moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

O swojej powieści opowiada były snajper GROM-u

Dla snajpera cel nie ma rodziny, nie jest ani czyimś sąsiadem, ani znajomym. Jest zagrożeniem, które trzeba wyeliminować – mówi Karol „Soyka”, były snajper Jednostki Wojskowej GROM. Właśnie ukazała się jego druga książka „Krew snajperów”, w której opisuje, jak wyglądają kulisy służby w tej elitarnej jednostce.

Czy pisanie to sposób na emeryturę po służbie w GROM-ie?

Niekoniecznie, to niewielka część mojego życia „po GROM-ie”. Zajmuję się między innymi szkoleniami snajperskimi oraz z zasad przetrwania i bytowania w nieznanym terenie, to taka wojskowa odmiana survivalu. Szkolę nie tylko na rynku cywilnym, ale również w armii. A do napisania książek namówił mnie Krzysztof Kotowski, dziennikarz, współautor „Celu za horyzontem” oraz „Krwi snajperów”. Ta pierwsza książka została wydana w 2015 roku i bardzo dobrze przyjęta, więc i wydawnictwo, i Krzysztof zaczęli namawiać mnie do napisania kolejnej. Pomyślałem, że może warto uzupełnić wiadomości z „Celu za horyzontem”, a ponadto chciałem oddać hołd moim dziesięciu kolegom – snajperom, którzy jako pierwsi w Polsce zawodowo szkolili się w snajperskiej profesji w GROM-ie.

Czy Drętwy i Robak, czyli dwaj główni bohaterowie „Krwi snajperów”, istnieli naprawdę?

Nie do końca. Te postaci mają cechy kilku osób. Jest w nich trochę ze mnie, trochę z moich kolegów – snajperów. Nie było w GROM-ie ani stuprocentowego Robaka ani Drętwego. Żeby stworzyć w opowieści fabułę, wpadłem na pomysł, by skonstruować postać starszego i doświadczonego bohatera, czyli Robaka, który byłby mentorem młodszego kolegi. Dzięki temu mogłem pokazać, jak młodzi snajperzy wchodzą w tryby wewnętrznej selekcji, tej między nami, żołnierzami, nieoficjalnej i niesformalizowanej. Chciałem też przedstawić snajperów jako zwyczajnych ludzi: z poczuciem humoru, zabawnych, ale też czasem gburowatych i popełniających błędy. Nie robię z nich cyborgów.

Ale tworzysz team wybuchowy. Drętwy i Robak nie byli najlepszymi kumplami od samego początku.

Dla atrakcyjności powieści musiałem ich zantagonizować. Takie tarcia zdarzają się przecież w rzeczywistości. Polacy mają gorącą krew, a w jednostkach takich jak GROM, gdzie każdy ma prawo się wypowiedzieć, często dochodziło do spięć. Na przykład podczas planowania akcji spieraliśmy się co do metody wejścia do walki, ale potem jest robota i idzie się do niej ramię w ramię.

A fabuła? Opisujesz służbę snajperów z GROM-u od 2001 do 2007 roku w Iraku, Kosowie i bardzo szczątkowo w Afganistanie. Czy te wszystkie operacje wydarzyły się naprawdę?

Sama prawda jest jednak zbyt mało interesująca, by tworzyć z niej opowieść. Jeśli podczas całej akcji zdarzył się jeden moment godny opisania, to nie znaczy, że cała akcja jest tego warta. Dzienniki z przeprowadzonych operacji to byłaby przecież straszna nuda. Dlatego z wielu historii, opowieści czy akcji wyjąłem pewne fragmenty i połączyłem je w całość. Nie napisałem reportażu, ale starałem się oddać nastrój, jaki towarzyszył tamtym operacjom.

Bardzo dużo miejsca w książce poświęcasz przyrodzie. Dlaczego jest tak ważna dla snajperów?

