Zanurzanie i wynurzanie okrętu, trening procedur związanych z przeprowadzeniem ataku torpedowego – tak załoga ORP „Orzeł” ćwiczyła na Bałtyku. Przy okazji marynarze pomogli w realizacji zdjęć do filmu fabularnego o przedwojennym „Orle”. Reżyseruje go Jacek Bławut. Na pokładzie towarzyszył im reporter „Polski Zbrojnej”.
– Ta historia siedziała mi w głowie od dziecka – przyznaje Jacek Bławut, reżyser filmu „Orzeł. Ostatni patrol”. – Ma w sobie tajemnicę, a to ogromny potencjał na filmową opowieść. Tyle że przeniesienie jej na ekran będzie niełatwe. W Polsce mamy doświadczenie w kręceniu scen batalistycznych z udziałem kawalerii czy piechoty. Wojnę na morzu pokazywaliśmy nieporównanie rzadziej. Owszem, był „Orzeł” w reżyserii Leonarda Buczkowskiego. Ale Buczkowski miał do dyspozycji bliźniaczą jednostkę ORP „Sęp”. My musimy sobie radzić inaczej. Tym bardziej, że chcemy być lepsi niż twórcy „Das Boot” – mówi, śmiejąc się. Film Wolfganga Petersena opowiadający o historię załogi niemieckiego u-boota to dziś dzieło kanoniczne.
Ekipa Bławuta na ponad tydzień zjechała do portu wojennego w Gdyni. Zdjęcia z udziałem aktorów (w obsadzie znaleźli się m.in. Tomasz Ziętek, Mateusz Kościukiewicz, Adam Woronowicz) kręcone były m.in. w dawnej torpedowni, gdzie obecnie stacjonuje morska Jednostka Wojskowa „Formoza”. W realizacji filmu pomagała też załoga współczesnego ORP „Orzeł”, czyli największego okrętu podwodnego polskiej marynarki. W tym celu na kilkadziesiąt godzin wyszła w morze.
„Orzeł” – stylizacja
Port wojenny w Gdyni, niedzielny poranek. Przy zacumowanym do nabrzeża „Orle” krzątają się marynarze. Przygotowują okręt do wyjścia na Bałtyk. Są też członkowie ekipy filmowej. Przed chwilą skończyli montowanie kamer. Dwie z nich zostały przytwierdzone do kadłuba okrętu. Trzecią zawiesili na kiosku, czyli zewnętrznej nadbudówce, z której można jednostką sterować. Pod warunkiem, że idzie ona w wynurzeniu. Kamera celuje w przeszklone bulaje, które dla potrzeb filmu zostały po części zabudowane. – Te na kiosku historycznego „Orła” były okrągłe, nasze mają kształt prostokąta. Dlatego musiały zostać poddane lekkiej stylizacji – wyjaśnia kmdr por. Maciej Bielak, dowódca współczesnego ORP „Orzeł”. Podobnie z nadbudówką, której część znajdzie się w polu widzenia jednej z zewnętrznych kamer. Technicy właśnie naklejają tam pokaźnych rozmiarów literę „A”. Historyczny „Orzeł” miał w tym miejscu numer taktyczny „85-A”. – Ekipie filmowej zależy, by sfilmować moment schodzenia okrętu pod wodę i wynurzania się. Dla nas to dobra okazja do treningu. Zresztą podczas tych kilkudziesięciu godzin w morzu będziemy chcieli przećwiczyć także inne elementy – zapowiada kmdr por. Bielak.
Tymczasem zarówno marynarze, jak i ekipa filmowa kończą przygotowania. Okręt odbija od nabrzeża, wykonuje zwrot, po czym rusza w stronę główek portu. Najpierw popływamy po Zatoce Gdańskiej, potem skierujemy się na poligon PT-12, który znajduje się na północ od Półwyspu Helskiego. Głębokość Bałtyku dochodzi tam do stu metrów. ORP „Orzeł” zejdzie tylko na dwadzieścia. Ciśnienia panującego niżej nie wytrzymałyby kamery. Przede wszystkim jednak, niewiele by tam sfilmowały. Pod powierzchnią Bałtyku światło stosunkowo szybko ginie, ustępując miejsca ciemnościom.
