Ponad 200 laureatów. Marynarze, piloci, żołnierze wojsk specjalnych. Weterani zagranicznych misji i dyplomaci. Generałowie, porucznicy, szeregowi. A do tego cywile: od naukowców, przez dziennikarzy, po gwiazdę sportu światowego formatu. Co ich łączy? Każdemu z nich chce się bardziej. I za to właśnie zostali uhonorowani buzdyganem – nagrodą, którą przyznajemy od 25 lat.
To trochę jak przepis na zawał serca”, przekonuje kmdr ppor. Sebastian Bąbel, pilot śmigłowca pokładowego SH-2G i jednocześnie zastępca dowódcy eskadry w 43 Bazie Lotnictwa Morskiego, laureat Buzdygana za 2012 rok (jak uzasadniała kapituła: „za wyjątkowe umiejętności (...), które wielokrotnie wykorzystywał w arcytrudnych operacjach bojowych i kryzysowych”). „Jedziesz sobie spokojnie samochodem, a tu dzwoni telefon. Stajesz, odbierasz i kiedy słyszysz, że rozmowa będzie dotyczyła Buzdyganów, naprędce układasz sobie w głowie kilka okrągłych zdań: że bardzo ci miło, że przecież nic nie szkodzi, że cię nie wybrali, bo już sama nominacja to wielki zaszczyt. I nagle dociera do ciebie, że to właśnie ty dostaniesz tę nagrodę. Grzecznie, choć nie całkiem składnie dziękujesz, a w głowie zaczyna ci kiełkować myśl: czy oni przypadkiem nie powariowali?!”.
St. kpr. Emil Uran, dziś w Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa: „20 sierpnia 2008 roku zostałem ranny w Afganistanie. Mój świat wywrócił się do góry nogami, ale obiecałem sobie, że zrobię wszystko, by nadal służyć w armii. I kiedy kilka miesięcy później stałem na scenie i ściskałem w dłoni Buzdygan, pomyślałem: no chłopie, teraz to już nie możesz się zatrzymać. To była jedna z najważniejszych chwil w moim życiu”.
Prof. Krzysztof Szwagrzyk, wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej, który od kilkunastu lat kieruje poszukiwaniami oraz identyfikacją szczątków ofiar stalinizmu, właśnie za to w ubiegłym roku został uhonorowany Buzdyganem: „Prace, którymi się zajmuję, były, są i będą prowadzone niezależnie od nagrody. Ale gdy ją dostałem, poczułem autentyczną dumę. Trochę jakbym został przyjęty do grona wojskowych. Tak, można powiedzieć, że Buzdygan prostuje kręgosłup”.
„Ta nagroda jest jak medal, tyle że o bardzo ograniczonym stopniu dystrybucji”, stwierdza gen. broni w st. spocz. Andrzej Fałkowski, który przez lata był polskim przedstawicielem przy komitetach wojskowych NATO i Unii Europejskiej w Brukseli, laureat Buzdygana 2018 za „wygrane bitwy na polu dyplomacji”. „Otrzymuje ją zaledwie kilka osób w roku, więc nie powszednieje, nie dezawuuje się. Znamienne jest też, że zdołała przetrwać zmiany rządów, różnego rodzaju zawirowania polityczne czy historyczne”, dodaje.
Buzdygany nie tylko przetrwały. W ciągu 25 lat, które upłynęły od pierwszej edycji, dorobiły się nieoficjalnego, choć wielce zaszczytnego miana wojskowych Oscarów.
