niedoskonałości w istniejących rozwiązaniach, układach, standardach, normach. I jeśli ocenimy, że można je zmienić i poprawić, to zabieramy się za robotę.
Pewnego rodzaju trudnością może być to, że doktryny powstają w języku angielskim…
Rzeczywiście w NATO przyjęto, że to podstawowy język, w którym funkcjonujemy, jeśli chodzi o standaryzację operacyjną. Jest to spore utrudnienie, ale nie chodzi o to, że żołnierze nie znają dobrze tego języka. Opanowali go na wysokim poziomie, ale w tym wypadku to za mało. Chodzi o pewne niuanse, bo te same słowa w różnych językach mają trochę inne znaczenie. Doskonałym przykładem jest słowo „broń”. W języku polskim wywodzi się od słowa „obrona”, bo używaliśmy oręża do tego, aby się bronić. Z kolei angielskie „arms” wiąże się z postawą ofensywną. Ktoś powie, że to niuans językowy, ale etymologia ma tutaj ogromne znaczenie i wpływa na przyjęty sposób działania.
Dlatego żołnierze często mówią o własnych wersjach języka angielskiego?
To jest bardzo duży problem. Na jednych z ćwiczeń żołnierzy VJTF (Very High Readiness Joint Task Force, czyli szpica NATO) niemiecki dowódca po kilku dniach szkolenia powiedział: „Stop. Dość. Gubię się. Musicie zacząć używać jednego języka”. A przecież wszyscy mówili po angielsku. Różnice w stosowanych pojęciach były tak duże, że on stracił pewność, czy rzeczywiście wie, co się dzieje.
W jaki sposób to rozwiązano?
Powstał słownik składający się z 200 słów. Wszyscy musieli się dostosować i używać tylko zawartych w nim pojęć.
Kiedy powstawało Centrum, długo toczyły się dyskusje, jaki będzie najlepszy system naboru do tej specyficznej instytucji. Ostatecznie nie przyjęto konkretnego modelu, ale pojawił się wówczas pomysł, że powinni tu trafiać wszyscy dowódcy liniowi. Czy takie rozwiązanie nie byłoby dla was korzystne?
Nie ma sensu, aby trafiali do nas wszyscy dowódcy liniowi, np. byli dowódcy brygad. Ważne, aby do Centrum przychodzili ludzie mający konkretne predyspozycje. Muszą mieć umiejętność nie tylko dostrzegania problemów, ale też cierpliwej analizy procesu, w którym się on pojawił. Często, aby dostrzec coś, czego wcześniej nie zauważono, trzeba spojrzeć na całe zagadnienie z innej perspektywy.
Jaki zatem powinien być ten system naboru?
Do Centrum Doktryn i Szkolenia powinni trafiać najlepsi z najlepszych specjalistów w Siłach Zbrojnych RP. Nie istnieje jednak rozwiązanie systemowe, które by taki dopływ kadry zapewniło. Muszę więc, jak każdy dobry dowódca, ułożyć zespół z puzzli, które mam, tak aby tu i teraz mierzył się z pojawiającymi się wyzwaniami. Jako przykład tego, że jest to możliwe, można wskazać projekt NUP (Nowe Urządzenie Polskie, czyli opracowana na potrzeby szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego analiza środowiska bezpieczeństwa Polski, która ma umożliwić stworzenie nowej polskiej wielodomenowej koncepcji operacyjnego użycia wojsk. Ten projekt nazwą nawiązuje do starego urządzenia polskiego, czyli innowacyjnej formacji polskiej jazdy na polu walki, opracowanej przez naszych wojskowych w XIV wieku). Powstał dzięki temu, że wyszliśmy poza bańkę doktryn i sojuszniczą standaryzację. W dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości dotarliśmy bowiem do miejsca, w którym jako Siły Zbrojne RP musimy zadać sobie pytania o sposób działania w obecnym i przyszłym środowisku bezpieczeństwa oraz o środowisko operacyjne – wielodomenowe i znacznie bardziej skomplikowane niż dotychczas. Jak ma funkcjonować armia w czasie pokoju? A jak w czasie kryzysu? A co z wojną? Jako Centrum nie jesteśmy zaangażowani w rozwiązywanie bieżących problemów wojska. W reagowanie tu i teraz. Mamy więc czas, aby nad tym pracować. Oczywiście nie zajmujemy się tym sami, lecz współpracujemy z cywilnymi ekspertami.
Dlaczego podczas prac nad NUP-em korzystacie z wiedzy cywilnych ekspertów? Wojsko nie ma własnych?
Tworzymy zasób wiedzy, który, holistycznie opisując środowisko, ukazuje nam, gdzie potencjalnie mogą się pojawić zagrożenia i w jaki sposób powinniśmy im przeciwdziałać. Cywilni eksperci, z różnych dziedzin – od demografii, przez socjologię, po urbanistykę – są w stanie tłumaczyć nam długoterminowe konsekwencje pewnych zjawisk w dziedzinach ważnych dla bezpieczeństwa państwa.
Kto jest docelowym odbiorcą NUP-a?
Raczej cywil niż żołnierz. Żołnierz musi reagować, działać, a nie analizować zagrożenia. Ma prowadzić operację, a nie myśleć o tym, jak teoretycznie mógłby ją prowadzić. Dlatego projekt jest bardziej przeznaczony dla cywilów, osób, które badają i analizują środowisko bezpieczeństwa, pozwalając nam, żołnierzom, lepiej się przygotować do wyzwań czekających nas na polu walki. Dzięki wiedzy tych ludzi, będziemy w stanie przygotować i przećwiczyć scenariusze zagrożeń, które jeszcze się nie wydarzyły, ale prawdopodobieństwo ich pojawienia się rośnie.
Płk Jarosław Mokrzycki jest dyrektorem Centrum Doktryn i Szkolenia Sił Zbrojnych (objął to stanowisko 2 lipca 2018 roku). W latach 2007-2008 był zastępcą szefa sztabu Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe w Iraku. Od stycznia 2014 roku do października 2016 roku pełnił obowiązki zastępcy dowódcy 21 Brygady Strzelców Podhalańskich w Rzeszowie, a później, przez rok, pełnił obowiązki dowódcy tej jednostki.
autor zdjęć: CDIS
komentarze