Film i ćwiczenia
Powoli dochodzi godzina 15. W myśl ustaleń poczynionych z filmowcami, zbliża się czas pierwszego zejścia pod wodę. Kamery zostają uruchomione, zaś główne stanowisko dowodzenia wewnątrz okrętu zapełnia się członkami załogi. – Zwykle znajdują się tutaj jedynie marynarze pełniący wachtę. Ale podczas schodzenia pod wodę i wynurzania okrętu, musimy mieć pełną obsadę stanowisk. To najtrudniejszy element naszej służby. Ryzyko nieprzewidzianych zdarzeń, na które trzeba szybko zareagować, jest w tym momencie największe – tłumaczy kmdr por. Bielak.
Tak więc w niewielkim pomieszczeniu naszpikowanym aparaturą w mgnieniu oka robi się ciasno, a ponad naszymi głowami słychać kolejne komendy. – Sprawdzić szczelność okrętu, meldować o sytuacjach nadzwyczajnych, zwłaszcza przeciekach i wyciekach – rzuca dowódca. Obserwuję wskaźnik prędkości okrętu. Jeszcze przed chwilą wynosiła ona trzy węzły. Teraz rośnie do pięciu, sześciu, siedmiu... „Zapełnić zbiorniki dziobowe” – rozlega się komenda. A chwilę potem słychać potężny szum przelewających się na zewnątrz ton morskiej wody. „Trym minus pięć, zanurzyć okręt na głębokość peryskopową!” – słyszę. Okręt przechyla się dziobem naprzód. Rusza wskazówka głębokościomierza. Dziesięć metrów, dwanaście, czternaście... „Wolno napęd... Teraz odprowadzić trym” – znów słychać komendę. Okręt wraca do poziomego położenia. Dowódca i jego zastępca przyklejeni do peryskopów. Obserwują, co dzieje się ponad powierzchnią morza – przed dziobem okrętu i za jego rufą. Wszystko w porządku. Kilkanaście minut i będziemy się wynurzać. Zanurzanie okrętu podwodnego odbywa się poprzez napełnienie morską wodą zbiorników balastowych.
– Na okręcie typu Kilo, czyli takim jak ORP „Orzeł” jest ich 11 – informuje kpt. mar. Daniel Popławski, zastępca dowódcy największego polskiego okrętu podwodnego. – Dzielą się one na trzy grupy. Mamy zbiorniki dziobowe, środkowe oraz rufowe. Grupa środkowa ma znaczenie kluczowe. Dopiero jej zapełnienie sprawia, że okręt traci tzw. dodatnią pływalność i można go zanurzyć – dodaje oficer. Zbiorniki balastowe napełniane są zawsze w stu procentach. Założoną głębokość załoga osiąga poprzez odpowiednią regulację prędkości okrętu oraz napełnianie i opróżnianie zbiorników regulacyjnych. Jednostkę można też wyważyć, czyli sprowadzić z powrotem do położenia poziomego dzięki napełnianiu i opróżnianiu skrajnych zbiorników balastowych – na rufie oraz dziobie. To tak zwane wyważenie trymowe.