Snajperzy to ludzie, którzy bardzo dużo czasu spędzają w terenie, właściwie ciągle są w lasach, na łąkach, na pustyniach, w górach czy na bagnach. To jest bardzo ważne, żeby się nie bali przyrody. Ja na szczęście swoje młode lata spędziłem w ciągłym kontakcie ze środowiskiem leśnym. Ale to jest ważne nie tylko dla snajperów. Ludowe Wojsko Polskie ćwiczyło bardzo dużo w polu. Moim zdaniem, armia zawodowa odeszła od realnego ćwiczenia. Pożegnała się zupełnie ze szkoleniem w zakresie przetrwania i bytowania (SERE) w terenie. Prawda jest taka, że dopiero od kilku lat powoli z mozołem wraca się do tego. Mogę z dumą powiedzieć, że będąc już w rezerwie, należałem do pierwszych instruktorów w tej dziedzinie i wiele nauczyłem młodszych kolegów z wojska. Armia musi koniecznie wyjść na szkolenia w teren. Niech żołnierzy gryzą komary i kleszcze, niech atakują ich bezpańskie psy, niech zmagają się z mrozem i wilgocią, niech pali ich słońce. Obawiam się, że gdyby dziś wybuchł jakiś konflikt, część wojska wykończy nie wróg, lecz nieznany teren. Dlatego cieszę się, że w tej chwili wojsko, zwłaszcza wojska obrony terytorialnej, wychodzi z ładnie zbudowanych koszar. To na pewno przyniesie efekty.

Szkolenie szkoleniem, ale z twojej książki wynika, że najważniejsze jest...

Szczęście. Żołnierskie szczęście to numer jeden w tej robocie. W akcji bojowej ryzyko oberwania jest ogromne. Trzeba mieć fart, by nie dostać, gdy wokół ciebie pociski latają jeden za drugim. Ale myślę też o innym rodzaju szczęścia. Chodzi o to, by w odpowiednim czasie znaleźć się w odpowiednim miejscu, by cię ktoś dostrzegł, zaufał i na ciebie postawił. To daje szansę spełnienia zawodowego, którego ja doświadczyłem. W GROM-ie swoje pięć minut miałem kilka razy.

Opowiedz o tych pierwszych swoich pięciu minutach. Jak to się stało, że zostałeś snajperem w elitarnej jednostce?

Ten proces trwał znacznie dłużej (śmiech). Do GROM-u dostałem się po ukończeniu Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu. Kilka dni przed moją promocją w szkole pojawili się dziwni panowie w ciemnych okularach. Podchorążych poinformowali, że są z Warszawy i szukają chętnych do pracy w wojskach nadwiślańskich. Nie wszyscy wiedzieli, co to za formacja. Ja oczywiście też nie do końca. Ale nie miałem za bardzo pomysłu na przyszłość, więc wszedłem w to. Pojechałem do Warszawy, gdzie okazało się, że chodzi nie o wojska nadwiślańskie, tylko o GROM. Z miejsca mieliśmy ruszyć w Bieszczady, na selekcję. Jak nietrudno się domyśleć, ani ja, ani moi koledzy nie mieliśmy pojęcia, co to jest ta selekcja. Niektórzy przyjechali na spotkanie w galowych mundurach i eleganckich butach. Ja byłem saperem i przyjechałem do Warszawy – jak wówczas myślałem do pierwszej pracy – zupełnie na luzie, w ubiorze cywilnym i sportowych butach. I gdyby nie to, że z magazynu na miejscu wydano nam jakiś skąpy komplet odzieży sportowej, to chyba tak ubrani pojechalibyśmy w Bieszczady. Selekcję przeszedłem.

Na kursie podstawowym zaproponowano ci fach snajpera?

