O polskiej kawalerii mówi się powszechnie, że we wrześniu 1939 roku była już anachronizmem, a jej szarże na oddziały niemieckie – szaleństwem. Źródłem legend o desperackich szarżach polskich ułanów na niemieckie wozy pancerne i czołgi byli głównie włoscy korespondenci wojenni. Większość z nich nie przepadała za Niemcami i sympatyzowała z Polakami. W dobrej wierze więc koloryzowali w swych korespondencjach, które później posłużyły Niemcom do przedstawiania polskich kawalerzystów jako desperackich fanatyków, nie mających pojęcia o sztuce wojennej.
W rzeczywistości kawaleria polska we wrześniu 1939 roku miała działać według zasad ówczesnego pola walki: poruszać się szybko, uzbrojona – oprócz broni białej – w karabinki, erkaemy i cekaemy oraz karabiny i działka przeciwpancerne. Do walki powinna włączać się spieszona i nacierać jak piechota, ale znacznie lepiej od niej uzbrojona. W większości wypadków tak właśnie wyglądała walka polskich ułanów w czasie kampanii 1939 roku. Co więcej, okazała się bardzo skuteczna w starciach z niemieckimi wojskami, nawet pancernymi, czego dowodem była chociażby bitwa pod Mokrą Wołyńskiej Brygady Kawalerii. Dlaczego więc w kilku wypadkach doszło do konnych szarż na nieprzyjacielskie pozycje? Odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna. Często decydował przypadek, inicjatywa własna dowódców, a nawet niezrozumienie rozkazu.
Niewykonalne zadanie
Do jednej z najgłośniejszych szarż polskiej kawalerii w II wojnie światowej doszło już 1 września. Wykonał ją pod Krojantami dywizjon 18 Pułku Ułanów Pomorskich pod dowództwem płk. Kazimierza Mastalerza. Wobec silnego nacisku Niemców, gen. Stanisław Grzmot-Skotnicki, dowódca Grupy Operacyjnej „Czersk”, dał rozkaz przeciwuderzenia, by ułatwić swej piechocie odwrót. Rozkaz ten miał przekazać dowódcy 18 Pułku ppor. Grzegorz Cydzik z 13 Pułku Ułanów Wileńskich. Podobno po wykonaniu zadania, młody podporucznik niezbyt taktownie upewniał się, czy Mastalerz będzie nacierał w szyku pieszym, za co został przez pułkownika ofuknięty: „Nie będzie mnie pan poruczniku uczył, jak się wykonuje niewykonalne rozkazy”. I dał rozkaz ubezpieczonego marszu w kierunku Krojant. W pewnej chwili dywizjon znalazł się w polu niemieckiego ostrzału. Wtedy płk Mastalerz wydobył swoją szablę i wskazał nią kierunek. Dowódcy szwadronów, rtm. Eugeniusz Świeściak i rtm. Eugeniusz Ładoś, dowódcy plutonów i ułani zrozumieli ten gest jako rozkaz do szarży i ruszyli na nieprzyjaciela. W ogniu niemieckich karabinów maszynowych padł rtm. Świeściak, zaraz po nim kule śmiertelnie ugodziły płk. Mastalerza, który zwalił się na ziemię wraz z koniem. Straty wśród ułanów powiększyła jeszcze niemiecka kolumna zmotoryzowana, która ukazała się na szosie od strony Chojnic. Pozostali przy życiu ułani przeszli jednak przez ogień zaporowy i szablami zatrzymali niemiecką linię, umożliwiając polskiej piechocie wycofanie się.
Kałuszyn i Wólka Węglowa
Kolejną szarżę wykonał 11 Pułk Ułanów Legionowych w walce o Kałuszyn. W nocy z 11 na 12 września 1 Dywizja Legionów została otoczona przez Niemców. Ta elitarna jednostka Wojska Polskiego z miejsca zdecydowała się przebijać. Ruszyła do walki dwiema kolumnami. W jednej z nich szedł 4 szwadron 11 Pułku dowodzony przez rtm. Franciszka Wrzoska. Kiedy kolumna zbliżyła się do Kałuszyna, jej dowódca płk Stanisław Engel zawołał w ciemnościach: „Kawaleria naprzód!”. Rtm. Wrzosek zrozumiał rozkaz jednoznacznie. Dał rozkaz natarcia w szyku konnym i ruszył szwadronem na Zawadę – przedmieście Kałuszyna. Przebił się przez nie i dotarł do samego miasta. Za kawalerią poszła piechota, o świcie wsparła ją artyleria i pod osłoną ognia jej dział Polacy odbili Kałuszyn. To zwycięskie natarcie okupiono jednak wielkimi stratami, zarówno wśród piechoty, jak i kawalerii. Z 85 koni 4 szwadronu udało się zebrać jedynie 33.
