W podpoznańskim Biedrusku 25 lat temu zameldowało się ponad pół tysiąca żołnierzy z 13 krajów NATO. Polacy po raz pierwszy ramię w ramię stanęli na poligonie obok żołnierzy Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ćwiczenie „Cooperative Bridge” było pierwszym z cyklu szkoleń w ramach programu „Partnerstwo dla Pokoju”. Zdaniem wielu było też krokiem milowym na drodze Polski do NATO.
Jest 12 września 1994 roku. Na poligon w Biedrusku pod Poznaniem przyjeżdża około 600 żołnierzy z 13 państw NATO i krajów partnerskich. Wśród nich są Amerykanie, Niemcy, Hiszpanie i Włosi, ale też Bułgarzy, Litwini, Czesi i Polacy. Zorganizowane z rozmachem, pięciodniowe ćwiczenia w kraju, który jeszcze kilka lat temu był za żelazną kurtyną, natowskie centrum prasowe opisuje dość lakonicznie: „Ćwiczenie o kryptonimie „Cooperative Bridge’ 94” obejmuje szkolenie plutonów i kompanii z podstawowych zadań związanych z utrzymywaniem pokoju. Jego celem jest dzielenie się doświadczeniami związanymi z utrzymywaniem pokoju, rozwijanie wspólnego zrozumienia procedur operacyjnych i poprawa zdolności sił wojskowych NATO i Partnerów do współpracy w międzynarodowych operacjach utrzymywania pokoju”. Ale dla żołnierzy Wojska Polskiego te ćwiczenia znaczyły o wiele więcej niż tylko „wspólne procedury”. Było krokiem w stronę Sojuszu.
Rok wcześniej 1 września 1993 roku prezydent Lech Wałęsa w liście do sekretarza generalnego NATO zapewnił, że członkostwo w NATO jest jednym z priorytetów polskiej polityki zagranicznej. Odpowiedź nadeszła w styczniu 1994 roku. Podczas szczytu w Brukseli przedstawiono państwom Europy Środkowej i Wschodniej propozycje współpracy z Sojuszem w ramach programu „Partnerstwo dla Pokoju”. Zakładał on m.in. wspólne ćwiczenia oraz udział w operacjach pokojowych i humanitarnych. Kilkanaście dni później prezydenci państw Grupy Wyszehradzkiej (Czechy, Słowacja, Węgry i Polska) na spotkaniu z prezydentem Billem Clintonem w Pradze zaakceptowali program. Trzeba było jedynie kilku miesięcy, by zorganizować pierwsze w historii ćwiczenia „Partnerstwa dla Pokoju”. Państwa natowskie na miejsce ich przeprowadzenia wybrały Polskę i poligon w Biedrusku, znajdujący się pod Poznaniem, niedaleko zachodniej granicy kraju. Głównodowodzącymi ćwiczeniami „Cooperative Bridge” zostało dwóch wysokich rangą oficerów. Jednym z nich był amerykański generał dywizji William Carter, dowódca 1 Dywizji Pancernej USA, drugim – generał bryg. Zygmunt Sadowski, dowódca ówczesnego Śląskiego Okręgu Wojskowego. – W czasie ćwiczeń mieliśmy wspólny polsko-amerykański sztab – mówi płk w st. spocz. Andrzej Malik, szef sztabu ćwiczeń.
Scenariusz manewrów był następujący: żołnierze musieli zapewnić pokój Republice Rubblandii, która była otoczona wrogimi Hinlandią i Gothlandią. Dodatkowo wewnątrz Rubblandii narastały spory na tle religijnym. Stolica Rubblandii znajdowała się w Biedrusku. – Nie ćwiczyliśmy wojskowej taktyki. Żołnierze skupiali się na konwojowaniu, przeszukaniach, patrolowaniu, zadaniach które wykonuje się na misjach pokojowych – wspomina pułkownik Malik. – Była to dla nich zupełna nowość, bo nigdy nie wykonywaliśmy zadań o charakterze policyjnym – dodaje oficer.
Malowanie na zielono
– Dla takich młodych żołnierzy jak my wówczas, te ćwiczenia to było coś wielkiego, pierwszy raz zostało otwarte okno na wojskowy świat. Ćwiczyć z Amerykanami to było niewyobrażalnie dużo – mówi gen. bryg. rez. Jarosław Stróżyk, który w 1994 roku był porucznikiem a w 34 Brygadzie Kawalerii Pancernej służył od 1991 roku. – Wtedy tak myślałem. Po prostu fajnie było zobaczyć, jak oni to robią, jaki mają sprzęt, jakie wyposażenie. Nie myślałem o kontekstach politycznych ćwiczeń, ani o naszym ewentualnym wstąpieniu do NATO. Dziś wiem, że to był najważniejszy aspekt manewrów – dodaje Stróżyk.
