Gen. Kazimierz Sosnkowski był zwolennikiem zdobycia Monte Cassino przez obustronne oskrzydlenie, a nie przez czołowe natarcie na umocnione pozycje. Niestety, rola polskiego Naczelnego Wodza na emigracji ograniczała się w zasadzie do funkcji reprezentacyjnych. Planowanie operacyjne należało do aliantów – mówi dr Jerzy Kirszak.
Panie doktorze, czy gdyby wysocy rangą dowódcy anglosascy znali zalecenia Napoleona Bonapartego o prowadzeniu kampanii we Włoszech (tak jak gen. Alphonse Juin i marszałek Pietro Badoglio, których nie chciano jednak słuchać), to do tej strasznej bitwy pod Monte Cassino mogłoby w ogóle nie dojść? Napoleon pisał, że Italia to but, a do buta wchodzi się od góry, nie od dołu…
Dr. Jerzy Kirszak: Myślę, że nawet bez znajomości zaleceń Napoleona, czyli maszerując od obcasa czy zelówki w kierunku cholewki – tak jak to miało rzeczywiście miejsce – mogło nie dojść do bitwy pod Monte Cassino. Historycy są raczej zgodni, że po lądowaniu aliantów na początku września 1943 r. we Włoszech (kiedy te skapitulowały), tylko na skutek popełnionych błędów i opieszałości Niemcy zdołali opanować większość Półwyspu Apenińskiego. Sprzymierzonym udało się zająć południową część włoskiego buta i front zatrzymał się na Linii Gustawa. Nie oznacza to, że roli Monte Cassino nie odegrałby jakiś inny punkt geograficzny dalej na północ. Tylko tam nie było już tak dogodnych warunków terenowych do obrony, tym samym przełamanie mogło być szybsze, łatwiejsze i za mniejszą cenę. Ale to już tylko spekulacje.
Kiedy 26 marca 1944 r. do Włoch przybył naczelny wódz gen. Kazimierz Sosnkowski, był wyraźnie zaskoczony decyzją gen. Władysława Andersa o włączeniu 2 Korpusu Polskiego do czwartej bitwy o Monte Cassino. Naczelny wódz wypowiedział wówczas słynne zdanie o białym pióropuszu, który śni się dowódcy 2 Korpusu. Co było dokładnie powodem rozbieżności zdań obu generałów i czy można rozstrzygnąć, kto miał rację?
Podjął pan ważny wątek, który wciąż budzi emocje historyków, w tym moje (uśmiech). Dlatego pozwoli pan, że udzielę nieco dłuższej odpowiedzi. Na początek drobna korekta – Sosnkowski lądował we Włoszech 25 marca. Ta wydawałoby się błaha jednodobowa różnica jest jednak ważna, ponieważ stało się to zaledwie dzień po rozmowie dowódcy brytyjskiej 8 Armii gen. Olivera Leese’a z podległym mu dowódcą polskiego 2 Korpusu, 24 marca 1944 r., podczas której gen. Anders zgodził się na postawioną mu propozycję użycia korpusu w szturmie na Monte Cassino. Przy czym Leese dał Andersowi 10 minut do namysłu. Moim zdaniem Anders – wiedząc przecież o podróży Sosnkowskiego, którego spodziewano się we Włoszech lada moment – mógł, a nawet powinien prosić Anglika o odroczenie tej decyzji do czasu konsultacji ze swoim przełożonym. Tymczasem dowódca 2 Korpusu postąpił zgodnie ze swoją kawaleryjską naturą i bez większego namysłu propozycję przyjął (to nie był rozkaz – tylko propozycja). Gdy Sosnkowski się o tym dowiedział, zwyczajnie wściekł się i wtedy padło z jego ust owo słynne zdanie: „Pióropusz biały się panu śni”. Ale wściekł się nie tylko o to, że Anders naruszył dyscyplinę wojskową, ale także o to, że przyjmując zadanie zmienił ustalenia polskiego Naczelnego Wodza z dowódcą wojsk alianckich we Włoszech gen. Haroldem Alexandrem z listopada 1943 r., kiedy postanowiono, że polski korpus nie będzie używany do działań przełamujących. W pierwszym odruchu Sosnkowski nosił się nawet z zamiarem zdymisjonowania Andersa, ale zaniechał tego, ponieważ raz, że groziłoby to – jak sam powiedział – „skandalem w stosunkach zewnętrznych, nieobliczalnymi tarciami wewnątrz”; dwa, że zmiana dowódcy 2 Korpusu w przededniu walk mogłaby złamać morale żołnierzy. I to nawet, gdyby dowództwo objął gen. dyw. Michał Tokarzewski-Karaszewicz – jedyny będący „na podorędziu” oficer posiadający odpowiednie kwalifikacje, równy stopniem Andersowi, nadto też otoczony nimbem więźnia sowieckiego – jak większość żołnierzy 2 Korpusu.