Kolejną udaną szarżę zapisał na swe konto 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich. Około 19 września liczne oddziały polskie starały się przebić w kierunku Warszawy. Niemcy zdawali sobie z tego sprawę i znacznymi siłami przeciwdziałali tym próbom. Po trzech dniach krwawych walk, 14 Pułk dotarł do lizjery lasu w rejonie Wólki Węglowej. Dowódca pułku, płk Edward Godlewski zdecydował się na natarcie w szyku konnym na las, pomiędzy Burakowem a Młocinami. Szarżę rozpoczął trzeci szwadron z pocztem sztandarowym. Na jego czele pogalopował płk Godlewski i dowódca szwadronu, por. Marian Walicki. Niemcy otworzyli gęsty ogień z broni maszynowej, ale ułani dopadli ich linii i zaczęli ciąć szablami po głowach przerażonych piechurów niemieckich. W czasie walki został ranny w rękę sztandarowy, kpr. Feliks Maziarski, a jego koń padł ugodzony śmiertelnie odłamkiem granatu. Kiedy sztandar zaczął się chylić ku ziemi, rzucili się w jego stronę Niemcy. Wtedy inny kapral, Mieczysław Czech z Sielca k/Tarnobrzegu, zawrócił z garstką ułanów i wyrąbał sztandar z rąk wroga. I tę szarżę trzeba było okupić wielkimi stratami, ale droga do Warszawy została otwarta. Gen. Roman Abraham, dowódca Wielkopolskiej i Podolskiej Brygady Kawalerii, w których składzie walczył 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich tak wspominał szarżę jego żołnierzy: „Deszcz pocisków rwie w strzępy ludzi i konie, nie zdołał jednak zatrzymać ułanów, którzy wraz z symbolem swej chwały i ofiary – sztandarem pułku – przebijają się przez rygle (niemieckich – PK) stanowisk. Szarża trwała 18 minut”.
Mały Grunwald
Przebieg szarży pod Wólką Węglową, a zwłaszcza walka o sztandar, jak żywo przypominała epizod bitwy pod Grunwaldem, kiedy rycerze polscy odbili wielką chorągiew z rąk Krzyżaków. Jeszcze wyraźniejsze analogie do grunwaldzkiego zwycięstwa miało starcie pod Krasnobrodami. 23 września, 25 Pułk Ułanów Wielkopolskich dowodzony przez ppłk. Bogdana Stachlewskiego otrzymał rozkaz pójścia w straży przedniej 7 Nowogródzkiej Brygady Kawalerii w kierunku na Krasnobrody. Spieszony 2 szwadron zaatakował Niemców strzegących miasta i zmusił ich do ucieczki. Widząc to, dowódca 1 szwadronu, por. Tadeusz Gerlecki rozwinął szwadron i zaatakował uciekającego nieprzyjaciela. I w tym momencie, nieoczekiwanie na linii ułańskiego natarcia, pojawiła się kawaleria niemiecka. Dwa konne oddziały zwarły się w walce, jak hufce rycerskie pod Grunwaldem. I podobnie, jak w tamtej bitwie, szeregi niemieckie zaczęły się łamać – szybko okazało się, która kawaleria jest lepiej wyszkolona do walki. Niemcy zawrócili w kierunku pobliskiego klasztoru. Polscy ułani w pogoni za nimi odbili klasztor, ale por. Gerlecki nadal kontynuował pościg. I wtedy jego szwadron dostał się pod skrzydłowy ogień nieprzyjacielski. Por. Gerlecki zginął trafiony kulą, ale zwycięstwo pozostało przy jego ludziach.
Dochodziło też niestety do szarż, które kończyły się niepowodzeniem. Były one udziałem 27 Pułku Ułanów im. króla Stefana Batorego. W dniach 5–6 września, walcząc pod dowództwem ppłk. Józefa Pająka o Mińsk Mazowiecki, pułk rozbił kilka drobnych oddziałów nieprzyjaciela i dotarł do Maleszewa. 1 szwadron wykonał szarżę na miejscowość, ale załamała się ona pod ogniem niemieckich cekaemów. Jednak wtedy ułani spieszyli się i zdobyli miasteczko w walce na bagnety. Pod koniec września pułk szarżował raz jeszcze na niemieckie pozycje pod Morańcami. Ale również tym razem nie udało się przełamać nieprzyjacielskiej linii i ułani króla Stefana ponieśli ciężkie straty.
Jak twardymi żołnierzami byli ułani świadczy takie oto wydarzenie. 4 Pułk Strzelców Konnych Ziemi Łęczyckiej po walce w rejonie Mińska Mazowieckiego, zgodnie z rozkazem swego dowódcy, płk. Zygmunta Marszewskiego miał się zebrać na skrzyżowaniu dróg pod Mińskiem. Dotarły tam wszystkie szwadrony z wyjątkiem 2, dowodzonego przez rtm. Mieczysława Rasiewicza. Dopiero o zmroku, oczekujący go z niepokojem ułani, usłyszeli tętent koni – 2 szwadron wyłonił się z ciemności. Po chwili do płk. Marszewskiego podjechał rtm. Rasiewicz:
– Panie pułkowniku, melduję posłusznie dołączenie 2 szwadronu do pułku. Stan ludzi i koni – 76.
– Dziękuję.
– Panie pułkowniku, proszę posłusznie o pozwolenie odjechania.
Pułkownik skinął głową. W tym momencie rtm. Rasiewicz spadł z konia, a z jego brzucha wylały się wnętrzności, które w czasie meldunku podtrzymywał ręką. Okazało się, że w czasie walki został trafiony odłamkiem szrapnela i jak mówią żołnierze, z „flakami w garści” doprowadził swój oddział do miejsca zbiórki. Tutaj zebrał ostatek sił, by nie uchybić wojskowej formalności.
Bibliografia:
R. Abraham, Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury, Warszawa 1990
C. Leżeński, Zostały tylko ślady podków, Warszawa 1987
J. Urbankiewicz, Gdzie są konie z tamtych lat, Łódź 1986
komentarze