W ćwiczenia zaangażowano około stu żołnierzy z całej Polski, ale głównie z 11 Dywizji Kawalerii Pancernej. Decyzja o tym kto weźmie udział w ćwiczeniach przypominała „malowanie trawy na zielono”, ponieważ polskie siły zbrojne mocno odstawały od tej setki wytypowanych. – Wybrano ludzi przede wszystkim znających dobrze angielski. Na przykład dowódca mojej kompanii kapitan Stanisław Florek był oficerem, który wcześniej spędził rok jako obserwator ONZ w ostrzeliwanym Sarajewie. Takie osoby ćwiczyły w Biedrusku, tymczasem nasze całe wojsko, nie ma co tego ukrywać, znacznie różniło się od sojuszników, nie tylko mentalnie, ale też pod względem wyposażenia – mówi gen. Stróżyk. W znacznej mierze polską armię tworzyli żołnierze służby zasadniczej, których poziom wyszkolenia nie był zbyt wysoki, nie mówiąc już o znajomości języków obcych.
Generał wspomina, że na czas ćwiczeń wybrana setka żołnierzy otrzymała nowe mundury oraz hełmy kevlarowe. – Były tak wspaniałe, że żartowaliśmy, iż będziemy w nich spać – dodaje ze śmiechem. Ale hełmy to nic! Oficer łącznikowy na ćwiczeniu, wówczas porucznik a dziś płk rez. Tomasz Szulejko, otrzymał wówczas swój pierwszy w życiu służbowy telefon komórkowy. – Proszę sobie wyobrazić, jak wielkie to było zdarzenie pod każdym względem: proceduralnym, szkoleniowym, kulturowym oraz właśnie technologicznym – mówi płk Szulejko.
Podczas ćwiczeń wszystkich żołnierzy podzielono na pięć kompanii. – Było kilka punktów szkoleniowo-treningowych, w których natowscy żołnierze realizowali czynności doktrynalne. A nasi żołnierze doskonalili się w nowych umiejętnościach – mówi płk rez. Andrzej Malik. – Była to walka z tłumem, budowa check pointu na drodze, zatrzymanie samochodu, sprawdzenie jego wnętrza, ubezpieczanie takich działań. Oprócz tego ochrona VIP-ów, przegrupowanie z punktu A do punktu B i operacje w jakimś stopniu przypominające „search and rescue”, które wiele lat później nasi żołnierze przeprowadzali w Iraku i Afganistanie – dodaje płk. rez. Malik. Żołnierze korzystali z polskich pojazdów wojskowych jak BWP, BRDM. – Pamiętam, że na poligonie było bardzo dużo starów. Nad nami latały śmigłowce Sokół. Fajnie to wyglądało! – opowiada gen. Stróżyk.
Podobno polscy żołnierze bardzo chętnie strzelali z karabinów Amerykanów M-16. Oni z kolei z polskich AK 47. – Tak, było to atrakcją tych ćwiczeń. Na strzelnicy, gdzie można było użyć nie tylko swojej broni, odbywały się rywalizacje między żołnierzami – wspomina Andrzej Malik. – Pierwszy raz widziałem różne rodzaje karabinków, to było bardzo ciekawe wziąć je do ręki, poczuć ciężar, złożyć się do strzału. Posmakowałem wówczas nowego strzelania – przyznaje płk Szulejko. A gen. Stróżyk dodaje: – To wspólne strzelanie było bardzo pozytywne i takie... w duchu natowskim.
Duże różnice można było dostrzec także w organizacji wojska. Z opowieści oficerów wynika, że polska armia funkcjonowała zupełnie inaczej niż na przykład amerykańska. – Procedury mieliśmy zupełnie inne. Wiedzieliśmy o tym, więc to nie był żaden szok, raczej wyzwanie, bo według nich działaliśmy i wszyscy musieli je znać – mówi Tomasz Szulejko.
