Dbają, by wojskowe samoloty latały w przydzielonych strefach ćwiczeń. Specjaliści od rozpoznania i identyfikacji, kierowania środkami walki i nawigatorzy naprowadzania Mobilnej Jednostki Dowodzenia Operacjami Powietrznymi czuwają na ziemi nad bezpieczeństwem podniebnych operacji. – Jesteśmy jak dodatkowa para oczu dla pilotów – mówi płk pil. Mirosław Nawrocki, dowódca jednostki.
Dziesiątki samolotów i śmigłowców wzbijają się w niebo, by wykonać jedną z misji COMAO (Composite Air Operation – lotnicze działania połączone). Można je było obserwować podczas zakończonych niedawno ćwiczeń NATO Tiger Meet 2018. Kiedy maszyny znajdują się na lotnisku i w rejonie lotniska, opiekują się nimi kontrolerzy z wojskowej wieży kontroli lotów. Ale już dwie minuty po starcie, około 20 kilometrów za lotniskiem, samoloty wchodzą w przestrzeń powietrzną, którą monitorują inni specjaliści – personel rozpoznania i identyfikacji, kierowania środkami walki i nawigatorzy naprowadzania z Mobilnej Jednostki Dowodzenia Operacjami Powietrznymi. Ta niewielka jednostka mieści się w Babkach, niedaleko lotniska w Krzesinach, a jej żołnierze codziennie zajmują się obserwowaniem i nadzorowaniem operacji lotniczych w przestrzeni powietrznej Polski. Zadaniem specjalistów z Mobilnej Jednostki Dowodzenia Operacjami Powietrznymi jest wykrywanie i identyfikacja statków powietrznych, które pojawiają się na naszym niebie. – Zdarza się, że nad wodami terytorialnymi pojawiają się samoloty naszych sąsiadów „niestosownie” blisko naszych granic. Informujemy o nich parę dyżurną myśliwców F-16 lub MiG-29, która musi sprawdzić wykryty obcy samolot – mówi płk pil. Mirosław Nawrocki.
– Szkolenia takie jak NATO Tiger Meet są dodatkowym elementem naszej codziennej służby – mówi dowódca. Specjaliści z zakresu rozpoznania i identyfikacji, kierowania środkami walki i nawigatorzy naprowadzania pełnią dyżury bojowe przez cały tydzień 24 godziny na dobę. Co kilka tygodni wymieniają się na straży granic powietrznych Polski i NATO z siostrzanymi jednostkami w Bydgoszczy, Krakowie i Warszawie. Niewiele można napisać o szczegółach ich pracy, jednak dowódca porównuje zadania żołnierzy jednostki do tego, co robią pracownicy cywilnej Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej. – Dbamy o to, by wojskowe statki powietrzne latały w swoich sektorach, bo naruszenia granic wyznaczonych stref zdarzają się nawet doświadczonym pilotom, szczególnie w czasie szkolenia, kiedy załogi są w ferworze walki powietrznej – mówi płk pil. Nawrocki. I dodaje: – Pamiętajmy, że wyżej, ponad wojskowymi samolotami, latają samoloty pasażerskie. Granice stref nie mogą zostać naruszone, bezpieczeństwo jest naszym priorytetem.
Podczas ćwiczeń NATO Tiger Meet do regularnych obowiązków doszło jeszcze wiele innych zadań, np. tworzenie jednolitego obrazu sytuacji powietrznej, który w trakcie działań lotniczych (zarówno COMAO, jak i Shadow wave ) przekazywany był załogom statków powietrznych uczestniczących w misjach oraz na pokład natowskiego samolotu wczesnego ostrzegania i dowodzenia AWACS.
– W czasie NATO Tiger Meet nasi specjaliści rozpoznania i identyfikacji, kierowania środkami walki i nawigatorzy naprowadzania nadzorowali przestrzeń powietrzną, w której odbywały się ćwiczenia, czyli około 3/4 obszaru Polski – wyjaśnia płk pil. Nawrocki. Skąd czerpali dane, które pozwalały im stworzyć odpowiedni obraz? – Źródła są różne. Nie o wszystkich mogę mówić. Korzystamy z radarów NUR 12 i NUR 15, które obsługiwane są przez wojska radiotechniczne. Posterunki radiolokacyjne rozmieszczone są na terenie całego kraju. Dane przesyłał nam również AWACS – wyjaśnia Nawrocki. Potem zajmował się nimi personel rozpoznania i identyfikacji. Specjaliści identyfikowali każdy statek powietrzny, który znajdował się w powietrzu, określali, kto jest „czerwonym” – czyli nieprzyjacielem, a kto „niebieskim” – czyli sojusznikiem. Opracowane informacje trafiały do nawigatorów naprowadzania. Każdemu nawigatorowi przyporządkowanych było od kilku do kilkunastu statków powietrznych, którymi miał się opiekować, czyli nadzorować przebieg misji oraz pilnować, czy statki powietrzne nie naruszają granic wyznaczonych do szkolenia stref. Nawigatorzy byli w ciągłym kontakcie radiowym z załogami. Kiedy więc dochodziło do kulminacyjnego punktu misji – jednoczesnego udziału kilkunastu czy kilkudziesięciu samolotów – w sali, w której pracowali, panowała wrzawa jak w ulu... – Żeby skutecznie i odpowiedzialnie pracować w takich warunkach, trzeba być wysokiej klasy specjalistą. Nasi ludzi są świetnie wykształceni i wyszkoleni, ukończyli natowskie kursy, posiadają odpowiednie certyfikaty. Nie wyobrażam sobie, żeby znalazł się tu ktoś przypadkowy – mówi dowódca.