Cegiełka od siebie
„Chcieliśmy po prostu wyciągnąć z cienia interesujących ludzi”, wspomina Ireneusz Czyżewski, pomysłodawca Buzdyganów, który ćwierć wieku temu kierował redakcją „Żołnierza Polskiego”. Czasopismo popularyzowało tematykę wojskową przede wszystkim wśród młodych ludzi. Kilka lat później redakcje „Żołnierza Polskiego” i „Polski Zbrojnej” połączyły się i nagroda przeszła pod skrzydła tego drugiego pisma. Zanim to jednak nastąpiło, Czyżewski i jego redakcyjni koledzy zastanawiali się, jak uhonorować żołnierzy, którzy robią rzeczy niezwykłe: w zaciszu gabinetów i na poligonach, w jednostkach i na misjach. Szeregowych, sierżantów, poruczników, generałów. Wszystkich odczuwających potrzebę, by do codziennej rzetelnej pracy dołożyć od siebie coś ekstra – maleńką cegiełkę zmieniającą oblicze armii. „Osoby te na co dzień obracają się w stosunkowo małych środowiskach, więc ich dokonania pozostawały szerzej nieznane. Zależało nam, by to zmienić. Jednocześnie nie zamierzaliśmy tworzyć nagrody czysto korporacyjnej. Stąd założenie, że oprócz żołnierzy Buzdygan mogą dostać również cywile, którzy przyczynili się do promocji armii i popularyzowania kwestii związanych z szeroko pojmowaną obronnością”, podkreśla Czyżewski.
Przez ćwierć wieku nagrodą uhonorowano ponad 200 osób. Wśród nich dominowali oczywiście żołnierze reprezentujący wszystkie rodzaje sił zbrojnych i szarże – od szeregowych po najwyższych stopniem oficerów. Byli także dziennikarze, jak Maria Wiernikowska i Waldemar Milewicz (uhonorowani za pasję i odwagę w przygotowywaniu relacji z najbardziej niebezpiecznych rejonów świata; kilka lat później Milewicz przypłacił tę pasję życiem – zginął w Iraku), koszykarz Marcin Gortat (za promowanie i wsparcie polskich weteranów misji wojskowych) czy fotograf lotniczy Bartosz Bera (za niezwykłe, robione w powietrzu, zdjęcia polskich samolotów i śmigłowców). Zdarzało się, że Buzdygan wędrował za granicę (uhonorowani zostali Brytyjczyk Edgar Buckley, pełniący funkcję zastępcy sekretarza generalnego NATO, i amerykański generał William Carter, dowódca 1 Dywizji Pancernej – za sojusznicze wsparcie udzielane Polakom) albo laureat był zbiorowy (załoga okrętu ORP „Kaszub”, Polski Kontyngent Wojskowy w Iraku czy komandosi z Formozy).
Laureatów z grona nominowanych, których wskazują żołnierze poszczególnych jednostek, wybiera kapituła. W jej skład wchodzą członkowie redakcji oraz zwycięzcy poprzedniej edycji. Oni także mogą zgłaszać kandydatury. Od 2012 roku swojego laureata wyłaniają również w głosowaniu czytelnicy portalu „Polski Zbrojnej”. W ciągu 25 lat zasady jej przyznawania były modyfikowane, nagroda jednak zachowała swój charakter. „I to właśnie najbardziej w niej lubię”, przyznaje kmdr por. Piotr Sikora z Inspektoratu Marynarki Wojennej, laureat Buzdygana 2014 (kierował działaniami natowskiego zespołu okrętów przeciwminowych – kapituła doceniła jego nieprzeciętne umiejętności dowódcze). „Na scenie obok generałów czy admirałów może stanąć szeregowy, ale nie dlatego, że wyciągnął kogoś spod kół pędzącego pociągu, choć to oczywiście czyn ze wszech miar godny szacunku i naśladowania. Z tym że za podobne dokonania dostaje się medal od prezydenta. A Buzdygan, choć oczywiście wiąże się z konkretnymi osiągnięciami, stanowi wykładnik żmudnej, zwykle wieloletniej pracy”, dodaje. W podobnym tonie wypowiada się kmdr por. rez. Bartosz Zajda, były szef biura prasowego Marynarki Wojennej RP, doceniony za nowoczesny sposób jej promocji: „To nagroda dla żołnierzy, którzy nie patrzą na zegar, nie skupiają się na referatach, paradoksalnie: potrafią wyjść przed szereg”.
