Zagon na Koziatyn był jednym z trzech rajdów wykonanych w ciągu pierwszych dni wyprawy kijowskiej 1920 roku. By przeprowadzić zagon, sformowano pierwszą w historii odrodzonego Wojska Polskiego Dywizję Jazdy. Dowodził nią jednak nie kawalerzysta, lecz… oficer artylerii, gen. Jan Romer. Operacja, przeprowadzona 25–27 kwietnia 1920 roku, mimo braku zgrania pułków, zakończyła się sukcesem.
Opracowany przez marszałka Józefa Piłsudskiego, plan wyprawy kijowskiej zakładał opanowanie (do drugiego dnia operacji) trzech głównych węzłów komunikacyjnych: Żytomierza, Korostenia i Koziatyna. Koziatyn to miejscowość i węzeł kolejowy na Ukrainie. W kwietniu 1920 roku leżał ponad 120 km za linią frontu i był jednym z węzłów komunikacyjnych na tyłach bolszewickiej XII Armii Frontu Południowo-Zachodniego. Podczas planowania operacji przyjęto, że Koziatyn zostanie opanowany przez zagon wykonany przez utworzoną w tym celu Dywizję Jazdy. Dotychczas największym związkiem taktycznym kawalerii była brygada. 13 kwietnia 1920 roku Naczelne Dowództwo wyznaczyło na dowódcę tej Dywizji gen. Jana Romera z byłej armii austriackiej. Był to artylerzysta z dużym doświadczeniem bojowym, który jako uparty i energiczny oficer dorobił się opinii generała do zadań specjalnych. Szefem sztabu został oficer piechoty mjr Tadeusz Piskor. Szefował sztabowi Grupy Jazdy mjr. Władysława Beliny-Prażmowskiego podczas zagonu na Wilno w 1919 roku. Dywizja po opanowaniu Koziatyna miała utrzymać go do nadejścia piechoty. Powodzenie zagonu było podstawą sukcesu całego planu wyprawy kijowskiej.
Gołębie niegotowe do operacji
Dywizja składała się z dwóch brygad jazdy. W skład każdej z nich wchodziły trzy pułki kawalerii i dwie baterie artylerii konnej. Na cztery dni przed rozpoczęciem ofensywy improwizowany sztab tej improwizowanej dywizji był skompletowany jedynie w 30 procentach. Jak wspominał dowódca dywizji, nawet gołębie pocztowe nie nadawały się do wykorzystania, bo tygodniowy trening nie dawał im należytego przygotowania do służby łącznikowej. Minimalny czas szkolenia gołębi wynosił dwa tygodnie. Brakowało również połowy koni do zaprzęgów stacji gołębi pocztowych. Sztab otrzymał stację radio o ciągu konnym, jednak ta nie nadążała za dywizją.
W dniu rozpoczęcia ofensywy, 25 kwietnia 1920 roku, Dywizja Jazdy liczyła 192 oficerów i 6260 szeregowych, w tym 96 oficerów i 2989 szabel stanu bojowego, 4204 konie wierzchowe i 1677 pociągowych. Była uzbrojona w 65 karabinów maszynowych oraz 16 dział. Baterie artylerii zostały wyposażone w armaty rosyjskie oraz włoskie, co oczywiście znakomicie utrudniało zaopatrzenie w amunicję. Podobnie było z bronią strzelecką. Pułki miały karabiny niemieckie, rosyjskie i austriackie. Dowódca dywizji nakazał zredukować tabor lekki w każdym pułku do 25 wozów. Na zagon zabrano po 5 racji dziennych żywności, 180 naboi na karabin i na działo, 7000 naboi na karabin maszynowy. W taborze wieziono również materiał techniczny do budowy małych mostów oraz wybuchowy do wykonywania zniszczeń.
Zagon czas zacząć
O świcie 25 kwietnia w rejonie Słuczy dywizja przekroczyła linię frontu. Maszerowała w jednej kolumnie. Marszałek Józef Piłsudski (miesiąc wcześniej przyjął i zatwierdził ten stopień) postanowił osobiście obserwować jej wymarsz. Szef sztabu, mjr Tadeusz Piskor, zapisał: „Była godzina 4.00, gdy dywizja poczęła przechodzić przez most na Słuczy i przez groblę, wypełzając jak długi wąż do ciemnego lasu, który krył w sobie zagadkę powodzenia. Prężyły się piersi żołnierskie przed ledwie zarysowaną w szarym brzasku sylwetką Naczelnego Wodza, który zawsze tam, gdzie oczekiwał od wojska szczególnego wysiłku, był na stanowisku, chcąc jak gdyby przez tę chwilę bezpośredniego obcowania przelać na wojsko swą wolę zwycięstwa. [...] Szwadrony przechodziły dziarsko przed Naczelnym Wodzem. Czuło się, że zwycięstwo musi być ich udziałem”.
