Armia nadal cieszy się opinią atrakcyjnego pracodawcy. Paradoksalnie również dlatego, że za sprawą zmian, którym podlega, odejście ze służby wcale nie musi oznaczać stoczenia się w zawodową pustkę. „Dopiero po zdjęciu munduru uświadomiłem sobie, jak mało sami siebie doceniamy”, przyznaje były oficer, a obecnie pracownik dużej międzynarodowej firmy.
„Wojskowi są bardzo zmotywowani i na co dzień zajmują się zaawansowanymi technologiami. Wiedzą, jak odnaleźć się w pełnym wyzwań i szybko zmieniającym się otoczeniu”, podkreśla Gillian Russel. Sama przez 18 lat służyła w brytyjskiej Royal Navy. Była m.in. oficerem w załodze lotniskowca HMS „Invincible”, gdzie odpowiadała za logistykę. Dziś pracuje w Amazonie, największym na świecie przedsiębiorstwie z branży e-commerce, czyli handlu elektronicznego. Zajmuje się rekrutacją byłych żołnierzy.
Kompleksowy projekt zatrudniania byłych wojskowych ruszył w USA pięć lat temu. Jak zapewniają szefowie Amazona, przyniósł tak dobre rezultaty, że firma postanowiła go rozszerzyć na inne kraje. „W Polsce funkcjonuje od ponad roku”, informuje Marta Rzetelska, rzecznik lokalnej filii koncernu. „Rekrutujemy na wiele stanowisk: od tych na poziomie podstawowym po menadżerskie. Szeregowy może dołączyć do nas jako pracownik niższego szczebla, rozwinąć swoją karierę i awansować. Z kolei jako zarządzających szukamy oficerów i podoficerów, którzy służyli w wojsku przynajmniej przez pięć lat, a optymalnie od siedmiu do dziesięciu”, tłumaczy. Ważne, by mieli doświadczenie dowódcze.
Byli żołnierze, jak wyjaśnia Rzetelska, przechodzą rekrutację. Jeśli zakończy się ona powodzeniem, mogą objąć posadę menadżera zespołu logistycznego i kierować nawet stoma osobami, z czasem zaś awansować na stanowisko menadżera logistycznego. Zarządza on pracą kilku zespołów logistycznych, a liczba jego podwładnych sięga od pięciuset do tysiąca osób. „Jesteśmy bardzo zadowoleni z dotychczasowych wyników rekrutacji w Polsce”, zapewnia Rzetelska.
Jednym z byłych oficerów, którzy skorzystali z oferty amerykańskiego koncernu, jest Łukasz Boguszewski. Wcześniej służył m.in. w lotnictwie marynarki wojennej czy Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych. W Amazonie pracuje na stanowisku menadżera operacyjnego. Niedawno w rozmowie z „Rzeczpospolitą” swoje obowiązki porównał do pracy w wojskowym centrum operacyjnym. „Amazon ceni te zdolności żołnierzy, które są w armii ciągle rozwijane: zarządzanie zespołami, pracę w zmiennym środowisku, podejmowanie ryzyka i decyzji wobec deficytu czasu”, mówił.
Kolej na biznes
Program pozyskiwania do pracy byłych wojskowych nadal ma posmak nowości. Amazon nie jest jednak wyjątkiem. Duże koncerny coraz chętniej zatrudniają osoby, które w przeszłości służyły w armii. Niedawno na przykład kompleksową współpracę z amerykańską armią nawiązała firma BMW. Byli żołnierze US Army z niższymi stopniami są zatrudniani w salonach samochodowych jako pracownicy techniczni. Kilka lat temu podobną umowę z kanadyjskim wojskiem podpisały tamtejsze koleje. Donosił o tym korespondent Polskiej Agencji Prasowej. Na dowód tego, że po przejściu do cywila można za oceanem osiągnąć wiele, przytaczał serię przykładów z tamtejszych korporacji. Emerytowanym oficerem, weteranem wojny w rejonie Zatoki Perskiej jest Keith Creel, szef koncernu transportowego Canadian Pacific Railway. Służbę w mundurze ma za sobą także Tim Hodgson, były szef Goldman Sachs Canada.
Podobne przykłady można znaleźć również w Polsce. Wystarczy wspomnieć emerytowanego gen. Włodzimierza Nowaka, który jako wojskowy był na przykład dyrektorem Departamentu Informatyki i Telekomunikacji MON, a także dyrektorem operacyjnym natowskiej instytucji NCSA (NATO CIS Services Agency). Po odejściu do cywila dołączył do zarządu firmy T-Mobile Polska. Jest dyrektorem ds. prawnych, bezpieczeństwa i zarządzania zgodnością. „Ma bardzo szerokie doświadczenie i kompetencje z zakresu cyberbezpieczeństwa. Zdobywał je zarówno w Ministerstwie Obrony Narodowej, jak i Ministerstwie Cyfryzacji”, tłumaczy Katarzyna Sosnowska z Departamentu Komunikacji Korporacyjnej T-Mobile Polska i dodaje, że choć firma nie prowadzi systemowych działań w celu pozyskania do pracy byłych żołnierzy, to na wielu stanowiskach pracują osoby o takiej przeszłości zawodowej.