Gen. Władysław Anders gratuluje płk. Romanowi Szymańskiemu, dowódcy 2 Brygady Strzelców Karpackich, którego oddziały zdobyły wzgórze 593 i zajęły ruiny klasztoru na Monte Cassino
Jeśli zaś chodzi o drugą część pańskiego pytania, to jest „kto miał rację”, to – moim zdaniem – z wojskowego punktu widzenia Sosnkowski. Był on bowiem zwolennikiem zdobycia Monte Cassino przez obustronne oskrzydlenie, a nie przez czołowe natarcie na umocnione pozycje. Niestety, rola polskiego Naczelnego Wodza na emigracji ograniczała się w zasadzie do funkcji reprezentacyjnych. Planowanie operacyjne należało do aliantów. Co ciekawe, pomysł gen. Sosnkowskiego, aby wymanewrować umocnienia Monte Cassino przez podwójne okrążenie, brało pod uwagę dowództwo niemieckie. Szerzej na ten temat piszę w książce „Generał Roman Szymański. Żołnierz Pierwszej Kompanii Kadrowej, zdobywca Monte Cassino”, która lada moment ukaże się drukiem.
Po pierwszym nierozstrzygniętym szturmie na Monte Cassino 12 maja 1944 r., polskich żołnierzy chwalono za męstwo i zażartość w boju, podkreślano też, że choć nie udało się osiągnąć przełamania, to jednak Polacy związali swym atakiem gros sił niemieckich. Polscy dowódcy byli bardziej wstrzemięźliwi. Na przykład ppłk dypl. Józef Matecki, który po szturmie objął dowództwo nad 1 Brygadą Strzelców Karpackich raportował 13 maja: „Przygotowanie psychiczne żołnierzy do nowoczesnej walki okazało się niewystarczające. […] Należy to przypisać w dużej ilości wypadków słabemu stanowi nerwów, starganych bądź przeżyciami (w Rosji) bądź na skutek wieku. Nerwowość ta udziela się Dowódcom, którzy są zmuszeni do np. oddawania terenu na skutek ognia przeciwnika tylko dlatego, że ich podwładni nie wytrzymywali go nerwowo”. Podkreślano też niedostateczne wyszkolenie górskie polskich żołnierzy. Jak według pana prezentował się pod tym względem 2 Korpus na tle innych jednostek zaangażowanych w bitwę pod Monte Cassino?
Mimo tych mankamentów, o których pan mówi (choćby średniej wieku polskich żołnierzy, często starszych o dwie dekady od niemieckich spadochroniarzy), uważam, że na tle innych jednostek Korpus prezentował się bardzo dobrze, o ile nie najlepiej. Zwrócili na to uwagę niemieccy sztabowcy w niepublikowanym – jak sądzę – dotąd opracowaniu (przytaczam je obszernie w przywołanej już książce o Szymańskim). A trudno przecież o większe uznanie niż pochwała od nieprzyjaciela. Dodam jeszcze, że zdaniem Niemców Polacy wypadli porównywalnie jedynie z Nowozelandczykami.
Jeśli chodzi o wyszkolenie górskie, to stało ono na wysokim poziomie, choć w 3 Dywizji Strzelców Karpackich może rzeczywiście nieco lepiej niż w 5 Kresowej Dywizji Piechoty. Problem tkwił raczej w sposobie ataku, który prowadzono na „hurra”, co kompletnie nie zdało egzaminu. Dopiero na skutek ogromnych strat Polacy wprowadzili sposób ataku zbliżony do działania niemieckich grup szturmowych, które kontratakowały Polaków trzyosobowymi zespołami, współdziałającymi ze sobą w ten sposób, że podczas skoku jednego żołnierza drugi strzelał z pistoletu maszynowego, a trzeci rzucał granat.
Ówczesne nastroje dobrze chyba oddał dowódca 2 Brygady Strzelców Karpackich płk dypl. Roman Szymański, który szykując się do drugiego szturmu, 16 maja, zanotował na gorąco: „wyczuwa się, że wszyscy wykonają zadanie, ale bez entuzjazmu” – tak też się stało, zadanie wykonali!
W dyskusji o ostatniej fazie bitwy pod Monte Cassino często padają argumenty, że choć 18 maja 1944 r. polscy żołnierze zajęli ruiny klasztoru, to jednak wówczas inicjatywa strategiczna należała do Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego. Jak pan ocenia to twierdzenie?
