„Miał to być oddział doskonale wyszkolony, uzbrojony i gotów na wszystko” – pisał gen. Władysław Anders o oddziale specjalnym, który miał ochraniać sztab Armii Polskiej w ZSRS. Na dowódcę Batalionu Szkolnego, nazywanego Batalionem S, został wyznaczony rtm. Zbigniew Kiedacz, który w styczniu 1942 roku dołączył do armii Andersa.
Armia Polska w ZSRR. Oddział przed budynkiem dowództwa
Po podpisaniu układu Sikorski–Majski 30 lipca 1941 roku dla Polaków wywiezionych przemocą w głąb „nieludzkiej ziemi” Sowieci z oprawców stawali się nagle sojusznikami. Gen. Władysław Anders, który stanął na czele Armii Polskiej w ZSRS, jak większość podległych mu żołnierzy, miał bardzo ograniczone zaufanie do władz sowieckich. Ten brak zaufania pogłębiały dodatkowo trudności, jakie Sowieci czynili na każdym kroku jednostkom polskim stacjonującym w Buzułuku pod Kujbyszewem. Warunki tam panujące były bardzo ciężkie. Brakowało prawie wszystkiego, począwszy od umundurowania, a skończywszy na wyżywieniu. Ci, którym udało się dotrzeć do obozu przedstawiali obraz nędzy i rozpaczy: w łachmanach, bez butów, wynędzniali, chorzy i zagłodzeni. Wielu też nie wytrzymywało trudów podróży i umierało po drodze albo zaraz po przybyciu do Buzułuku. Szczególnie uciążliwa okazała się pierwsza zima 1941 roku. Śnieg spadł już we wrześniu, a mrozy sięgały -57 stopni Celsjusza. Wówczas pod gołym niebem mieszkało 40 tys. Polaków.
Sowieci, tłumacząc się trudną sytuacją na froncie, skąpili wszelkich dostaw dla Armii Polskiej. Problemów aprowizacyjnych nie rozwiązywały też nader skromne transporty z Wielkiej Brytanii. Formująca się armia była bardzo źle wyposażona w broń. Duże utrudnienie w organizowaniu oddziałów stanowiły też braki w kadrze oficerskiej. Niewielu oficerów trafiało z obozów jenieckich i łagrów. O większości „słuch zaginął”, a co się z nimi stało, wyszło na jaw dopiero w kwietniu 1943 roku. Problem kadrowy częściowo rozwiązano poprzez ściągnięcie oficerów z Wielkiej Brytanii.
Wypróbowany oficer
9 stycznia 1942 roku w jednym z takich oficerskich transportów przybył z Anglii przez Archangielsk oficer 10 Brygady Kawalerii Pancernej rtm. Zbigniew Kiedacz. Wiadomość o jego przyjeździe szczególnie ucieszyła gen. Andersa. Kiedacz przed wojną był oficerem informacyjnym Nowogródzkiej Brygady Kawalerii, a następnie przeszedł cały szlak bojowy Grupy Operacyjnej Kawalerii dowodzonej przez generała we Wrześniu 1939. Relacje między obydwoma oficerami miały charakter przyjacielski. Gen. Anders zyskiwał więc oddanego oficera, któremu od razu powierzył odpowiedzialne stanowisko szefa Wydziału I w Oddziale II (wywiad i kontrwywiad) Sztabu Armii. Funkcję tę Kiedacz pełnił od 9 stycznia do 9 marca 1942 roku.
Kiedy rtm. Kiedacz przyjechał do Buzułuku, trwały już przygotowania do dyslokacji jednostek polskich w bardziej sprzyjające klimatycznie rejony Związku Sowieckiego – do Jangijul koło Taszkientu (Uzbekistan). Rotmistrz wyjechał wraz ze sztabem Armii w jednym z pierwszych transportów, 9 lutego 1942 roku. Jangijul zrobił na przybyłych z Buzułuku pozytywne wrażenie. Czyste i zadbane miasteczko napawało optymizmem, ale dość szybko okazało się, że polskich żołnierzy tutaj także będą trapić te same problemy co na północy Rosji: ta sama sowiecka biurokracja, rzucająca kłody pod nogi, te same braki materiałowe i żywnościowe. Wprawdzie nie było już mrozu, ale ludzie zaczęli zapadać na choroby związane z gorącym klimatem, m.in. na malarię.
Batalion Szkolny, czyli Specjalny
W powietrzu wyczuwało się coraz większą niepewność co do dalszych losów Armii Polskiej w Związku Sowieckim. Nie było jeszcze wiadomo, czy Stalin zgodzi się na jej ewakuację w całości do Iranu. Obawiano się również o bezpieczeństwo sztabu. Coraz częściej dochodziło do nieprzyjemnych incydentów, które prowokowała strona sowiecka. Gen. Anders postanowił więc stworzyć specjalny oddział, który byłby w stanie nie tylko chronić sztab, ale w razie potrzeby i uderzyć na „sojusznika”, gdyby posunął się do wrogich wystąpień. Jak zanotował w swych wspomnieniach: „Miał to być oddział doskonale wyszkolony, uzbrojony i gotów na wszystko. Każdy, kto zna stosunki w Rosji, atmosferę stale podsycanej niepewności, niepokoju i niebezpieczeństwa, przy celowym niedotrzymywaniu wszelkich przyrzeczeń, zarówno wielkich, jak i codziennych, jawne i utajone groźby, zrozumie, że określenie «gotowy na wszystko» nie jest przesadne i gołosłowne”.
