Wojna przez cały czas toczyła się tuż obok nas – mówi płk pil. Łukasz Piątek, dowódca III zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego OIR „Kuwejt”. W rozmowie z Łukaszem Zalesińskim zdradza szczegóły działań polskich lotników biorących udział w operacji „Inherent Resolve”.
Lataliście wyłącznie według planu, czy zdarzało się wam podrywać samoloty w trybie alarmowym?
Płk pil. Łukasz Piątek: Nie pełniliśmy dyżurów. W takim trybie działają tam tylko Amerykanie, którzy podzielili rejon na strefy odpowiedzialności. Każdy z nich przez kilka godzin patrolują kolejne pary samolotów. My wykonywaliśmy wyłącznie zadania wcześniej zaplanowane. O terminie, w jakim odbędzie się lot, i obszarze, do którego się udamy, widzieliśmy tydzień wcześniej. Dwa dni przed startem dostawaliśmy informację, gdzie dokładnie mamy się kierować i na co zwrócić szczególną uwagę.
Niełatwe były te misje, ale czy niebezpieczne?
Przed każdym wylotem mieliśmy briefing, na którym kalkulowano progi ryzyka. Ustalaliśmy, na jaką wysokość możemy zejść, by znajdować się poza zasięgiem broni bojowników IS. Na terytorium Iraku zdarzały się ostrzały i zestrzelenia, ale przeważnie wtedy, kiedy samoloty czy śmigłowce podchodziły do lądowania bądź startowały. A my robiliśmy swoje i wracaliśmy do Kuwejtu. Oczywiście nasze maszyny były uzbrojone, na wypadek gdybyśmy jednak musieli się przed kimś bronić. Wojna przecież przez cały czas toczyła się tuż obok nas. W dzień za bardzo jej nie widzieliśmy, ale już w nocy, podczas lotów w goglach noktowizyjnych – jak najbardziej. W okolicach syryjskiego Abu Kamal po niebie przelatywały pociski artyleryjskie, odbywała się tam regularna wymiana ognia, trwały bombardowania z udziałem Rosjan. Choć znajdowaliśmy się po irackiej stronie granicy, te obrazy docierały do nas z odległości 50–60 km, z okolicy miasta Dajr-az-Zaur, gdzie wtedy toczyły się ciężkie walki. Zresztą w Iraku też one trwały.
A zdarzały się sytuacje, które was zaskoczyły?
Kiedyś para naszych samolotów musiała przerwać misję i wrócić na lotnisko w Kuwejcie. Kiedy byliśmy w powietrzu, dotarła do nas informacja, że z trasą lecących znad Syrii rosyjskich bombowców Tu-22 przetnie się nasza. A dowództwo chciało unikać jakichkolwiek sytuacji, które potencjalnie mogłyby doprowadzić do konfliktu. Mieliśmy specjalną komórkę, która zajmowała się koordynacją lotów i pilnowała, żebyśmy trzymali się z dala od Rosjan.
Cały wywiad w marcowym numerze „Polski Zbrojnej”.
autor zdjęć: arch. Łukasza Piątka
komentarze