Ponad 30 kilometrów biegu po bieszczadzkich bezdrożach, a na trasie kilka wymagających przeszkód do pokonania. W II Maratonie-Selekcji, memoriale im. płk. Sławomira Berdychowskiego wzięło udział 75 zawodników. Mierzyli się ze swoimi słabościami, by uczcić pamięć „Czarnego”, twórcy Jednostki Wojskowej Agat. Pomysłodawcą imprezy jest dawny żołnierz Agatu.
Memoriał im. płk. Sławomira Berdychowskiego odbył się w Bieszczadach po raz drugi. – Mamy nową, dłuższą trasę, a na niej znacznie więcej przeszkód niż w zeszłym roku. Jest zdecydowanie trudniej! – mówił przed startem mjr rez. Wojciech Zacharków „Zachar”, pomysłodawca zawodów i ich współorganizator. Oficer przez kilka lat przygotowywał selekcje do Jednostki Wojskowej Agat i był szefem grupy szkolenia bazowego. Ponad trzydziestokilometrowy bieg jest zresztą wzorowany na pewnych elementach selekcji do jednostki specjalnej. – Tak jak tam, nie ma tu żadnego punktu żywieniowego, każdy troszczy się sam o siebie. Ci którzy zdecydowali się na bieganie z plecakiem, muszą pilnować, by na starcie i na mecie ważył nie mniej niż 10 kg – wyjaśniał „Zachar”. Uczestnicy memoriału, tak jak żołnierze podczas selekcji, nie wiedzieli gdzie zaczyna się bieg oraz gdzie się skończy.
Start o świcie
Wśród uczestników tegorocznej edycji było wielu wojskowych, ale w biegu mogą brać udział również cywile. Po górach biegli m.in. żołnierze Agatu, 7 Eskadry Działań Specjalnych oraz 21 Brygady Strzelców Podhalańskich i 6 Brygady Powietrznodesantowej. Rywalizować można było w kilku kategoriach: „mundurówka” (dla żołnierzy każdego rodzaju sił zbrojnych i funkcjonariuszy służb mundurowych MON i MSW), „mundurówka-cywil” (dla rezerwistów, żołnierzy NSR oraz cywilów, którzy biegli w umundurowaniu i z obciążeniem) oraz sportowa, w której może wziąć udział każdy pełnoletni miłośnik biegów ekstremalnych.
Zawodnicy stawili się w biurze zawodów tuż przed 6 rano. Tam odebrali numery startowe i zważyli swoje plecaki. Nie mogły być lżejsze niż 10 kg. By spełnić ten warunek regulaminu biegacze do plecaków wkładali np. worki z solą lub specjalnie przycięte i odważone stalowe płyty. Po krótkiej odprawie dotyczącej warunków bezpieczeństwa w czasie zawodów zawodnikom powodzenia życzył gen. dyw. Grzegorz Gielerak, dyrektor Wojskowego Instytutu Medycznego oraz „Zachar”.
Gdy do startu pozostało zaledwie kilka minut biegacze byli lekko zdezorientowani. – Ale gdzie właściwie jest start? – pytali zaskoczeni, bo nigdzie nie było żadnych oznaczeń. Chwilę później podjechała po nich wąskotorowa kolejka bieszczadzka. Po trzydziestominutowej przejażdżce trafili w rejon Żubracze i to właśnie stamtąd wyruszyli w trasę maratonu. Zawodnicy musieli podbiec na pierwsze wzniesienie Hyrlata, na wysokość 1110 m. Dalej nie było łatwiej. Liczne pagórki, strome zejścia, wąskie leśne dukty, a niekiedy podmokłe polany. – To właśnie Bieszczady, które są absolutnie wyjątkowe. Niczego innego się tu nie spodziewałam. W Maratonie-Selekcji startowałam rok temu i urzekła mnie ta impreza. Nie mogłam doczekać się dzisiejszego startu, choć wiedziałam, że to będzie trudna, bardzo wymagająca trasa – mówiła Anna Kurdyk, która zajęła pierwsze miejsce wśród kobiet, biegnących w mundurze z plecakiem.