Zgodnie z przepisami ci, którzy opuścili wojsko, mogą skorzystać z pomocy ośrodków aktywizacji zawodowej. Obejmuje ona doradztwo, szkolenia, ale też pomoc w przekwalifikowaniu się w ramach tzw. rekonwersji. Żołnierz ma prawo skorzystać z niej nawet dwa lata po zdjęciu munduru. W zależności od stażu w armii, może na ten cel otrzymać aż 8,2 tys. zł. W 2018 roku przekwalifikowanie rozpoczęło 3,7 tys. wojskowych, głównie z korpusu podoficerów. „Spływają do nas oferty pracy, choćby od firm z branż telekomunikacyjnej, informatycznej, logistycznej czy transportowej. Jednak mniej więcej 90 proc. osób, które tu przychodzą, zwykle już wie, co będzie robić w przyszłości”, przyznaje Daniel Grzelak, dyrektor Centralnego Ośrodka Aktywizacji Zawodowej w Warszawie.
Stery w dobrych rękach
Niektórzy z nich po zdjęciu munduru idą drogą, która wydaje się najbardziej oczywista. Jedni zasilają koncerny zbrojeniowe, inni na uczelniach i w szkołach wyższych wykładają przedmioty związane z bezpieczeństwem, kolejni dołączają do firm zajmujących się szeroko pojętą ochroną – na przykład statków. Paweł Kalinowski znalazł pracę w Lotniczym Pogotowiu Ratunkowym. Wcześniej przez lata służył w Brygadzie Lotnictwa Marynarki Wojennej, gdzie był pilotem śmigłowca ratowniczego Anakonda. Dosłużył stopnia kapitana. „Odszedłem w wieku 44 lat, by spróbować czegoś innego. Więcej latać, usiąść za sterami nowego śmigłowca. A doświadczenie wyniesione z armii bardzo mi w tym pomogło”, przyznaje. Przede wszystkim jako wojskowy pilot spędził w powietrzu blisko 1700 godzin. To o 700 więcej niż musi mieć na koncie kandydat na dowódcę załogi LPR-u. Do tego Kalinowski mógł się pochwalić licencją cywilną, którą zdobył jeszcze podczas studiów w Dęblinie. „Teraz LPR samo szkoli pilotów. Niedawno kupiło specjalnie przeznaczone do tego śmigłowce. Ale cztery lata temu, kiedy przyszedłem tutaj do pracy, nie miało jeszcze takich możliwości. O pilotów z odpowiednimi kwalifikacjami było trudno. Poszukiwanie ludzi z doświadczeniem w armii wydawało się naturalną koleją rzeczy”, wspomina i dodaje, że wielu jego kolegów poszło taką drogą jak on. Na początek musiał zapoznać się z nowym sprzętem. „Śmigłowce, którymi latałem w wojsku, miały urządzenia analogowe. Eurocoptery LPR-u wykorzystują oprzyrządowanie cyfrowe. Do tego inna jest specyfika samych lotów”, wylicza Kalinowski. „Doświadczony pilot poradzi sobie z takimi różnicami”, dodaje. Kalinowski formalnie został przydzielony do placówki LPR-u w Olsztynie. Często jednak pełni dyżury w innych częściach Polski, przede wszystkim w Gdańsku. „Przez te cztery lata wylatałem 700 godzin, wyszkoliłem się w korzystaniu z gogli noktowizyjnych. I choć nie zarabiam więcej niż w wojsku, to jestem zadowolony”.
Jak ryba w wodzie
Zupełnie inną drogę wybrał Grzegorz Marszałek, który przez kilkanaście lat służył w marynarce wojennej. Dowodził okrętem transportowo-minowym ORP „Kraków”, a jako zastępca dowódcy ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki” wziął udział w misji Stałego Zespołu Sił Obrony Przeciwminowej NATO Grupy 1 (Standing NATO Mine Countermeasures Group One – SNMCMG1). „Jeszcze podczas służby poszedłem na studia podyplomowe z zarządzania projektami na Uniwersytecie Ekonomicznym we Wrocławiu. W ich trakcie zostałem zaproszony na rozmowę rekrutacyjną do Objectivity”, wspomina. To międzynarodowa firma z branży IT. Zajmuje się projektowaniem i dostarczaniem oprogramowania, a także utrzymywaniem systemów informatycznych. Marszałek dostał propozycję pokierowania zespołem projektowym w jej polskim oddziale. „Przyjęcie oferty oznaczałoby, że moje zawodowe życie całkowicie się zmieni. Ale była ona na tyle atrakcyjna, że pomyślałem: właściwie, dlaczego nie? Doszedłem do wniosku, że może to już ostatni moment na taką rewolucję”, opowiada. W Objectivity każdy kandydat do pracy musi przejść procedurę rekrutacyjną. „Dostaje do rozwiązania wiele problemów z dziedziny zarządzania zespołem IT i mierzy się z nimi przez cały dzień. Tyle że ja nie miałem wiedzy technicznej. Nie mam też doświadczenia biznesowego”, opowiada Marszałek.
