…doświadczyli Auschwitz, nacierali pod Monte Cassino, walczyli na barykadach powstańczej Warszawy czy trwali pod huraganowym ogniem szturmując stolicę III Rzeszy – Berlin. Mimo to żaden z weteranów, który o tym opowiedział w książce „Jedno z moich imion brzmi życie” nie czuje się bohaterem. Nie chcieliby tego piekła przeżyć raz jeszcze. Nie chcieliby, aby okrucieństwo wojny dotknęło ich bliskich. Nigdy więcej wojny! – takie przesłanie przewija się przez wszystkie karty tej wyjątkowej publikacji i być może ostatniego takiego świadectwa, jakie udało się zarejestrować w XXI wieku.
Wyjątkowe spotkania z weteranami?… Wszystkie były wyjątkowe, bo każdy z tych ludzi ma za sobą najdramatyczniejsze chwile, jakich człowiek może doświadczyć – wojna, walka o przetrwanie, przerażenie, głód… My możemy tylko gdybać, wyobrażać sobie, co zrobilibyśmy w podobnej sytuacji. Oszczędzone nam zostało przeżycie graniczne – zabicie drugiego człowieka, niewyobrażalny głód czy uwięzienie w obozie koncentracyjnym.
Wiele wtedy zależy od wychowania – tym kim, a przede wszystkim jakim człowiekiem było się w „normalnych”, pokojowych czasach. Ale trzeba mieć także ten łut szczęścia, że poszło się w prawo, a nie w lewo, że spotkało się na swej drodze CZŁOWIEKA, czasami nawet w nieprzyjacielskim mundurze, że pocisk upadł parę minut później w miejscu, w którym się stało… Trzeba więc na wojnie mieć szczęście, ale trzeba także – mimo wojennej okropności – pozostawać człowiekiem, mieć świadomość dobra i zła – i ta świadomość emanowała z rozmówców książki „Jedno z moich imion brzmi życie”.
Nie mogę ich wymienić wszystkich kilkudziesięciu moich rozmówców, ale moje podejście do życia – nie boje się tego stwierdzenia – zmieniły na pewno spotkania ze Stanisławem Pyrkiem, góralem spod Zakliczyna, który w 1939 roku służył na ORP „Gryfie” i walczył najpierw na spływającym krwią pokładzie tego sławnego okrętu, a później brał udział w obronie Helu. Pan Stanisław żył po wojnie w swych rodzinnych Lusławicach zapomniany przez wszystkich. Niestety, w tym roku odszedł na wieczną wachtę… Udało mi się też porozmawiać na kilka miesięcy przed śmiercią z Chaimem Praisem, ostatnim szwoleżerem II Rzeczypospolitej i weteranem bitwy pod Kockiem. To z jego wypowiedzi zaczerpnięto tytuł do książki – „Jedno z moich imion brzmi życie”. Niezmiernie wzruszające były spotkania z weteranami II Korpusu – Antonim Łapińskim, Brunonem Jankowskim, Józefem Kowalczykiem, prof. Wojciechem Narębskim. Oni niosą w sobie, mimo krwawych doświadczeń spod Monte Cassino, ten „błękit Italii”.
Film: Paweł Sobkowicz / portal polska-zbrojna.pl
Teraz uświadamiam sobie, że właściwie wszystkie te spotkania były bardzo radosne, pogodne. Tyczy się to również powstańców warszawskich, tryskających humorem Juliusza Kuleszy, Witolda Kruczka-Abuładze i nieżyjącego niestety już prof. Jerzego Majkowskiego. Tak, to były spotkania pełne śmiechu! Żadnego dystansu, napuszenia, tej mitologizowanej, oficjalnej „bohaterszczyzny”. Od razu widać było, że to prawdziwi bohaterowie! Choć mogą obrazić się na mnie za te słowa, bo każdy z nich podkreślał na wstępie: „Nie jestem żadnym bohaterem!”. To co wyżej powiedziałem tyczy się również weteranów 1 Armii Wojska Polskiego. Nie mógłby tutaj nie wspomnieć żołnierza 1 Brygady Pancernej, Franciszka Tokarza, komandora Henryka Leopolda Kalinowskiego, który stawiał pierwszy słup graniczny na Odrze i walczył w Berlinie, prof. Marian Fuksa, który był „pensjonariuszem” archipelagu Gułag nim trafił do 1 Brygady Pancernej. I mojej kochanej pani Adeli Żuławskiej – platerówki, która uświadomiła mi, że kromka chleba i pragnienie powrotu do Polski ważniejsza była od wszelkich deklaracji politycznych!
Oni wszyscy, niezależnie gdzie rzuciła ich wojna, gdzie walczyli – walczyli dla Polski. To że udało się zebrać ich wspomnienia w jednym miejscu, jest największą wartością tej książki.
autor zdjęć: PZ
komentarze