Nie zaproponowano, sam się zgłosiłem. Po pół roku szkolenia amerykańscy żołnierze, którzy nas szkolili, powiedzieli, że czas na wybór specjalizacji. Każdy z żołnierzy zaczął zajmować się swoją: saperską, dowódczą, snajperską, medyczną etc. Na spotkaniu dowódca sekcji zapytał: „Kto chce być snajperem. Zastanówcie się, bo wiecie... Trzeba będzie kiedyś pyknąć...”. Tu muszę dodać jedną rzecz: Dziś każdy mniej więcej wie, kim jest snajper, wówczas ten fach kojarzył się negatywnie, z jakimś killerem. Ale ja się nie przeraziłem i podniosłem rękę. Tyle że byłem najmłodszy w grupie, więc starzy komandosi, wywodzący się z Pułku Specjalnego z Lublińca, roześmiali się. Jeden z nich przedstawił sprawę krótko: „Nie, nie młody. Snajperem to będę ja”. Cóż, odpuściłem. A następnego dnia podszedł do mnie dowódca sekcji, mówiąc: „Karol, ty będziesz snajperem”. No i tak to się zaczęło.

Szkolenia? Kursy? Tysiące godzin na strzelnicy?

Jeszcze jedna selekcja. Bo to, że ktoś z Polaków wskazał mnie na snajpera, to jeszcze za mało. Ostatecznie decydował o tym amerykański snajper, który wcześniej walczył w Wietnamie. Jaki miał klucz wyboru ludzi, tego nie wiem. Ale z kilkunastu osób, które się stawiły, kilku nie zakwalifikował. Ostatecznie zostało nas jedenastu. Przeszliśmy półroczny, bardzo intensywny trening snajperski. Po części opisuję go w najnowszej książce, więc powiem tylko tyle: było cholernie ciężko. Wymagania, które stawiał przed nami Amerykanin, wydawały się czasem wręcz idiotyczne. W miarę upływu czasu zaczęło mnie to wszystko irytować, do głowy dochodziły myśli, że chyba jestem za słaby. W dodatku wokół jednostki zaczęły się dziać jakieś polityczne przepychanki. Optymizmu tam nie było. Jedynie dowódca potrafił nas zmotywować. Płk Petelicki ciągle z nami rozmawiał, powtarzał, że będzie OK. To było nam bardzo potrzebne.

Jak wyglądała twoja najtrudniejsza akcja?

Akcji bojowych jako snajper nie miałem wiele. Ale był taki moment, gdy musiałem ochronić żołnierzy, nie piszę o tym w żadnej z książek. Wówczas po oddaniu strzału zatrzęsły mi się ręce. Wiedziałem, że nasi byli bardzo zagrożeni. Nie chcę podawać szczegółów, ale gdybym wówczas spudłował, cały budynek wyleciałby w powietrze razem z moimi kolegami.

Jak odreagować takie emocje?

Nie wiem. Rozmową z kolegami? Jakoś o tym nigdy nie myślałem. Do momentu oddania strzału nic się nie dzieje. Jest skupienie, cały świat zewnętrzny jest nieistotny. Dochodzą do ciebie jedynie słowa twojego obserwatora-pomocnika. Ale już po naciśnięciu spustu, czekasz na efekt: czy cel został wyeliminowany czy też coś spieprzyłem. To rozmyślanie może trwać od kilkunastu sekund do kilku dni, gdy nie ma informacji.

Po oddaniu strzału, myślałeś o tym, kim był twój cel?

Dla mnie to agresor, nie ma rodziny, nie ma psa, kota, nie jest miłym sąsiadem, ani fajnym kolegą. Mam go zlikwidować, bo jest zagrożeniem dla mnie albo dla moich kolegów żołnierzy. Może nie do końca będzie to trafne, ale można snajpera porównać do chirurga, on nie zastanawia się kogo ratuje, tylko to robi.

Czy macie poczucie, że jesteście panami życia i śmierci?

W pewnym sensie tak jest, chociaż ta myśl nie towarzyszy nam stale. Ale na pewno trzeba mieć świadomość, że ma się przewagę nad przeciwnikiem, chociażby ze względu na to, że jest się ukrytym, zamaskowanym. To nasze zadanie: ukryć się, oddać strzał i się wycofać. Moralnie pewnie można to oceniać negatywnie, skoro nie dążymy do konfrontacji, to jesteśmy nie fair. Cóż, czy wojna jest fair? Nie, nie jest.

Kto jest w stanie mierzyć się z takimi zadaniami?