Firma zainteresowała się nim z innego powodu. „Dla nich atrakcyjne były tzw. kompetencje miękkie – wyniesione z wojska umiejętności z dziedziny leadership, czyli przywództwa, oraz sposób podejścia do rozwiązywania problemów”, wspomina oficer. Szefowie firmy przystali na to, by rekrutacja Marszałka przebiegała inaczej. Zaprosili go na pięciomiesięczną praktykę w centrali. Wówczas podjąłem ostateczną decyzję: złożyłem wypowiedzenie, przeszedłem proces rekonwersji i przeniosłem się z Warszawy do Wrocławia”, wyjaśnia Marszałek. Do rezerwy został przeniesiony na początku 2018 roku. Dziś kieruje kilkunastoosobowym zespołem informatyków. Organizuje jego pracę, odpowiada za negocjacje i kontakty z klientami, pilnuje terminów realizacji poszczególnych zleceń. „Szybko okazało się, że praca aż tak bardzo nie różni się od tego, co robiłem w wojsku. Jako dowódca okrętu, również kierowałem zespołem. I nie musiałem znać się na wszystkim. Od specjalistycznych kwestii technicznych miałem dowódców poszczególnych działów i podległych im ludzi”, podkreśla. Marszałek przyznaje, że także dla Objectivity zatrudnienie go było formą eksperymentu. „Firma realizuje pilotażowy program pozyskiwania menadżerów spoza branży IT”. Ostateczny wpływ na moje zatrudnienie miała decyzja jednego ze współwłaścicieli firmy. Był to Brytyjczyk, który na Wyspach zatrudniał w poprzednich firmach ludzi z tamtejszej armii.
Zajęcie zupełnie niezwiązane z wyuczonym zawodem znalazł sobie także mjr rez. Szczepan Chrząszcz, absolwent Wojskowej Akademii Technicznej. Do 2012 roku służył w siłach powietrznych. „Zaczynałem od obsługi myśliwców MiG-21. Potem służyłem w 13 Pułku Lotnictwa Transportowego. W samych Balicach przeszedłem w sumie przez osiem różnych stanowisk. Na końcu byłem dowódcą Eskadry Dowodzenia w 8 Bazie Lotniczej”, wylicza. Dziś jest rolnikiem. A ściślej, prowadzi własny biznes – hodowlę pstrągów. „Jestem jednym z największych producentów w południowej Polsce. Co setny pstrąg wyhodowany w tej części kraju pochodzi ode mnie”, tłumaczy z dumą. Skąd taki właśnie pomysł na zarabianie pieniędzy? „Z hobby”, przyznaje emerytowany major. „Rybami interesowałem się już w dzieciństwie. Miałem w domu akwaria, a na działce strumień. W czasie wolnym od służby założyłem pierwsze stawy”, opowiada. „Osiem lat temu doszedłem do wniosku, że powyżej stopnia majora już się w wojsku nie przebiję. Postanowiłem pójść inną drogą”, dodaje. Chrząszcz zainwestował wszystkie pieniądze, także te, które otrzymał po odejściu z armii, kupił działkę pod Częstochową i wybudował tam stawy hodowlane. Z czasem jego biznes zaczął się rozrastać. „Dziś mam gospodarstwo rybackie, punkt sprzedaży ryb i łowisko”, mówi przedsiębiorca. A w jaki sposób pomogło mu w tym doświadczenie wyniesione z armii? „Prowadzenie biznesu to także pisanie podań, sporządzanie dokumentów, walka z przeciwnościami losu, obsługa różnego rodzaju urządzeń, praca z ludźmi. W wojsku nauczyłem się, jak w uporządkowany, systematyczny sposób poruszać się w gąszczu przepisów”, przyznaje i po chwili dodaje: „Zresztą w mojej branży nie jestem jedyny. Mamy swój Związek Producentów Ryb. Jego wiceprezes Lech Staniszewski to też były żołnierz. Dosłużył się pełnego pułkownika. Kiedyś latał na iskrach”.
Armia nadal cieszy się opinią atrakcyjnego pracodawcy. Paradoksalnie również dlatego, że za sprawą zmian, którym podlega, odejście ze służby wcale nie musi oznaczać stoczenia się w zawodową pustkę. „Dopiero po zdjęciu munduru uświadomiłem sobie, jak mało sami siebie doceniamy”, przyznaje były oficer, a obecnie pracownik dużej międzynarodowej firmy. „Ludzie ciągle jeszcze skłonni są postrzegać żołnierza jako człowieka, który tylko biega z karabinem po lesie. Taki obraz pokutuje zwłaszcza wśród pokolenia, które wyrosło na serialu »Czterej pancerni i pies«. Tymczasem wojsko się zmieniło. Oficerowie mają kontakt z nowoczesnymi technologiami, znają angielski, nieustannie się dokształcają, a przy tym na jednym stanowisku nie spędzają więcej niż trzy lata. Potrafią naprawdę sporo i są elastyczni. A to na cywilnym rynku pracy cecha bardzo pożądana”, podsumowuje.
autor zdjęć: DRAGON/IMAGE SHUTTERSTOCK
komentarze