Oblicza walki
Gen. Fałkowski przyznaje, że dla niego Buzdygan stanowił pewnego rodzaju zwieńczenie wojskowej kariery. „Nagroda nie wiąże się z żadnymi konkretnymi apanażami. Nie jest równoznaczna z awansem czy tysiącem złotych dodatku do pensji. Ale satysfakcja z jej otrzymania jest ogromna”, podkreśla. Tym bardziej że, aby zasłużyć na uznanie, często trzeba pójść pod prąd. Tak jak chociażby por. Jacek Żebryk (dziś żołnierz Żandarmerii Wojskowej, wcześniej – 21 Bazy Lotnictwa Taktycznego w Świdwinie), o którym stało się głośno po tym, jak wypowiedział wojnę internetowym hejterom.
Jak wspomina, wszystko zaczęło się od śmierci st. szer. Pawła Poświata. Żołnierz zginął podczas misji w Afganistanie, kiedy pod rosomakiem, którym jechał na patrol, eksplodowało improwizowane urządzenie wybuchowe. „Zajrzałem do internetu, by dowiedzieć się o tym czegoś więcej. Od razu uderzyły mnie komentarze pod tekstem. Polscy żołnierze byli nazywani np. »świniami w mundurach«. Nie mieściło mi się to w głowie. Sam byłem na misjach, znałem rejon, w którym zginął ten chłopak. Przecież na jego miejscu mogłem znaleźć się ja, pomyślałem i doszedłem do wniosku, że tak dalej być nie może”, opowiada por. Żebryk. Zaczął zgłaszać do prokuratury kolejne zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, jeździć do sądu, zeznawać. W efekcie jego determinacji wyroki usłyszało 28 hejterów. Zwykle skazywani byli na karę grzywny. „Kiedy zaczynałem występować do prokuratury, byłem podoficerem w stopniu starszego sierżanta. Trochę się bałem, bo podjąłem taką decyzję bez konsultacji z przełożonymi. Nie wszyscy chwalili to, co robię. Jednak już po tym, jak w 2011 roku otrzymałem Buzdygan, kilka razy usłyszałem: »Wiesz, myśleliśmy, że walczysz z wiatrakami. A okazało się, że jednak miałeś rację«. Poczułem się tak, jakby ktoś ubrał mnie w zbroję”, wspomina por. Żebryk.
Ale nie tylko w jego wypadku Buzdygan okazał się nagrodą za walkę. Płk Grzegorz Kaliciak stał się znany za sprawą obrony ratusza w irackiej Karbali. Bitwa, podczas której dowodził polskimi żołnierzami, rozegrała się w 2004 roku. Był wówczas w stopniu kapitana i na co dzień służył w 17 Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej. „Kiedy kilka lat później dowiedziałem się o nominacji do Buzdygana, pomyślałem sobie: oho, wreszcie ktoś z jednostek bojowych. Zobaczymy, co z tego wyniknie”, wspomina. Nagrodę dla żołnierza roku 2008 odbierał już w stopniu majora. Dziś na jego naramiennikach widnieją dwie belki i trzy gwiazdki, a on dowodzi 6 Mazowiecką Brygadą Obrony Terytorialnej. Buzdygan znajduje się w jego gabinecie. „To jedna z najcenniejszych pamiątek”, tłumaczy, podobnie zresztą jak wielu innych laureatów.