Istotnie. Choćbyśmy nie wiem jak zaklinali rzeczywistość, to z militarnego punktu widzenia udział Polaków w bitwie pod Monte Cassino nie miał rozstrzygającego znaczenia. Sami zresztą Anglicy stwierdzili, że rola polskiego 2 Korpusu, jakkolwiek ważna, była w całej operacji drugorzędna. Polacy związali jedynie niewielką część sił niemieckich i na chwilę odwrócili ich uwagę od innych odcinków frontu. Jednakże to żołnierze marokańscy i algierscy z Francuskiego Korpusu Ekspedycyjnego gen. Alphonse’a Juina zdecydowali o sukcesie alianckiej ofensywy pod Monte Cassino, wykonując manewr oskrzydlenia, sugerowany wcześniej przez Sosnkowskiego. To z kolei pozwoliło Amerykanom wyrwać się do przodu i zająć Rzym, ale okazało się również błędem, ponieważ zamiast w kierunku północnym należało uderzyć na wschód, aby odciąć większość niemieckiej 10 Armii, co mogłoby doprowadzić do wyzwolenia całych Włoch jeszcze w 1944 r.
Na marginesie można zaznaczyć, że tak jak rola 2 Korpusu w bitwie o Monte Cassino była drugorzędna, tak wraz z utworzeniem drugiego frontu we Francji drugorzędny był front włoski. Jednakże bez wiosennej ofensywy sprzymierzonych Niemcy mogliby przerzucić część swoich sił z Włoch do Francji, przez co inwazja w Normandii kosztowałaby znacznie drożej. To jest główną i wymierną zasługą wojsk alianckich w Italii, których ważnym ogniwem był 2 Korpus Polski.
Bitwa pod Monte Cassino była najdłuższą (pięć miesięcy) i najkrwawszą batalią, jaką przyszło stoczyć aliantom na froncie zachodnim. Jeden z weteranów, na pytanie jak ocenia sens udziału w niej 2 Korpusu, odpowiedział gorzko, że „zapłaciliśmy daninę krwi za kilka anonsów o bohaterstwie polskiego żołnierza w brytyjskiej i amerykańskiej prasie”, jednak zaraz dodał: „ale dobre i to wobec milczenia Zachodu i sowieckiej propagandy”. Czy rzeczywiście tylko tyle osiągnęliśmy dzięki walce o ruiny klasztoru pod Monte Cassino?
Niestety, niewiele osiągnęliśmy. Stoczona wiosną 1944 r. czwarta bitwa pod Monte Cassino w powszechnej świadomości Polaków urosła do rangi jednego z największych zwycięstw naszego oręża, nie dość że o dużym znaczeniu militarnym, to jeszcze politycznym. Tymczasem w ówczesnym oficjalnym komunikacie radia BBC stwierdzono tylko, że „wojska alianckie zdobyły Monte Cassino”, a nawet współcześnie niemiecki historyk bitwy napisał: „że po czterech miesiącach zaciętych walk, aliancka flaga łopotała nad wzgórzem św. Benedykta”. Powtórzę – aliancka – nie polska.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że poświęcenie polskich żołnierzy wygnańców i tułaczy, ich obficie przelana krew nie powstrzymały aliantów od pozostawienia nas na pastwę Rosji. Jak wiemy, pod tym względem hekatomba Monte Cassino była daremna, a jedyną korzyścią uzyskaną w tej bitwie okazała się nieprzemijająca chwała żołnierzy 2 Korpusu. Na zakończenie opowiem o jednym z nich, 22-letnim kpr. Zbigniewie Żarlikowskim z 4 Batalionu Strzelców Karpackich, który nocą z 16 na 17 maja 1944 r. w walce o wzgórze 593 podbiegł pod ogniem do niemieckiego bunkra, wrzucił granaty i ostrzelał wnętrze z Thompsona, a kiedy towarzyszący mu st. strz. Stanisław Wejman został ciężko ranny, wziął go na plecy i czołgając się wyniósł w bezpieczne miejsce. Ale na tym nie koniec, bowiem nazajutrz 17 maja ruszył do kolejnego natarcia na 593 na czele swojej drużyny. Gdy celowniczy rkm-u padł ranny, wziął od niego Brena i nie przestając dowodzić drużyną sam prowadził ogień aż do zniszczenia broni przez nieprzyjaciela, podsunął się następnie na 20 m pod niemieckie bunkry i walczył granatami. Przeżył i zwyciężył, a swoją nieprzeciętną wolą walki na śmierć i życie dał przykład kolegom. Nie był odosobniony, dzięki takim jak on niemiecki oficer mógł napisać: „Jako wojownik był żołnierz polski bezwzględnym, nie zważającym na nic przebojowym żołnierzem, idącym naprzód bez podpierania przez czołgi; twardy w obronie; potrafił on znosić straty bez okazywania szoku”.
Chwała bohaterom!
dr Jerzy Kirszak, historyk, pracownik Instytutu Pamięci Narodowej i Wojskowego Biura Historycznego im. gen. broni Kazimierza Sosnkowskiego
Z okazji 75. rocznicy bitwy pod Monte Cassino przygotowaliśmy wydanie specjalne „Polski Zbrojnej”. Mecenasem jednodniówki jest Polska Spółka Gazownictwa.
Nasze wydawnictwo jest też dostępne w angielskiej i włoskiej wersji językowej.
Zapraszamy do lektury!
autor zdjęć: Cezary Pomykało / Marcin Dmowski
komentarze