Jednak to, jak różne były to armie bardziej niż działania operacyjne, pokazywało zwykłe, codzienne funkcjonowanie. – Tu jeszcze raz powraca to symboliczne „malowanie trawy na zielono”. Pamiętam, że codziennie rano nasi dowódcy ustawiali równiutko kolumny pojazdów. Stały jak od linii, nic nie wystawało. Taki był porządek. Dziś brzmi to śmiesznie, ale wtedy chyba chcieliśmy się pokazać z jak najlepszej strony – wspomina Stróżyk. – Nie wiedzieliśmy, jak ćwiczą wojska natowskie, bo niby skąd mieliśmy wiedzieć? Chcieliśmy zaimponować, chcieliśmy, żeby było dobrze! – dodaje. Jednym ze sposób na zrobienie wrażenia było... defilowanie. Ćwiczenie otwierał prezydent Lech Wałęsa, więc polscy żołnierze nie wyobrażali sobie, by przed nim nie przemaszerować. Jeden z dowódców kompanii zaczął tłumaczyć swojemu amerykańskiemu odpowiednikowi, jak to wszystko ma wyglądać, kto i kiedy przedefiluje, kto ma za kim stać i tak dalej. Na co usłyszał odpowiedź: „Panie kapitanie, to nie jest odprawa dla mnie. Ja odpowiadam za ćwiczenie, nie za defiladę”. – Takie było podejście Amerykanów. Zdecydowanie był to pierwszy impuls do zrozumienia, że wojsko jest do zadań bojowych, a nie robienia wrażenia – zauważa Stróżyk.
Porsche w Biedrusku
Na poligonie w Biedrusku żołnierze mieszkali razem i wspólnie się stołowali. – Integrowaliśmy się od samego początku, to chyba był naczelny punkt tego przedsięwzięcia. Razem spaliśmy, razem się stołowaliśmy – mówi płk rez. Andrzej Malik. No prawie zawsze. – Z ciekawostek to pamiętam, że dla oficerów wyższych Polacy przygotowali oddzielną stołówkę. Były tam stoły z elegancką zastawą i białe obrusy. Ale Amerykanie zupełnie nie rozumieli takiego podziału – mówi Jarosław Stróżyk. Późniejszy generał mieszkał wówczas z amerykańskim podporucznikiem Jeremym Nathanem. – Czasami miałem wrażenie, że naprawdę myśleli o Polsce, że to „czarna dziura”. Pewnego dnia wrócił późno do wspólnego pokoju i mówi tak: „Jarek!! Byłem na koncercie rockowym w Poznaniu! To pewnie musi być dla was super nowość, prawda?”. Uświadomiłem mu dosadnie, że kiedy ja w latach 80. chodziłem na koncerty, on jeszcze nie wiedział co to znaczy rock! – opowiada gen. Stróżyk. Zresztą, jak przyznają żołnierze, natowscy wojskowi szybko przekonali się, że atrakcji w Polsce nie brakuje. Zdarzało im się wracać późno w nocy. – A co ciekawe, rok później spotkałem Jeremiego w USA. I co się okazało? Że właśnie wraca do Polski, bo... żeni się z Polką – dodaje ze śmiechem Stróżyk. O znajomości poruczników Stróżyka i Nathana donosiły również amerykańskie media. 15 września 1994 roku New York Times opublikował tekst Jane Perlez, w którym dziennikarka opisuje wrażenia por. Nathana z Polski. Jego opowieść o polskim poruczniku brzmi jak odkrycie, że za dawną żelazna kurtyną mieszkają zwykli, rodzinni i przyjaźni ludzie: „Dzielę pokój z polskim porucznikiem. Jarosławem Stróżykiem. Jego żona jest w ciąży i spodziewa się urodzić za miesiąc. Ale może to nastąpić wcześniej, więc on rozmawia z nią przez telefon dwa razy dziennie!”. Dziś generał nie ma pojęcia, co tak dziwiło Amerykanina. – Za chwilę miała mi się urodzić córka, więc rzeczywiście często dzwoniłem do żony, a Jeremy bardzo się tym interesował, był ciekawy czy wszystko jest ok – wspomina z uśmiechem Stróżyk.
W materiale Jane Perlez widać, że amerykańscy żołnierze z pewnym dystansem podchodzili nie tylko do polskich żołnierzy, ale też do ich wojskowego sprzętu. I pewnie nic w tym dziwnego, bo między wyposażeniem tych armii była olbrzymia różnica. Amerykanie lubili ją podkreślać. W ćwiczeniach brały udział polskie śmigłowce Sokół oraz amerykańskie Black Hawk. Różnice między śmigłowcami były komentowane, a autorka tekstu napisała, że „w dziedzinie uzbrojenia widać amerykański szowinizm”. „Różnica? Porsche w stosunku do Volkswagena – powiedział sierżant Gilberto Vallejo z tej samej jednostki armii amerykańskiej (amerykańskiego plutonu z Kirch Gons w Niemczech – przyp. red.), dając śmigłowcowi Black Hawk przewagę, mimo że był kilka lat starszy”. Perlez jednak dodaje, że „wieczorne spotkania towarzyskie i dzielenie pomieszczeń mieszkalnych pomogły zlikwidować uprzedzenia”.