Wyjście z cienia
Walczył także wspomniany już st. kpr. Emil Uran. W wyniku wybuchu ajdika w Afganistanie stracił nerkę i śledzionę, miał złamany w trzech miejscach kręgosłup, strzaskane biodro, kolano i kostkę. Komisja lekarska, przed którą stanął, orzekła osiemdziesięcioprocentowy uszczerbek na zdrowiu. Bez szans, by wrócić do służby na normalnych zasadach. Ale Uran, wówczas jeszcze starszy szeregowy, się zawziął. I dopiął swego. Skorzystał z nowych przepisów i znalazł miejsce w kancelarii 18 Batalionu Powietrznodesantowego. „Stałem się pierwszym w polskiej armii żołnierzem z orzeczeniem »zdolny do służby z ograniczeniami«”, zaznacza kapral. Dziś takich żołnierzy jak on jest w polskiej armii ponad osiemdziesięciu. Sam Uran wziął jeszcze udział w pilotażowym kursie na podoficera, przez pewien czas służył w Wojskowej Komendzie Uzupełnień w Rybniku, by ostatecznie wylądować w warszawskim Centrum Weterana. „Jestem dumny, że mogę być właśnie tutaj. A Buzdygan dodał mi sił, by to osiągnąć”, podkreśla.
Tymczasem nagroda pozwala wydobyć z cienia nie tylko samych laureatów, lecz także to, czym na co dzień się zajmują. W wypadku „Sikora”, podoficera z Jednostki Wojskowej Komandosów, ma to znaczenie szczególne. On sam ze względu na specyfikę służby podczas gali Buzdyganów nie mógł wystąpić pod swoim nazwiskiem, a na zdjęciach dokumentujących imprezę jego twarz trzeba było zamazać. „Zwykle działacie według zasady, że im mniej o was słychać, tym lepiej. A tu trzeba było stanąć w światłach sceny, w towarzystwie oficerów. Kłopotliwe?”, pytam. „Nie aż tak bardzo”, przyznaje. „Po latach służby mam coraz większą chęć, by być wśród ludzi”. „Sikor” to jeden z dwóch Polaków, którzy ukończyli zaawansowany kurs dla medyków sił specjalnych USA. Współtworzył program szkolenia żołnierzy tej profesji w Międzynarodowym Centrum Szkoleniowym Sił Specjalnych NATO w Niemczech. Na koncie ma cztery misje w Iraku i Afganistanie. Podczas ostatniej był głównym medykiem zgrupowania sił specjalnych SOAT (Special Operations Advisory Team) i dyżurował w natowskim szpitalu w Kandaharze. „Medyk pola walki odgrywa specyficzną rolę. Musi być przygotowany na to, że niesie pomoc pod ostrzałem. Decyzje często podejmuje w ułamku sekundy. Nie jest oczywiście tak, że ta profesja jest całkowicie nieznana. Ale Buzdygan, którym zostałem uhonorowany, stał się jedną z nielicznych okazji, by przypomnieć o jej istnieniu”, podkreśla.
Na tym jednak nie koniec. „Gala Buzdyganów to również doskonała okazja, by troszkę lepiej nawzajem się poznać. Zobaczyć, czym tak naprawdę zajmują się nasi koledzy z innych rodzajów sił zbrojnych i opowiedzieć im trochę o specyfice własnej służby”, podkreśla kmdr por. Sikora. „Można np. wyjaśnić, jak bardzo skomplikowaną konstrukcją jest okręt. No i dlaczego musi on tak dużo kosztować”.
Nie tylko dla laureata
Żołnierze, którzy zostali uhonorowani nagrodą, stają się w swoim środowisku bardziej rozpoznawalni. „Choć Buzdygan nie załatwi im awansu, otwiera przed nimi wiele drzwi, co może się okazać pomocne w służbie. Ale z moich rozmów z kolegami laureatami wynika, że nagroda czasem budzi też zazdrość ze wszystkimi tego konsekwencjami. Tak sobie jednak myślę, że to kolejny dowód na jej rangę”, podkreśla gen. Fałkowski.