Trasę zagonu wyznaczono przez kompleksy leśne, by zamaskować ruch i uzyskać efekt zaskoczenia. Wydłużyło to drogę marszu o kilkanaście kilometrów. Około godziny 8 straż przednia starła się z kawalerią rosyjską z 17 Dywizji Jazdy. W miejscowości Tartak Cudnowski wzięto do niewoli zaskoczony sztab batalionu saperów. Następnie dywizja przeszła w bród rzekę Teterew. O północy osiągnięto rejon Niżna Rudnia, gdzie dywizja rozłożyła się biwakiem. Pierwszego dnia zagonu pokonano 80 kilometrów. Następnego dnia, o godzinie 4 rano dywizja rozpoczęła marsz po trasie Grozdawka–Sienniki–Skokówka–Krasówka–Białopole aż na Koziatyn. O godzinie 7.30 przekroczono linię kolejową Berdyczów–Żytomierz, niszcząc urządzenia na stacji kolejowej Reja. Dywizja ominęła Berdyczów od północy i o godzinie 14 zatrzymała się na odpoczynek w Białopolu (ok, 20 km od Koziatyna). Następnie przeszła do lasu pod Jankowicami (4 km od Koziatyna), który osiągnęła około godziny 18. Wysłano patrole ułanów, by wysadzili tory kolejowe prowadzące do i z Koziatyna. Od miejscowej ludności uzyskano informacje, że miasto obsadzone jest przez milicję, a na dworcach osobowym i towarowym stoi 15 transportów kolejowych, po około 300 żołnierzy każdy.
Natarcie w Koziatynie
Gen. Romer nakazał 2 Pułkowi Szwoleżerów zaatakować dworzec osobowy, a trzem pułkom ułanów (1., 1. i 16.) atakować wskazane odcinki dworca towarowego. Dworzec towarowy miał kilka kilometrów długości. Każdy pułk został wzmocniony dwoma działonami artylerii konnej. Pułki miały ruszyć od Jankowiec kłusem lub galopem i dopiero w Koziatynie spieszyć się. Następnie po kilkuminutowym przygotowaniu artyleryjskim ogniem na wprost, z granatami ręcznymi i karabinami maszynowymi rzucić się do szturmu na wskazane wcześniej obiekty. Niestety dowódca brygady płk Tadeusz Sulimirski nakazał ułanom spieszyć się już w Jankowicach, co dawało przeciwnikowi dodatkową godzinę na organizację obrony. Powiadomiony o tym gen. Romer osobiście dopilnował, aby jego rozkazy zostały bezwzględnie wykonane. Wyznaczył również płk. Feliksa Dziewickiego z 1 Pułku Ułanów na dowódcę brygady, płk. Sulimirskiemu zaś powierzył bardziej reprezentacyjne, acz mniej bojowe stanowisko. Jednak wieczorne natarcie z powodu słabego wsparcia artylerii ugrzęzło na wypełnionej pociągami stacji. Rosjanie nie spodziewali się Polaków. Byli przekonani, że atakują ich bojówki ukraińskie. W nocy dowódca dywizji osobiście dopilnował, aby armaty zajęły właściwe stanowiska do prowadzenia ognia na wprost oraz zorganizował system ognia.
Natarcie powtórzono o godzinie 6 rano następnego dnia. Wbrew zaleceniom wszelkich regulaminów mniej było atakujących niż atakowanych. Walka toczyła się zarówno na dachach wagonów, jak i pod wagonami. W użyciu były granaty i bagnety. Armaty prowadziły ogień na wprost, w wagony. Pomiędzy wagonami potyczki miały już bardziej chaotyczny charakter. Podczas walki dochodziło też do niespodziewanych zdarzeń. Na widok ppor. Karola Olszewskiego (z 14 Pułku Ułanów) z jednego z wagonów wyskoczyła panna, jak się okazało, jego narzeczona pozostawiona w Rosji. Uradowany oficer objął ją i poklepywał po plecach ręką z pistoletem w dłoni. Nacierający obok ppor. Franciszek Skibiński ocenił to jako dosyć specyficzną formę pieszczot. W miarę postępów natarcia coraz więcej ułanów znikało w zdobytych wagonach pełnych nęcącego dobra. Pokusa była silna i oficerowie musieli ich wygarniać z powrotem do walki, używając gwizdków i nieparlamentarnego słownictwa. Coraz więcej Rosjan poddawało się na pierwsze wezwanie. Opór stawiali już tylko komisarze. Po godzinnej walce ułani osiągnęli przeciwległy kraniec stacji.
Ułani zdobywają… wielbłąda
Dywizja Jazdy wzięła do niewoli przeszło 8 tysięcy jeńców. Zdobyła 120 lokomotyw, 3000 wagonów, 27 dział, 176 karabinów maszynowych, 3 samoloty, 1 pociąg pancerny, 7 pociągów sanitarnych, kilkadziesiąt samochodów, zapasy amunicji, materiałów sanitarnych i żywności, ponad 200 wozów, 450 koni i jednego … dwugarbnego wielbłąda. Można go było potem oglądać w warszawskim zoo. Na jego zagrodzie figurował napis: „Dar 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich”. Jak wspominał jeden z uczestników walk, ppor. Skibiński, wzięto tyle trofeów, że się później mówiło o „koziatyńskim jarmarku”. Kwatermistrz 14 Pułku wysłał do przyjaciół w Żółkwi i do rodzin żołnierzy w kraju po worku cukru…
Podczas zagonu dywizja straciła 2 oficerów i 7 ułanów, rannych zostało 3 oficerów i 30 ułanów.
komentarze