Według generała, na czele takiego oddziału powinien stanąć dowódca o szczególnych predyspozycjach. Przygotowany na wszystko, a jednocześnie sumienny i odpowiedzialny. Zaprawiony w boju, silny psychicznie, wymagający od swych podwładnych, ale i od siebie. Słowem, typ dowódcy komandosa. Anders nie miał problemu ze znalezieniem takiego człowieka. Bez wahania zaproponował dowództwo batalionu swemu przyjacielowi, rtm. Kiedaczowi. „Energiczny i rzutki – charakteryzują Kiedacza autorzy „Dziejów 15 Pułku Ułanów Poznańskich” – miał przy tym silne nerwy i umiejętności opanowania każdej sytuacji i siebie samego w każdej sytuacji. Porównywano go trochę do Kmicica i trochę do Skrzetuskiego – łączył bowiem w sobie porywczość i umiłowanie żołnierza i walki z ogromnym patriotyzmem”.
Rtm. Kiedacz odebrał nominację na dowódcę nowego oddziału 9 marca 1942 roku. By ukryć jego prawdziwe przeznaczenie, nazwano go Batalionem Szkolnym, ale wśród żołnierzy bardziej utrwaliła się bardziej „tajemnicza” nazwa – Batalion S. Na jego kwaterę wyznaczono ruiny uzbeckiej wioski, leżące 3 km od siedziby Sztabu Armii. Wioskę tę w 1934 roku spacyfikował Budionny za wypowiedzenie posłuszeństwa Stalinowi.
Z łagierników komandosi
Przed dowódcą batalionu od razu stanęły te wszystkie problemy, z którymi borykały się i inne jednostki Armii Polskiej w ZSRS, ale doszły też nowe, związane z charakterem oddziału. Najgorsze były kłopoty zdrowotne żołnierzy. Wprawdzie starano się wyselekcjonować najsilniejszych i najzdrowszych spośród byłych łagierników i zesłańców, jednak głód i praca ponad siły robiły swoje nawet z najtwardszymi. Mimo wszystko z biegiem czasu, dzięki regularnym posiłkom i forsownym ćwiczeniom, żołnierze stopniowo poprawiali kondycję.
Od połowy kwietnia 1942 roku wcielanie ochotników szło już pełną parą, tak że w połowie następnego miesiąca osiągnięto wyznaczone etaty dla 600 żołnierzy. Utworzono trzy kompanie strzeleckie i służby, w wyposażeniu było też kilka ciężarówek. Od początku istnienia batalionu w oczy rzucały się wzorowy porządek oraz znakomita organizacja. Surowość dowódcy wywierała swe piętno na podkomendnych. Rtm. Kiedacz w doborze żołnierzy do batalionu dbał nie tylko o ich predyspozycje fizyczne i psychiczne. Starał się również zbalansować oddział pod względem pochodzenia żołnierzy. Innymi słowy, dążył do tego, by pod jego rozkazami służyli przedstawiciele wszystkich grup społecznych przedwojennej Polski.
W maju 1942 roku w batalionie rozpoczęto szkolenie, które miało trwać trzy miesiące, czyli do osiągnięcia pełnej gotowości bojowej. Szczególną wagę przywiązywano do walki wręcz oraz do walki w warunkach nocnych. Szkolenie obejmowało zajęcia, takie jak: terenoznawstwo, wyszkolenie spadochronowe, wychowanie obywatelskie i naukę o Polsce, informacje o nieprzyjacielu, a przede wszystkim wychowanie fizyczne. Podczas treningu we znaki dawały żołnierzom upały przekraczające nawet 50 stopni Celsjusza. Pomimo tego i niedawnych ciężkich przeżyć w więzieniach i łagrach sowieckich, morale żołnierzy batalionu było bardzo wysokie.
Batalion S, jako jedna z pierwszych formacji Armii Polskiej w ZSRS, był w pełni wyposażony w broń (sowiecką) oraz umundurowany i wyposażony w sprzęt (brytyjski). Ze względu na przeznaczenie batalionu 24 godziny na dobę do dyspozycji Sztabu Armii była wydzielona jedna kompania alarmowa. W razie jakiegokolwiek zagrożenia ze strony sowieckiej mogła ona w każdej chwili przejść do działania. Na szczęście, żadnego poważniejszego incydentu, który zmuszałby do wystąpienia zbrojnego, nie było.
Po ewakuacji w sierpniu 1942 roku do Iranu, w historii Batalionu S i jego dowódcy rozpoczął się nowy rozdział. Batalion stał się zaczynem dla 15 Pułku Ułanów Poznańskich, a rtm. Zbigniew Kiedacz został jego dowódcą. Był najmłodszym dowódcą pułku w II Korpusie Polskim. Ułani poznańscy wysoko cenili swego wymagającego dowódcę, czemu dali wyraz w jednej z żurawiejek:
„Lepiej pieszo przejść przez Irak,
Mieć na d…. krwawy czyrak,
Lepiej zginąć na dnie sracza,
Niżli służyć u Kiedacza”.
Bibliografia
W. Anders, Bez ostatniego rozdziału, Lublin 1992
Dzieje 15 Pułku Ułanów Poznańskich (1 Pułku Ułanów Wielkopolskich), pod red. P. Zaremby, Londyn 1962
Dziennik czynności gen. Władysława Andersa 1941–1945, pod red. B. Polaka, Koszalin 1998
B. Kruszyński, „To, co po Tobie mam najdroższego, a co jest nasze”. Biografia ppłk. Zbigniewa Stanisława Kiedacza (1911–1944), Toruń 2004
autor zdjęć: NAC
komentarze