Według kmdr. por. Sikory Buzdygan na pewno pomaga... usprawiedliwić się przed bliskimi. „Sprawia, że stają się oni bardziej wyrozumiali, kiedy człowiek na dłużej wychodzi w morze, przesiaduje po godzinach w biurze albo, co gorsza, także w domu otwiera laptop, by jeszcze trochę popracować”, przyznaje oficer. Poza tym, jak mówi, wyróżnienie mobilizuje do pracy. I to chyba nie tylko samego laureata. „Przez lata dowodziłem 13 Dywizjonem Trałowców i zawsze miałem cichą nadzieję, że może dla młodych ludzi, którzy przychodzili u nas służyć, Buzdygan stanie się jakimś wyznacznikiem. Dowodem na to, że warto się starać, próbować robić coś ponad odsłużenie w jednostce tych ośmiu godzin dziennie”, zaznacza kmdr por. Sikora.
Kmdr por. rez. Bartosz Zajda: „Buzdygan stał się nie tylko wspaniałą okazją, by wypromować wielu wartościowych żołnierzy, lecz także dać choćby odrobinę satysfakcji całej rzeszy ich kolegów, którzy również pracowali na sukces laureatów. Bo ja swoją nagrodę zawsze traktowałem jako wyróżnienie dla całego biura prasowego, dla wszystkich moich podwładnych”. Gen. Fałkowski przekonuje, że siłę Buzdyganów należałoby w jakiś sposób wykorzystać. „Na pewno ciekawym pomysłem byłoby poświęcone nagrodzie seminarium. Pozwoliłoby ono przyjrzeć się dalszym losom jej laureatów i dało sposobność, by przeanalizować, na ile Buzdygan okazał się pomocny w dalszej karierze. Zastanawiałem się też nad powołaniem klubu, który skupiałby nagrodzonych. Mógłby on stać się platformą wymiany doświadczeń. Pewnie mogłoby skorzystać na tym wojsko”, podkreśla generał.
Ćwierćwiecze nagrody to również okazja, by podyskutować nad zasadami jej przyznawania. „Buzdygany na pewno będą rosły w siłę. Dlatego też warto zastosować kilka prostych technicznych rozwiązań, które usprawniłyby pracę kapituły.
Ważną sprawą są same wnioski, które składa się, żeby nominować kogoś do nagrody. Zdarza się, że są zbyt lakoniczne i nie wynika z nich, za co dany żołnierz miałby zostać wyróżniony”, wylicza gen. Fałkowski. A płk Kaliciak dorzuca: „Wpis o Buzdyganie nie figuruje w mojej karcie wyróżnień. Podejrzewam, że nie jestem tutaj wyjątkiem, a przecież nagroda ma duże znaczenie. Może warto by to zmienić i informację taką wpisywać w oficjalne wojskowe dokumenty, uwzględniając również tych, którzy nagrodę dostali wcześniej?”, zastanawia się.
Niezależnie jednak od tego żołnierzy i pasjonatów armii czekają kolejne emocje związane z wyborem tych, których śmiało można określić mianem „najlepsi z najlepszych”. „Buzdygan jest wyjątkową nagrodą, bo zobowiązuje do dawania z siebie jeszcze więcej, co podkreślają najczęściej nasi laureaci. Oni nie spoczywają na laurach. Są wzorem dla innych, motorem do dalszych działań w swoim otoczeniu. Z kolei dla nas, jako redakcji, niejednokrotnie są źródłem inspiracji. Co roku na posiedzeniach kapituły odkrywamy kolejne diamenty – ludzi, którzy często po cichu realizują swoje wizje zarówno w środowisku wojskowym, jak i cywilnym. Daje nam to niesamowitą satysfakcję”, podsumowuje Izabela Borańska-Chmielewska, redaktor naczelna miesięcznika „Polska Zbrojna”.
Tekst pochodzi ze specjalnego dodatku do kwietniowego wydania „Polski Zbrojnej”, przygotowanego z okazji 25. Gali Buzdyganów.
autor zdjęć: st. chor. sztab. mar. Arkadiusz Dwulatek/CC DORSZ
komentarze