„Rosja odpowie adekwatnie do sytuacji” – taką frazę powtarzali za każdym razem rosyjscy politycy proszeni o komentarz do działań Sojuszu Północnoatlantyckiego związanych z sytuacją na jego wschodniej flance. NATO wysłało żołnierzy do Polski? Rosja odpowie. Zorganizowało ćwiczenia? Rosja odpowie. Postulowało wzrost wydatków na wojsko? Rosja odpowie. Po szczycie NATO w Londynie rosyjska narracja nieco się zmieniła. Warto to odnotować, bo być może jesteśmy świadkami osiągnięcia punktu kulminacyjnego w napięciu między wschodnim mocarstwem a Zachodem. Jeżeli tak rzeczywiście jest, będzie to oznaczało, że aktywna polityka NATO odniosła sukces.
Dmitrij Pieskow, rzecznik prezydenta Władimira Putina w komentarzu po londyńskim szczycie NATO przyznał, że Kreml odnotował znaczący wzrost wydatków Sojuszu na zbrojenia i traktuje to jako krok wymierzony w Rosję. Nic nowego. Ale wbrew utartej już tradycji nie dodał, że Moskwa odpowiednio zareaguje na te działania. Przyznał jedynie, że Rosja nie będzie brała udziału w tym wyścigu zbrojeń, bo może to być zgubne dla tamtejszej gospodarki.
Warto się na chwilę zatrzymać nad tą wypowiedzią, bo takie słowa słychać z Moskwy po raz pierwszy od czasu eskalacji konfliktu na Ukrainie. Rosja, która dotąd sukcesywnie zwiększała wydatki na wojsko, rozbudowywała swoje siły i chwaliła się wprowadzaniem do służby nowych typów uzbrojenia przyznała oficjalnie, że dotarła do kresu swoich możliwości gospodarczych. Czy to oznacza, że podobnie jak Związek Radziecki w latach 80. ubiegłego wieku, Rosja nie ma już sił, by konkurować z Zachodem?
Fot. st. chor. sztab. Rafał Mniedło
Jeżeli by tak było, to oznaczałoby, że zapoczątkowana na szczycie NATO w Warszawie polityka odstraszania przynosi zamierzone efekty. Sojusz chciał pokazać Rosji, że rozumie problemy wschodniej flanki i jest zdeterminowany do podjęcia wyzwania odbudowy zdolności bojowych swoich armii. Od kilku lat NATO wydaje więcej, kupuje nowoczesną broń, a jego żołnierze intensywniej ćwiczą. Reakcją Rosji była rozbudowa swoich zdolności. Po kilku latach okazuje się, że – bez uszczerbku dla gospodarki – nie jest już w stanie dotrzymać kroku Zachodowi. I choć daleko tam do standardów demokracji obywatelskiej, nawet Władimir Putin nie może sobie pozwolić na kryzys wewnętrzny wywołany zbyt dużymi nakładami na wojsko. Jeżeli słowa rzecznika Kremla coś znaczą, to Rosjanie powiedzieli właśnie „pas”.
Miejmy nadzieję, że to rzeczywiście punkt zwrotny w polityce międzynarodowej. Nie możemy jednak spocząć na laurach i grzęznąć w sporach, szantażach i medialnych przepychankach, z jakimi mieliśmy do czynienia przed londyńskim szczytem. Dziś największym wrogiem NATO jest bowiem samo NATO. Jeżeli na własne życzenie, powodowani partykularnymi interesami i osobistymi antypatiami, pozbawimy się inicjatywy i skuteczności, to reżimy autorytarne, takie jak Rosja czy Chiny, będą działać efektywniej i będą mogły lokalnie zdobywać przewagę nad Sojuszem Północnoatlantyckim. Póki działamy wspólnie, tak jak na przestrzeni minionych kilku lat, nikt i nic nie zagrozi pozycji NATO.
autor zdjęć: st. chor. sztab. Rafał Mniedło
komentarze