Okręt zwykle sprowadza się pod wodę stopniowo. – Najpierw schodzimy na głębokość peryskopową, gdzie załoga sprawdza szczelność kadłuba i zachowanie jednostki. Jeśli wszystko jest w porządku, okręt sprowadzany jest niżej, na tak zwaną głębokość bezpieczną. Na Bałtyku została ona określona na 40 metrów. Zapewnia ona separację od jednostek nawodnych. Innymi słowy, schodząc tak nisko mamy gwarancję, że nie zahaczy nas żaden z poruszających się po Bałtyku statków – tłumaczy kpt. mar. Popławski. Pomiędzy głębokością peryskopową, a bezpieczną okręt nie może przebywać przez dłuższy czas. Jeśli chce się przemieszczać na większe odległości, musi to robić właśnie na głębokości 40 metrów albo poniżej. – Podczas wynurzania najpierw szasuje się (czyli opróżnia – przyp. red.) za pomocą sprężonego powietrza zbiorniki środkowe, a już na powierzchni te, które znajdują się na dziobie i rufie. Przy ich opróżnianiu dla oszczędności wykorzystujemy spaliny emitowane przez silniki diesla – wyjaśnia kpt. mar. Popławski. Zgodnie z instrukcją wydmuchiwanie wody ze zbiorników balastowych trwa 17 minut.
Podczas wyjścia z ekipami filmowymi okręt schodził pod wodę dwukrotnie.
Strzał (nie)dyskretny
Na tym jednak nie koniec. Podczas wyjścia załoga ORP „Orzeł” przećwiczyła też procedury związane ze strzelaniem torpedowym. – Przeprowadzając atak na jednostkę nawodną najpierw trzeba określić parametry celu. Innymi słowy, określić, w jakiej odległości od nas się on znajduje, a także w jakim kierunku i z jaką prędkością się porusza – wyjaśnia kmdr por. Bielak. Znów znajdujemy się na głównym stanowisku dowodzenia, czyli w okrętowej centrali. Dowódca „Orła” siedzi za jednym z pulpitów i wprowadza informacje na temat statku, który za chwilę ma zostać zaatakowany. Oczywiście tylko hipotetycznie, marynarze nie wystrzelą bowiem torpedy. Wyrzutnia zostanie zalana dwoma tonami morskiej wody. Kiedy ciśnienia we wnętrzu metalowej tuby osiągnie wartość równą temu na zewnątrz okrętu, marynarze otworzą pokrywę, zaś sprężone powietrze wypchnie wodę na zewnątrz.
Na początek symulowane strzały oddane zostaną z wyrzutni numer dwa oraz cztery (łącznie ORP „Orzeł” ma ich sześć). Na konsolecie migają lampki. Dowódca przesuwa kolejne dźwignie. – Identyczny pulpit znajduje się nad nami, w przedziale torpedowym. Marynarze, którzy obsługują wyrzutnie mogą śledzić każdy mój ruch – wyjaśnia kmdr por. Bielak. Dodatkowo w momencie przygotowań do ataku pomiędzy pomieszczeniami utrzymywana jest ciągła łączność radiowa. Kiedy współrzędne celu zostaną wprowadzone, zaś wyrzutnie przygotowane, następuje uderzenie. Atak inicjuje dowódca. Ułamek sekundy później na zewnątrz okrętu słychać stłumiony huk.
Podczas ćwiczenia okręt porusza się na powierzchni. Dlatego ataki z kolejnych dwóch wyrzutni obserwuję stojąc na pomoście ponad kioskiem. Gdy pada strzał, na morzu przez chwilę unosi się pokaźnych rozmiarów bąbel. – Podczas wystrzeliwania torpedy takiego bąbla nie zobaczymy – zapewnia kmdr por. Bielak. – Okręt wyposażony jest w urządzenie zwane automatem dyskretnego strzału. Powietrze wypychające torpedę z wyrzutni zamiast dotrzeć na powierzchnię, wpada do specjalnego zbiornika. W ten sposób okręt atakując przeciwnika, nie zdradza swojej pozycji – wyjaśnia oficer.
Do portu w Gdyni wracamy następnego dnia rano. Zdjęcia do filmu będą kontynuowane, między innymi na morzu, ale też w specjalnych basenach z wykorzystaniem stworzonego dla potrzeb produkcji modelu. – Premiera została zaplanowana na przyszły rok – informuje Bławut.
autor zdjęć: Łukasz Zalesiński
komentarze