Zawodnicy nie tylko mierzyli się z ponad 30-kilometrowym górskim biegiem, ale także z przeszkodami. Pierwszą było przejście 400 m z ważącym ponad 30 kg kołem. Chwilę później zawodnicy musieli przejść po linie na drugi brzeg strumienia. W kolejnych punktach śmiałkowie czołgali się pod wojskowym starem, wspinali się na dwumetrową ścianę oraz pokonywali przeszkodę „snake” – musieli niczym wąż pokonać poziomą drabinę przechodząc na zmianę pod i nad szczeblami. – A żona mówiła mi przed wyjazdem: zostań w domu i pomaluj ściany w kuchni! Nie chciałem, a może by mi to na zdrowie wyszło – żartował jeden z zawodników, żołnierz 5 Batalionu Strzelców Podhalańskich z Przemyśla. Tuż przed metą biegacze musieli wspinać się za pomocą lin na wiadukt, czołgali się pod zasiekami oraz strzelali na celność. Jeśli ktoś nie zaliczył przeszkody, musiał robić pompki. – Nie utrzymałem się na linie… i wpadłem do strumienia. Nie mogłem powtórzyć tej konkurencji, więc chcąc utrzymać się w biegu musiałem wykonać karne pompki z wyskokiem. To był morderczy wysiłek, zwłaszcza że w nogach było już ponad 20 km, a na plecach ciążyło ciągle 10 kg – mówił jeden ze śmiałków.
Doskonale z przeszkodami radziła sobie m.in. Justyna, oficer wojsk specjalnych. – Szczerze mówiąc więcej trudności sprawiła mi sama górzysta trasa. Bardzo lubię biegać, ale strome i bardzo długie podejścia dały mi w kość. Natomiast przeszkody... Pokonałam wszystkie, zero karnych pompek – mówiła tuż po dotarciu do mety. Oficer wygrała zawody w klasyfikacji mundurowej kobiet.
Z szacunku dla „Czarnego”
Dla wielu uczestników bieg był czymś więcej niż tylko mierzeniem się ze słabościami. Przyjechali w Bieszczady by uczcić pamięć płk. Sławomira Berdychowskiego. – Pułkownik jest tu postacią kluczową. Kiedy przed startem motywowałem uczestników biegu, wspomniałem, że kiedy poczują brak sił na trasie, muszą pomyśleć o „Czarnym”, który był niesamowicie sprawnym fizycznie oficerem wojsk specjalnych i o tym, że są tu dla uczczenia jego pamięci – mówi „Zachar”. Wielu z zawodników nie znało „Czarnego” osobiście, a jednak przyjechali w Bieszczady, by wziąć udział w poświęconym mu memoriale. – Jako żołnierz wojsk specjalnych znam postać płk. Berdychowskiego, choć nigdy się nie spotkaliśmy. W środowisku wojsk specjalnych to legenda, o której wiedzą wszyscy – mówiła oficer z DKWS.
Zmaganiom uczestników przyglądała się rodzina płk. Berdychowskiego: żona i syn. – To niesamowite, że tylu ludzi chciało tu przyjechać, męczyć się, żeby wziąć udział w tym maratonie pamięci o moim ojcu – mówił Adrian Berdychowski, syn „Czarnego”. – Fajnie widzieć, że ojciec miał takich żołnierzy, którzy darzyli go szacunkiem - dodał.
Na biegu był również ppłk Zbigniew Cerekwicki, zastępca dowódcy Jednostki Wojskowej Agat. – Dla mnie Berdychowski to był taki dowódca, za którym idzie się w ogień. Zdecydowany, pewny swoich wizji, charyzmatyczny. Przy tym niezwykle kulturalny – wspomina Cerekwicki. – Nie mogłoby nas tu zabraknąć – dodał.
autor zdjęć: Magdalena Kowalska-Sendek
komentarze