Szer. Edyta Jasińska ma na koncie sporo sukcesów sportowych. To wicemistrzyni Europy w torowych mistrzostwach kolarskich, wielokrotna mistrzyni Polski zarówno na torze, jak i na szosie. W tym roku wraz z drużyną zdobyła srebrny medal podczas 7 Światowych Igrzysk Wojskowych w Wuhan (Chiny). Codzienne życie mistrzyni to w dużej mierze treningi, jednak znajduje czas na szkolenie wojskowe – nosi mundur 12 Wielkopolskiej Brygady Obrony Terytorialnej i służy w 125 batalionie lekkiej piechoty w Lesznie.
Na początek, gratulacje drużynowego srebra zdobytego podczas tegorocznych Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych w Chinach.
EJ: Na wstępie muszę podkreślić, że gdybym nie służyła w 12 Wielkopolskiej Brygadzie Obrony Terytorialnej, nie miałabym szansy pojechać na Igrzyska Wojskowe. Tak naprawdę, gdy dowiedziałam się, że zostałam zakwalifikowana do udziału, nie wiedziałam do końca, co mnie tam czeka. Jest to dla mnie ogromne wyróżnienie.
Pamiętasz moment, gdy zadzwonił telefon? Kto przekazał Ci tę pozytywną wiadomość?
EJ: To był st.chor.sztab. Robert Rapsiewicz. Zapytał czy czuję się na siłach, żeby dołączyć do drużyny. Decyzję podjęłam bardzo szybko – trwało to niecałą godzinę. Zaznaczyłam od razu, że miesiąc wcześniej przygotowuję się do Mistrzostw Świata Tandemowych. Gdy formę buduje się tak długo, nie odczuwa się spadków formy. Myślę, że to był dobry moment i dobrze się złożyło, że ten wyjazd był stosunkowo późno, bo na ogół dla większości jest to już koniec sezonu.
Jakie było Twoje zadanie podczas wyścigu w Wuhan? Zawsze mówiłaś, że lubisz pracować dla drużyny.
EJ: Zgadza się. Wyścigi drużynowe albo w tandemie, w niepowtarzalnym teamie, są dla mnie bardzo motywujące, bardziej, niż te solowe. Od początku w Wuhan mieliśmy wyznaczone dwie liderki. Bardzo doświadczone kolarki szosowe, więc moim głównym zadaniem było pomaganie i ochrona przed nadmiernym wyeksploatowaniem na trasie. Wyścigi charakteryzują się tym, że jest dynamicznie i mamy sporo „ucieczek”.
Co zastałaś po przybyciu do wioski olimpijskiej? Jakie wywarło to na Tobie wrażenia?
EJ: Przeżycie naprawdę cudowne. Mogę to porównać do tego, co zobaczyłam na Igrzyskach w Rio de Janeiro. Muszę przyznać, że chińska wioska w moim odczuciu zwyciężyła. Piękna i dopracowana. Specjalnie dla nas założono przed blokami ogrody. Przede wszystkim ludzie byli tam bardzo uprzejmi. Organizatorzy bardzo zadbali o nasze bezpieczeństwo. Przed wejściem do wioski, każdy poddawany był specjalistycznej kontroli.
Kiedy się dowiedziałaś, że srebro jest w waszych rękach?
EJ: Właściwie, od początku towarzyszyło mi takie wewnętrzne, pozytywne przeczucie. Na finiszu wiedziałam, że będzie dobrze. Pierwszy wynik, o którym usłyszeliśmy, należał do Katarzyny Pawłowskiej – najbardziej utytułowanej zawodniczki w naszej drużynie. Ta nota w dużej mierze nas pociągnęła do przodu, ale tak naprawdę, każda z nas musiała dobrze wypaść, żebyśmy zdobyły srebro. Piękna sprawa, bo każdy jest tu wyróżniony.
Jak wygląda powrót do codzienności? Jak wyglądają Twoje dni?
EJ: Powrót był długi. My, kolarze, startowaliśmy na początku igrzysk, więc zostaliśmy jeszcze osiem dni w Chinach. Trenowaliśmy dalej. Szczerze mówiąc, powrót prędzej czy później wiąże się z „jet lag” a to oznacza, że w pierwszych siedmiu dniach od wylądowania w Polsce, jest bardzo trudno. Mimo wszystko, niemal od razu wróciłyśmy na tor. Kolarstwo ma taką specyfikę, że trenuje się cały rok.
Gdzie można Cię spotkać na treningach?
EJ: Zimą przebywam najczęściej w Pruszkowie, pod Warszawą. Jest tam świetny, kryty tor kolarski i tam mamy swoją bazę (zarówno torowcy, jak i szosowcy). To jazda w kółko na 250 metrach. Już do tego przywykłam (śmiech).
Od jakiegoś już czasu, szczególnie bliska stała Ci się jazda w tandemie?
EJ: W pewnym momencie mojego sportowego życia stanęłam przed wyborem, czy kontynuować karierę w kadrze a może przerwać to wszystko i iść w kierunku zawodowym, innym, niż sportowy. Ostatecznie zdecydowałam się na rolę przewodnika w kolarstwie tandemowym. Lubię wyzwania. Muszę się przyznać, że początkowo nie doceniałam wysiłku, jaki trzeba było włożyć w tandem. Uświadomiła mi to dopiero praktyka. Okazało się, że zgranie dwóch osób na rowerze, to wielki trud. Jako przewodnik, musiałam również ukształtować osobę, która siedzi za mną. W parze, są to miesiące a nawet lata pracy. Cieszę się, że mogę wspierać te osoby, bo moja partnerka jest osobą słabo widzącą. Spełniam marzenia swoje i zarazem mojej zawodniczki. Ona zawsze marzyła o wylocie na igrzyska, ale gdy zaczęła tracić wzrok, marzenie oddalało się co raz bardziej, co mocno rzutowało na jej poczucie własnej wartości. Okazało się, że nie wszystko stracone. Oprócz tego, że wsiadamy razem na rower i chodzimy razem na siłownie, to jestem jej oczami. Gdy moja partnerka nie jest w stanie sobie poradzić, muszę przejąć inicjatywę, jak np. przygotować suplementy diety, napoje na trening, oprowadzić po nowej okolicy, jeśli jest to dla niej wyjście ze strefy komfortu. To jest coś głębszego, niż zwykły kontakt między zawodnikami-partnerami.
Jak w tym wszystkim znalazłaś czas na ćwiczenia rotacyjne w wojsku i jak trafiłaś do 12 Wielkopolskiej Brygady Obrony Terytorialnej?
EJ: To był piękny moment. Właściwie decyzja o wstąpieniu do WOT, to była ta chwila, gdy stanęłam na rozdrożu. Jedną nogą byłam w kadrze, drugą w tandemach. Wojsko ładuje moje baterie. Najbardziej cenię sobie to, ilu fantastycznych ludzi tutaj poznałam. Niesamowity przekrój zawodowy, hobbystyczny, ludzie są tu pełni energii i chcą działać, cechuje ich ogromna siła charakteru- zupełnie jak u sportowca. Niesamowita jest też kadra, która nas szkoli. Ci ludzie są nastawieni na nieustanny rozwój.
Opracowanie: ppor. Anna Jasińska/ 12 Wielkopolska Brygada Obrony Terytorialnej
autor zdjęć: Źródło: WOT
komentarze