Osoba dojrzała, powściągliwa w podejmowaniu decyzji. W ogóle, według mnie, najlepsi snajperzy są nieco flegmatyczni, bo nasza działalność nie jest dynamiczna, nawet jeśli bierze się udział w operacjach typowo antyterrorystycznych. Ważne jest też to, że ostateczną decyzję zawsze podejmuje snajper. Nawet gdy dostanie komendę: strzelać, to on naciska na spust albo tego nie robi. Ta praca wymaga wielkiego wyciszenia się, skupienia na sobie i swoim karabinie. Możesz mieć pretensje do siebie, że mogłeś oddać strzał i tego nie zrobiłeś, ale to jest usprawiedliwione, bo decyzja należała wyłącznie do ciebie. To dlatego w niektórych operacjach do jednego celu mierzy nawet kilku snajperów. Nie po to, by każdy strzelił, raczej po to, by mieć niemal stuprocentową pewność, że zadanie zostanie wykonane.

„Soyka” służył w GROM-ie 19 lat. Był snajperem oraz szefem szkolenia tej jednostki. Jako pierwszy Polak ukończył kurs „zielonych beretów” w Stanach Zjednoczonych. „Polska Zbrojna” objęła patronatem medialnym jego drugą powieść „Krew snajperów”. 

Rozmawiała Ewa Korsak

autor zdjęć: Jarosław Rybak

dodaj komentarz

komentarze

~DZIADEK
1565456400
HA, HA. NIE WSTYD TAKIE BAJE OPOWIADAĆ?
E9-23-1F-C9

Spędź wakacje z wojskiem!
 
Czujemy się tu jak w rodzinie
Serwis bliżej domu
Śmierć przyszła po wojnie
Patrioty i F-16 dla Ukrainy. Trwa szczyt NATO
Ostatnia niedziela…
Jack-S, czyli eksportowy Pirat
Wsparcie MON-u dla studentów
Oficerskie gwiazdki dla absolwentów WAT-u
X ŚWIĘTO STRZELCA KONNEGO.
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Zdzisław Krasnodębski – bohater bitwy o Anglię
„Oczko” wojskowych lekkoatletów
Szkolenie na miarę czasów
Prezydent Zełenski w Warszawie
Oczy na Kijów
Niepokonana reprezentacja Czarnej Dywizji
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Szkolenie do walk w mieście
Naukowcy z MIIWŚ szukają szczątków westerplatczyków
Spotkanie z żołnierzami przed szczytem NATO
Włoskie Eurofightery na polskim niebie
Szczyt NATO: wzmacniamy wschodnią flankę
Sportowa rywalizacja weteranów misji
Katastrofa M-346. Nie żyje pilot Bielika
Olimp gotowy na igrzyska!
Spadochroniarze na warcie w UE
Wodne szkolenie wielkopolskich terytorialsów
Szczyt NATO, czyli siła w Sojuszu
Pancerny sznyt
Szczyt NATO w Waszyngtonie: Ukraina o krok bliżej Sojuszu
Pancerniacy trenują cywilów
Szpital u „Troski”
Jak usprawnić działania służb na granicy
Konsultacje polsko-niemieckie w Warszawie
Roczny dyżur spadochroniarzy
Polsko-litewskie konsultacje
Medalowe żniwa pływaków i florecistek CWZS-u
Za zdrowie utracone na służbie
Trzy miecze, czyli międzynarodowy sprawdzian
Powstanie polsko-koreańskie konsorcjum
Rusza operacja „Bezpieczne Podlasie”
Unowocześnione Rosomaki dla wojska
Strzelnice dla specjalsów
RBN przed szczytem NATO
Walka – tak, ale tylko polityczna
Mark Rutte pokieruje NATO
Krzyżacka klęska na polach grunwaldzkich
Wojskowa odprawa przed szczytem Sojuszu
Lato pod wodą
By żołnierze mogli służyć bezpiecznie
Polski Kontyngent Wojskowy Olimp w Paryżu
Biało-czerwona nad Wilnem
Sukces lekkoatletów CWZS-u w Paryżu
Specjalsi zakończyli dyżur w SON-ie

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO