Ona – Polka, lekarz medycyny ratunkowej i szkoleniowiec operatorów-medyków amerykańskich sił specjalnych. On – wieloletni operator polskich wojsk specjalnych, medyk. Połączyli siły i zaprosili do Polski najważniejsze osoby ze świata medycyny wojsk specjalnych, by rozmawiać o najnowszych wyzwaniach medycyny w siłach specjalnych, o szkoleniu operatorów-medyków i telemedycynie.
Przy wsparciu dowódcy komponentu wojsk specjalnych zorganizowaliście dwudniową konferencję medyczną. Na zaproszenie do Polski przyjechali najlepiej wyszkoleni operatorzy-medycy i najwybitniejsi lekarze z sił specjalnych NATO. Niektórzy przyznawali, że ranga tego wydarzenia zbliżona była do corocznego spotkania medyków sił specjalnych w ramach kongresu SOMA (Special Operations Medical Association) w Charlotte, USA.
„Maniek”: Pomysł, by do Polski ściągnąć najważniejsze osoby związane z medycyną sił specjalnych NATO pojawił się w naszych głowach 11 miesięcy temu. Podczas ubiegłorocznej konferencji organizowanej przez SOMA zaproponowałem, aby podobne spotkanie odbyło się w Polsce. Steven Viola, prezydent SOMA, emerytowany SEAL, powiedział: „a czemu nie?”. Nikt wtedy nie przypuszczał, iż niecały rok później będziemy obradować w Krakowie.
Kasia Hampton: Pomysł spotkania za zamkniętymi drzwiami zapożyczyliśmy z innych topowych jednostek sił specjalnych na świecie. Oboje uczestniczyliśmy w podobnych kameralnych konferencjach, i bez dwóch zdań trzeba przyznać, że tego typu format promuje aktywną współpracę. Zależało nam, z jednej strony, na formie konferencji, z drugiej – na spotkaniu warsztatowym. Starannie dobierając ekspertów, kierowaliśmy się ich czynnym zaangażowaniem w rozwój medycyny wojsk specjalnych.
Kogo zaprosiliście?
M: Zaprosiliśmy operatorów-medyków i lekarzy jednostek specjalnych ze Stanów Zjednoczonych oraz Europy. Bardzo nam zależało na równej proporcji pomiędzy operatorami-medykami i lekarzami, gdyż celem nadrzędnym było pokazanie optymalnych zasad współpracy w tak specyficznym środowisku, jakim są wojska specjalne. Chodzi o partnerskie układy pomiędzy operatorem-medykiem a lekarzem.
K: To są osoby, z którymi współpracujemy na co dzień. Uznani w świecie eksperci oraz wykładowcy z zakresu medycyny wojsk specjalnych. Pośród tych najważniejszych wymienić możemy m.in. płk. Seana Keenana, naczelnego lekarza amerykańskiego Dowództwa Wojsk Specjalnych w Europie (SOCEUR), oraz st. chor. sztab. mar. Stevena Violę, prezydenta SOMA.
Opowiedzcie o sobie. Z medycyną i wojskami specjalnymi jesteście związani od bardzo dawna.
M: Kasia to chyba jedyna Polka na świecie, która uczyła żołnierzy ze wszystkich rodzajów amerykańskich sił specjalnych. Prowadziła zajęcia dla najlepszych jednostek. Jest praktykiem, lekarzem medycyny ratunkowej z uprawnieniami uznanymi po obu stronach oceanu. W swojej dotychczasowej karierze szkoleniowca poprowadziła już ponad 100 różnego rodzaju wykładów oraz kursów w USA i Kanadzie oraz w wielu krajach Europy. Teraz pracuje jako lekarz w szpitalu wojskowym US Army na terenie Niemiec. W naszym środowisku wojsk specjalnych cieszy się ogromnym uznaniem jako świetny instruktor. W trakcie zajęć zawsze widać jej zaangażowanie oraz pasję. Chociaż od 20 lat mieszka poza Polską, z ojczyzną nadal jest bardzo związana. Kiedyś amerykański pułkownik powiedział do niej: „Wiesz Kasiu, Polska bardzo dużo straciła, gdy opuściłaś jej granice”. Na co odpowiedziała, iż wcale ich nie opuściła, a jedynie je rozszerza. Przez wiele lat jej celem było przełożenie wszelkich doświadczeń międzynarodowych z zakresu medycyny ratunkowej na nasze krajowe realia.
K: Będąc lekarzem i do tego cywilem, zawsze na pierwszym miejscu stawiam operatora-medyka. Zasada jest całkiem prosta – bez operatorów nie ma operacji specjalnych, tak więc jesteśmy jednym z wielu elementów wsparcia operacji specjalnych. Chodzi przede wszystkim o misję operatora-medyka i to co możemy zrobić, aby przyczynić się do sukcesu misji. Musimy tu działać na stopie partnerskiej!
Wasze doświadczenie i wiedza zostały docenione przez Amerykanów. Prezydent SOMA Steve Viola oraz płk Keenan z SOCEUR wręczyli wam wyróżnienia. Kasiu, opowiedz, czego uczysz amerykańskich operatorów-medyków i lekarzy. Czy to tylko tematyka związana z medycyną pola walki?
K: „Medycyna pola walki” to określenie, którego staram się unikać, gdyż kreuje ono obrazy związane z konfliktem na Bliskim Wschodzie. Mam tu na myśli duży ruch wojsk, typowo bojowe spektrum urazów, szpitale polowe oraz dość szeroko rozwiniętą infrastrukturę medyczną. A dzisiejszy krajobraz medycyny wojsk specjalnych ulega dużym przemianom. Wynika to przede wszystkim ze zmian strategicznych. Operatorzy rozproszeni są po świecie i działają w coraz mniej liczebnych zespołach. Przykładowo, według amerykańskich danych obecnie 8 tysięcy operatorów jest w 80 krajach świata. Trzeba więc mieć świadomość, że mając małe zespoły w odległych zakątkach globu, nie jesteśmy w stanie zapewnić im czasem dostępu do kranu z ciepłą wodą, że już nie wspomnę o lekarzu czy infrastrukturze medycznej. Oczywiście taktyczna opieka nad poszkodowanym w warunkach bojowych (Tactical Combat Casualty Care – TCCC) jest nadal podstawą dla operatora-medyka. Ale ze względu na wspomniane zmiany strategiczne ci żołnierze muszą rozszerzyć swoją wiedzę. Jako medycy muszą wkroczyć w inną rzeczywistość. Bo może się zdarzyć, że przyjdzie im się zmierzyć z urazami niebojowymi, np. wypadkiem samochodowym albo z innymi przypadkami nagłymi, choćby atakiem wyrostka czy kolką nerkową. I taki żołnierz będzie musiał pomóc swoim kolegom z sekcji. Siły specjalne mogą mieć duże utrudnienia w korzystaniu z lokalnych szpitali, wynikające chociażby z natury ich misji.
M: Podczas mojej ostatniej misji mieliśmy właśnie taki przypadek. Jeden z operatorów obudził się z wysoką gorączką i miał rozwolnienie. Niby nic takiego, ale przecież nie mogliśmy wówczas liczyć na pomoc lokalnego lekarza czy pójść do szpitala. Skorzystałem z telemedycyny. Zadzwoniłem do lekarza, z którym wypracowaliśmy najlepszy sposób leczenia kolegi. Innym razem jeden z żołnierzy złamał rękę. Wówczas lokalny lekarz szybko włożył mu ją w gips i kazał wrócić za sześć tygodni. Spojrzałem na zdjęcie rentgenowskie i zaniepokoiło mnie to, że kości były źle ułożone. Korzystając z telemedycyny, przesłałem zdjęcia lekarzom, którzy potwierdzili moje obawy. Kolega wymagał rotacji do kraju oraz zabiegu operacyjnego.
Podczas operacji jesteś medykiem czy operatorem?