Całkiem zdolni przyjaciele
Koniec końców wypadliśmy dobrze. – Pamiętam, że wszyscy byli pod wrażeniem, tego jak zorganizowaliśmy punkt kontrolny, wszystko było punktualnie, na czas, doskonale przygotowane – wspomina płk Malik. – Dziś myślę, że te ćwiczenia to był duży sukces. Na pewno szły raporty do NATO jak dajemy sobie radę, jacy są Polacy. Spodziewam się, że były to opinie pozytywne – mówi się gen. Stróżyk. – To był sukces, również medialny. Gdy na poligon przyjechał prezydent Lech Wałęsa, w Biedrusku było mnóstwo dziennikarzy, polskich i zagranicznych. To wydarzenie odbiło się szerokim echem w całym świecie – dodaje płk Tomasz Szulejko. Miłe dla polskich żołnierzy były na pewno opinie kolegów z NATO. Zwłaszcza, że widać jak się zmieniały. „Zanim tu przybyliśmy, opinie o Wojsku Polskim i wojsku krajów Układu Warszawskiego nie były dobre wśród moich żołnierzy”, mówił por. Jeremy Nathan. „Teraz wiemy, że są całkiem zdolnymi żołnierzami...”. Sierżant Timothy Britt, amerykański żołnierz: „Są bardziej zdyscyplinowani, niż myślałem. Mówiąc wprost, cieszę się, że są naszymi przyjaciółmi. Nie chciałbym się im sprzeciwiać” (oba cytaty pochodzą z artykułu Jane Perlez z New York Times).
Dla polskich żołnierzy ćwiczenia w Biedrusku były bardzo ważne, choć nie wszyscy oceniają je w pełni pozytywnie. – Pamiętam, że w tamtym czasie czuliśmy się mentalnie gotowi, by wstąpić do Sojuszu. Tymczasem przystąpienie do programu „Partnerstwo dla Pokoju” sprawiło, że trafiliśmy na kilka lat do poczekalni. Moim zdaniem było to zatrzymanie Polski w drodze. Nasi żołnierze skupiali się na działaniach stabilizacyjnych, nie na taktyce – ocenia płk Malik. Natomiast płk rez. Tomasz Szulejko podkreśla, że ćwiczenia były dla Polski przełomowe. – Było to według mnie wydarzenie historyczne, kamień milowy na drodze do integracji z Sojuszem Północnoatlantyckim – przekonuje oficer. – Przełamywaliśmy bariery, sprawdziliśmy, że jest nam do siebie bliżej niż sądziliśmy. Praca na poligonie była budująca i bardzo twórcza, sprawiła, że później szybko skracaliśmy dystans do Sojuszu i szybko dostosowaliśmy się do jego wymagań – mówi płk Szulejko.
Dla wielu żołnierzy manewry w Biedrusku były przełomowe w ich karierze. – To był pierwszy impuls do służby w strukturach natowskich. Ja już 7 czy 8 miesięcy później byłem na półrocznym szkoleniu piechoty w Fort Benning w Georgii. A gdyby wtedy ktoś mi powiedział, że za cztery lata będę służył w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli, raczej bym go wyśmiał. Tymczasem tak się właśnie stało – przyznaje gen. Jarosław Stróżyk, który całą swoją zawodową karierę w wojsku związał z NATO.
Według relacji dziennikarza „Gazety Wyborczej” z 19 września 1994 roku w materiale "Partnerstwo dla Pokoju. Manewry", Amerykanie byli zaskoczeni, że Polakom udało się przygotować poligon na tak duże ćwiczenia. Podobno kilka miesięcy przed ćwiczeniami inspektorowie NATO wątpili w sukces przedsięwzięcia. Niesłusznie. „Tu jest standard wyższy niż podczas podobnych ćwiczeń Sojuszu Północnoatlantyckiego – mówi natowski dowódca, gen. William Carter.” (cytat pochodzi z artykułu „Gazety Wyborczej”). – Najważniejsze w tych ćwiczeniach było jednak wojsko. Myślę, że zdaliśmy sobie wtedy sprawę z tego, że musimy być przygotowywani do działania. Do wojny, do konfliktu. Oczywiście nic nie zmienia się w jednej chwili. Wiele lat minęło od ćwiczeń „Cooperative Bridge” do naszego wyjazdu do Iraku, a potem do Afganistanu, gdzie żołnierze udowodnili, że to wszystko miało sens – przyznaje gen. Jarosław Stróżyk.
autor zdjęć: NATO
komentarze