Najpierw przyjeżdżał tylko w weekendy. Teraz Ireneusz Rolewski swój dzień zaczyna w Sali Matejkowskiej Muzeum Narodowego w Warszawie. Wspina się na drabinę i wpatrując się w „Bitwę pod Grunwaldem” od 4 lat odtwarza monumentalne dzieło milimetr po milimetrze na swoim płótnie. – Ten obraz kryje w sobie wiele niezwykłych zjawisk – mówi 25-letni student łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych.
Dlaczego akurat „Bitwa pod Grunwaldem”? Skąd taki pomysł?
Ireneusz Rolewski: Na ten obraz patrzyłem codziennie w moim rodzinnym domu. Był to wydruk, metr na pięćdziesiąt centymetrów. Kiedy zdałem do liceum plastycznego, na jednych z pierwszych zajęć nauczyciel rysunku i malarstwa powiedział: „Nie od razu Rzym zbudowano, nie zaczyna się malowania od »Bitwy pod Grunwaldem«”. A dlaczego nie? – pomyślałem i zrobiłem pierwszą kopię. Powstała na ścianie pokoju bursy szkolnej, gdzie wtedy mieszkałem. Ściany były brudne, odrapane, wulgarnie popisane. Dzięki zgodzie kierownictwa bursy i mojemu uporowi zakryły je siły sprzymierzone rycerstwa polskiego w starciu z Krzyżakami. Ale oczywiście trudno to nazwać kopią – nie ten format i nie ta technika…
Jan Matejko to artysta, do którego dziś rzadko odwołuje się młode pokolenie.
Ale świat tego malarza niesamowicie mnie zaintrygował. A sama „Bitwa” kryje w sobie niezwykłe zjawisko. Kiedy podchodzi się bardzo blisko obrazu, nie widać na nim wyraźnych postaci, ale kiedy odchodzi się na odległość kilku metrów, wszystko staje się wyraźne. To wynika prawdopodobnie z tego, że Matejko miał dużą wadę wzroku, nosił okulary, ich moc wahała się od minus 4,75 do minus 6, był więc krótkowidzem. Całości ostro nie widział na pewno i dlatego może koncentrował się na detalach. Ja chodziłem oglądać „Bitwę”, a gdy opuszczałem muzeum, to „Bitwa” chodziła za mną... Dostałem zgodę od kierownictwa muzeum i zacząłem malować jedną część. Przymierzyłem się do fragmentu z czeskim rycerzem, który jest w dolnej części, nieco po prawej stronie. Dojeżdżałem do Warszawy z Łodzi na weekendy, pracowałem przez dwa dni non stop z przerwą na sen i wracałem do Łodzi na zajęcia. Teraz mieszkam w Warszawie, jest łatwiej.
Jak się maluje, kiedy tłum gapiów stoi za plecami i coś szepcze?
Staram się słuchać muzyki albo uciekać w swoje myśli, żeby nie widzieć i nie słyszeć tego, co dzieje się wokół mnie. Już na początku, malując wycinek obrazu zacząłem w myślach liczyć: jeśli dół podzielę na pięć równych części, dodam do tego dwie połówki po bokach, a górę podzielę na cztery części, to po złożeniu tych części będę miał odtworzoną powierzchnię wielkiego matejkowskiego płótna...
Która postać z obrazu jest Ci najbliższa?
To się zmienia w miarę rozwoju prac. Na początku fascynowała mnie postać usytuowana centralnie. Zastanawiałem się, dlaczego Jan Matejko tak bardzo wyróżnił księcia litewskiego Witolda, a nie Władysława II Jagiełłę, polskiego króla, który jest na wzgórzu po prawej stronie, na skraju lasu. Okazało się, że ma to uzasadnienie historyczne – polski król nie brał udziału w walkach, tylko obserwował wszystko z dystansu, żeby móc kontrolować wojska i podejmować trafne decyzje. Natomiast książę litewski czy wielki mistrz zakonu krzyżackiego Ulrich von Jungingen brali bezpośredni udział w bitwie. Polskie wojska nie narażały swojego króla na niebezpieczeństwo, chociaż Władysław II Jagiełło o mało nie zginął, został ocalony przez Zbigniewa Oleśnickiego. Zadawałem sobie też pytania, co robi husaria na tym obrazie, przecież to nie ten okres historii. Okazuje się, że została umieszczona tam symbolicznie. Husaria odnosiła wiele zwycięstw, a malarz chciał pokazać polską siłę. Ciekawa wydaje się też postać ukazująca się między chmurami. To Święty Stanisław, patron Polski, który został poćwiartowany na polecenie króla Bolesława Szczodrego. Matejko wierzył, że podzielona rozbiorami Polska znów stanie się jednym organizmem, tak jak wierzono w cudowne połączenie się członków ciała świętego po męczeńskiej śmierci.
A co z symboliką włóczni , która za chwilę przebije ciało wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego?