M: Przede wszystkim jestem żołnierzem wojsk specjalnych, operatorem, a dopiero w drugiej kolejności medykiem. Od 11 lat należę do zespołu szturmowego, a od 20 noszę mundur. Za mną bardzo wiele zagranicznych operacji, wliczając trzy zmiany w Afganistanie i jedną w Iraku.
Czy wykorzystałeś kiedykolwiek swoje umiejętności medyczne na polu walki?
M: Oczywiście, zarówno szkoleniowo, jak i ratunkowo. W Afganistanie szkoliłem naszych ratowników medycznych, w tym cywilów, którzy przyjeżdżali tam do pracy w PKW, oraz lokalne jednostki specjalne. Poza tym było kilka sytuacji bojowych, w których musiałem reagować, udzielać pomocy swoim kolegom, a także koalicjantom. W 2013 roku zostałem wyróżniony przez prezydenta RP Krzyżem Kawalerskim za pomoc rannemu koledze podczas wykonywania operacji bojowej.
Wróćmy do konferencji medycznej. Czego się spodziewacie po tym spotkaniu?
M: Chcieliśmy pokazać, jak powinna wyglądać współpraca pomiędzy operatorem-medykiem, który bierze udział w misjach bojowych, a lekarzem, który jest jego wsparciem. Mówić o tym, jak modelowo powinno wyglądać szkolenie operatorów-medyków z sił specjalnych na przykładzie rozwiązań wypracowanych w innych krajach, w tym USA.
K: Uważamy, że trzeba głośno mówić o tym, jakie warunki są niezbędne, by wykształcić kompetentnego operatora-medyka SOCM (Special Operations Combat Medic) według standardów ujętych w dyrektywie szkoleniowej NATO. Stąd nasza konferencja skupiła się głównie na tematyce edukacyjnej. To ważne, bo w Polsce ani w wielu innych krajach europejskich nie ma dużych ośrodków szkoleniowych, jak np. w amerykańskim Fort Bragg, gdzie prowadzi się szkolenie operatorów-medyków wojsk specjalnych na najwyższym światowym poziomie. Zgodziliśmy się, że nie ma sensu, by w każdym kraju powstało centrum szkoleniowe. Jest to niewykonalne ze względów kadrowych czy też finansowych.
Czego jeszcze dotyczyły wykłady?
K: Między innymi uprawnień operatorów-medyków SOF, którzy odchodzą do cywila. W Stanach Zjednoczonych był kiedyś taki problem, że bardzo doświadczeni operatorzy-medycy, kończąc służbę, mogli co najwyżej prowadzić karetkę pogotowia. Teraz to się zmieniło. Jeszcze w czasie służby przechodzą cykl szkoleń i zdobywają wiele certyfikatów, które dają im później szansę na pracę w cywilu. Takie rozwiązanie warto zastosować także w krajach europejskich, bo przecież trzeba pamiętać, że umiejętności operatorów-medyków wojsk specjalnych, poparte ogromnym doświadczeniem, są zwykle bardzo wysokie. Mówiliśmy także o możliwościach wspomagania operatora, gdy już wyczerpie on swoje umiejętności medyczne, czyli m.in. o telemedycynie i o wysyłaniu lekarzy do chorego, a nie ewakuowaniu poszkodowanych, czyli o możliwościach wykorzystania zespołów chirurgicznych (Special Operations Surgical Team – SOST).
Wsparcie operatorów-medyków biorących udział w misjach bojowych wymaga współpracy z lekarzami. Czy ona zawsze układa się dobrze?