Podczas ćwiczeń, poza kontrolowaniem przebiegu działań lotniczych w strefach, trzeba było też reagować na to, co się dzieje w całej przestrzeni powietrznej. – To ćwiczenia, a nie wojna, więc „zestrzelone” samoloty nie spadały na ziemię. Nawet jeśli jakiś statek powietrzny został „zniszczony”, to fizycznie nadal latał. Nawigator musiał więc przekazać mu, że zakończył swoją misję i znaleźć dla niego bezpieczne miejsce w przestrzeni powietrznej do czasu zakończenia walki pozostałych załóg – mówi płk pil. Nawrocki. Dla specjalistów z Mobilnej Jednostki Dowodzenia Operacjami Powietrznymi najtrudniejsze w czasie ćwiczeń NATO Tiger Meet były operacje defensywne. – To misje, podczas których myśliwce bronią własnego terytorium przed agresorem. Kiedy samoloty toczą walkę o utrzymanie przewagi w powietrzu, tu na ziemi robi się bardzo gorąco. W stosunkowo niewielkiej przestrzeni powietrznej wykonuje wtedy manewry bardzo wiele samolotów, które nie widzą się nawzajem, nie znają swojego położenia, nie wiedzą, kto został „zestrzelony” i wyłączony z działań. Od tego, żeby załogi wiedziały, co się dzieje, mają nas. Bez przerwy transmitujemy im tworzony przez nas obraz sytuacji powietrznej, również przy wykorzystaniu systemu transmisji danych Link 16, który mają na swoich pokładach – mówi jeden z nawigatorów naprowadzania.
Działalność Mobilnej Jednostki Dowodzenia Operacjami Powietrznym można porównać do wykonywania zadań przez załogi AWACS-a. Przestrzeń powietrzną podczas szkolenia NATO Tiger Meet monitorowali na zmianę. – Na przykład my zabezpieczaliśmy misje COMAO, a AWACS – Shadow. Bywało, że współpracowaliśmy podczas jednej misji, AWACS zabezpieczał „czerwonych”, a my „niebieskich” – mówi płk pil. Nawrocki. Dodaje, że różnice w zdobywaniu informacji przez jego zespół i załogę AWACS-a wynikają m.in. z uwarunkowań dotyczących umiejscowienia sprzętu. – AWACS z powietrza może „zobaczyć” obszar o promieniu ok. 500 kilometrów. My możemy obserwować obszar całej Polski, ale dopiero od pewnej wysokości. Nasze radary nie wykrywają elementów naziemnych, ale możemy te informacje pozyskać właśnie z AWACS-a i nanieść je na obraz uzyskany z naziemnego rozpoznania radiolokacyjnego – mówi dowódca. Dodaje, że obecnie Mobilna Jednostka Dowodzenia Operacjami Powietrznymi może działać tylko stacjonarnie. – Wkrótce jednak dzięki sprzętowi mobilnemu, w który mamy być wyposażeni, będziemy mogli dbać o bezpieczeństwo granic powietrznych, a w czasie kryzysu i wojny przejmować funkcje dowódcze z każdego miejsca w Polsce i nie tylko... Tworzymy nową jakość w systemie dowodzenia sił powietrznych, zwiększając jego żywotność – wyjaśnia płk pil. Nawrocki.
Czy przez dwa tygodnie szkolenia NATO Tiger Meet pojawiły się jakieś sytuacje kryzysowe? – Kryzysy to za duże słowo, ale zdarzały się sytuacje nerwowe, np. weryfikacje planów misji odbywały się czasami z minuty na minutę, chociażby dlatego, że dynamicznie zmieniała się pogoda – mówi płk pil. Nawrocki. Przyznaje jednak, że zdarzały się też sytuacje szczególne, niezwiązane bezpośrednio z prowadzonym szkoleniem. – Tym, co się działo w Krzesinach, bardzo interesowali się Rosjanie, którzy wysyłali swoje samoloty rozpoznawcze nad Bałtyk. Samoloty te, jeśli nie były przez Rosjan zgłoszone wcześniej, zagrażały pasażerskiemu ruchowi lotniczemu. W takich sytuacjach postępujemy zgodnie z odpowiednimi procedurami – zapewnia płk pil. Nawrocki.
autor zdjęć: st. chor. sztab. mar. Arkadiusz Dwulatek / Combat Camera
komentarze