Żaden przedmiot na obrazie nie ma tak dużego znaczenia, jak ta włócznia. To jest relikwia, w grocie włóczni ma się znajdować gwóźdź z krzyża świętego. Polska otrzymała kopię włóczni od cesarza Ottona III podczas zjazdu gnieźnieńskiego w 1000 roku. To jest symbol chrześcijaństwa i uznania Polski za kraj chrześcijański. Krzyżacy pod pretekstem chrystianizacji Polski, którą w XV wieku uważali za kraj pogański, zaatakowali i chcieli nas podbić. My tą włócznią wymierzamy sprawiedliwość. Ulrich von Jungingen ma jednak zginąć nie z rąk równorzędnego mu wojownika, a dwóch piechurów. Jeden z nich ma na głowie kaptur, niczym kat, przy pasie sakwę na monety, w ręku topór, a drugi zamachnął się włócznią na mistrza zakonu. Wyrok wykonany rękami piechurów ma być śmiercią haniebną.
Ale ta scena wygląda jak walka Dawida z Goliatem, wielki mistrz krzyżacki na koniu, potężny, z ostrym mieczem w dłoni, u jego stóp wojownicy, którzy wydają się nie mieć szans. Co daje im przewagę ?
Wiatr. Zwróćmy uwagę na element, który dynamizują całą scenę. Płachta za plecami wodza faluje, chorągiew za chwilę upadnie. Wojska krzyżackie mają w oczach strach, nie dość, że przegrywają, to jeszcze wicher wieje im w twarz, łapią się za głowy, są przerażeni. Ten silny podmuch wiatru wzniecił patron Polski św. Stanisław.
Na jakim etapie prac teraz jesteś?
Maluję ostatni, dolny element. Trzeba jeszcze dopracować te, które znajdują się na górze, bo malowałem je na podstawie fotografii. Chciałbym jednak, żeby każda część mojej kopii miała styczność z obrazem, żeby każdy element pojawił się w Sali Matejkowskiej. To zwiększy symboliczne znaczenie całego obrazu. Żeby to zrobić, muszę rozstawić rusztowania, drabinę, uzyskać na to wszystko zgodę od dyrekcji muzeum, konserwatorów, ochrony. W dodatku nie wszyscy zwiedzający przychylnie patrzą na moją obecność. Już kilka razy słyszałem pretensje, że zasłaniam najważniejszy obraz w Polsce.
Dużo jest takich komentarzy?
Przez cztery lata zdarzyło się osiem.
A dobrych opinii?
Znacznie więcej, ale tych już nie liczę. Powinienem pracować tylko wtedy, kiedy muzeum jest zamknięte, żeby nie odbierać ludziom przyjemności obcowania z tym dziełem.
Skąd bierzesz na to pieniądze?
Bywało różnie, dużą pomocą było dla mnie stypendium socjalne, pomagał mi też mój Dom Dziecka w Strobowie, gdzie się wychowywałem. Kiedy coś dostawałem lub zarobiłem, przeznaczałem na malowanie tego obrazu. Ostatnio udało mi się uzyskać wsparcie od Fundacji „Orlen - Dar Serca” na odkupienie i renowację starej ramy, w której przed konserwacją w 2010 roku znajdowała się oryginalna „Bitwa pod Grunwaldem”. Zobowiązałem się, że rama będzie służyła tylko i wyłącznie mojej kopii. Dostałem także pieniądze na zszycie płócien z fragmentami kopii, bo obraz cały czas jest w częściach. Na pewno w nagłośnieniu moich prac pomógł mi wywiad, jaki przeprowadził ze mną Jakub Kowalski z tygodnika „Do Rzeczy”. Potem powstał film dokumentalny pokazujący moją pracę, w reżyserii Marii Dłużewskiej pt. „Bitwa”.
Co stanie się z obrazem, gdy już go skończysz?
Nie wiem… wszystko zależy od tego jak zostanie odebrany. Im lepsza recenzja, tym lepsze losy kopii. Bardzo bym chciał, żeby moja „Bitwa” pojechała gdzieś za granicę, tym bardziej, że „Bitwą” zafascynowani są zwiedzający muzeum obcokrajowcy, co ciekawe szczególnie z Azji. Chciałbym, żeby ludzie mogli sobie ten obraz oglądać, odkrywać tę historię. Oryginał nie może już podróżować ze względu na zły stan. Miejsce dla mojej kopii musi spełniać techniczne i estetyczne wymagania, ale po pierwsze on się musi po prostu gdzieś zmieścić! Chciałbym, żeby ściany miały szlachetny odcień szarości, żeby nie tłumiły tego, co jest na płótnie, żeby nie odbierać obrazowi energii. Moim zadaniem jest skończyć go, zszyć fragmenty płótna, naciągnąć je na zaprojektowane przeze mnie krosno malarskie i sprawdzić czy wszystko dobrze pasuje. Wtedy będę mógł już zająć się czymś nowym.
autor zdjęć: Michał Niwicz
komentarze