K: Niestety nie. W Polsce nadal pokutuje przekonanie, że jak ktoś ma wystąpić na konferencji medycznej, to musi być albo lekarzem, albo dyplomowanym ratownikiem. A my chcieliśmy, aby wśród prelegentów operatorów-medyków było mniej więcej tyle samo co lekarzy. I tak też uczyniliśmy, wzorując się chociażby na amerykańskiej konferencji SOMA. Musimy zacząć doceniać wiedzę oraz doświadczenie operatorów-medyków, i przyjmować ich jako równoważnych uczestników oraz prelegentów konferencji branżowych. Przecież oni w żaden sposób nie próbują grać roli lekarza, a jedynie równoprawnie uczestniczyć w dyskusji, która w dużej mierze dotyczy ich ekspertyzy zawodowej. Hasłem przewodnim konferencji było „Empower the SOF Medic”. Naszym celem było promowanie partnerskich stosunków zawodowych pomiędzy operatorami-medykami i lekarzami. W swoim wystąpieniu pięknie mówił o tym właśnie jeden z operatorów-medyków przy pełnym poparciu współpracującego z nim lekarza. Jak widać, to już funkcjonuje!
W myśl tzw. prawideł SOF (SOF Truths) w wojskach specjalnych kluczowym aspektem jest człowiek, a operacje specjalne wymagają wsparcia spoza kręgów operatorskich. Administracja, logistyka czy też pion lekarski – wszyscy odgrywają istotną rolę, ale jesteśmy właśnie elementem wsparcia. Operatora więc stawiam w tej relacji na pierwszym miejscu, bo on jest najważniejszy. Jeśli jego nie będzie, to nie będzie kogo wspierać.
Jak zamierzacie przeszczepić te idee w Polsce?
M: Pierwszym krokiem jest ta konferencja. Za rok znowu spotkamy się w Krakowie. Nasza operatorsko-medyczna brać z wielu krajów NATO bardzo wysoko oceniła to spotkanie i wszyscy domagali się kontynuacji. Mamy nadzieję, iż w przyszłym roku do dyskusji o potrzebach edukacyjnych włączą się dowódcy poszczególnych jednostek wojsk specjalnych. Na przykładzie dowódcy mojego zespołu miałem okazję się przekonać, jak istotne było jego zrozumienie i wsparcie naszych misji szkoleniowych.
K: Na pewno po konferencji opracujemy szereg wniosków dotyczących naszych kolejnych kroków. Dążymy do tego, żeby w Polsce powstał jeden klarowny model szkolenia operatorów-medyków. Tu chodzi o ratowanie ludzkiego życia, tego tematu nie można zostawiać na później.
M: Będziemy dzielić się tą wiedzą na forum publicznym i planujemy skorzystać z mediów społecznościowych. Już dziś zapraszamy na nasz frofil na Facebooku oraz do śledzenia Twittera. Naszą uwagę zwraca wykorzystanie tego typu platform edukacyjnych, które z powodzeniem sprawdzają się w medycynie. Będziemy wzorować się na amerykańskiej stronie PFCare.org, niesamowitym źródłem wiedzy, którego współzałożycielką i fundatorem była właśnie Kasia.
K: Zależy nam na popularyzowaniu tego tematu. Może to zachęci ludzi z cywila – wykształconych ratowników medycznych, którzy znajdą w sobie siłę i motywację, i przystąpią do selekcji.
Jakie, waszym zdaniem, są trzy najważniejsze obszary, w których będzie się rozwijać medycyna wojsk specjalnych?
M: W naszych realiach powinniśmy się skupić na wypracowaniu solidnych podstaw oraz jednolitych szkoleń operatorsko-medycznych. Jednakże, ponieważ znany jest kierunek, w którym zmierzamy, nic nie stoi na przeszkodzie, aby pewne bardziej zaawansowane kwestie rozwijały się równolegle. Nam też w końcu przyjdzie opiekować się pacjentami w warunkach przedłużonej opieki polowej, tak więc musimy się do tego przynajmniej w ograniczonym zakresie przygotować. Co do istotnych kierunków rozwoju medycyny wojsk specjalnych na świecie to już dziś przetacza się krew pełną w warunkach polowych, wykorzystuje telemedycynę lub też stosuje ultrasonografię. Jak wynika z doświadczenia naszych kolegów operatorów-medyków zza oceanu, wiadomości z tych dziedzin są absolutnie niezbędne.
autor zdjęć: arch. prywatne
komentarze