Magdalena Zarzycka jest prezesem zarejestrowanego w lutym 2016 roku Stowarzyszenia Dzieci Żołnierzy Wyklętych. Organizacja zrzesza dzieci i wnuki żołnierzy powojennego podziemia niepodległościowego, którzy walczyli w szeregach Narodowych Sił Zbrojnych, Batalionów Chłopskich, a także pochodzili z działającego po 1945 roku na Lubelszczyźnie oddziału partyzanckiego mjr. Hieronima Dekutowskiego ps. „Zapora”.
O kilkudziesięciu członkach stowarzyszenia Magdalena Zarzycka mówi czule „moje dzieci”, choć średnia ich wieku przekracza 60 lat. Odnajdywała ich w różnych zakątkach Polski. Są wśród nich m.in. synowie „Lalusia”, „Ognia” i „Uskoka”, córki „Boruty”, „Wydry” i „Zapory”. Jest także Janusz Niemiec, najmłodszy więzień UB, skazany za „przynależność do bandy Żubryda”. Spędził kilka miesięcy w więzieniu, bo... był dzieckiem Janiny i Antoniego Żubrydów. Jedni byli wychowywani przez dziadków i krewnych, inni dorastali w domach dziecka. Tylko nieliczni doczekali powrotu ojca czy matki z więzienia. Krok po kroku Magdalena przełamywała ich nieufność, oswajała strach przed wspomnieniami. Wśród członków stowarzyszenia są też tacy, których rodzice byli więzieni na lubelskim zamku. W latach 1944–1954 mieściło się w nim owiane złą sławą więzienie karno-śledcze Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Tam 29 maja 1949 roku urodziła się Magdalena Zarzycka. Ktoś wpisał takie imię w papiery, prawdopodobnie dlatego, że tego dnia przypadają imieniny Magdaleny. Jej matka, Stefania Zarzycka, zmarła po porodzie. Ojciec, Władysław Zarzycki, został skazany na 15 lat więzienia. Na wolność wyszedł w 1956 roku na mocy amnestii.
Rodzinny dom
Stefania i Władysław Zarzyccy mieszkali we wsi Kolonia Łuszczów niedaleko Lublina. Ich dom stał z dala od innych zabudowań, zapewniał dobre warunki do konspiracji, bo 20-hektarową posesję otaczał las. – Rodzice działali w podziemnej organizacji Wolność i Niezawisłość – wspomina Magdalena. On był kwatermistrzem, organizował dla partyzantów broń i przekazywał im pieniądze. Ona jeździła do gwoździowni w Lublinie po amunicję, którą przewoziła w workach z mąką. W majątku Zarzyckich spotykali się na odprawach dowódcy oddziałów WiN.
Władysław był także prezesem związku chmielarskiego. Myślał, że to dobra przykrywka dla działalności konspiracyjnej. Gdy ktoś przyjeżdżał do domu, mówił sąsiadom, że to w sprawach służbowych. Udawało się aż do dnia, w którym żołnierz WiN-u o pseudonimie „Góral” doprowadził do zagrody Zarzyckich funkcjonariuszy UB. Odbywający właśnie naradę dowódcy przedarli się do lasu, ale gospodarze zostali aresztowani.
„W nocy 3 kwietnia 1949 roku funkcjonariusze Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie zatrzymali we wsi Łuszczów gm. Wólka Władysława Zarzyckiego i jego żonę Stefanię pod zarzutem, że od lata 1946 roku do dnia zatrzymania udzielali powtarzającej się pomocy osobom pozostającym w bandzie pod dowództwem ‘Zapory’, ‘Uskoka’, dając im zakwaterowanie i wyżywienie”, napisano w raporcie znajdującym się w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Lublinie. Magdalena przeczytała go 40 lat później.
Na zamku
Po aresztowaniu rodziców w domu zostali 9-letnia Zosia, 11-letni Henio i 13-letnia Marysia. Nikt nie przejmował się dziećmi „bandytów”. Chowały się w budynku gospodarczym, obserwując jak rozkradany jest ich majątek. UB zagroziło, że jeśli ktoś ze wsi pomoże rodzeństwu, pójdzie siedzieć. Nie wszyscy sąsiedzi posłuchali. Po kilku miesiącach Zosię i Henia zabrano do domu dziecka, Marysia trafiła do szkoły z internatem.
– W momencie aresztowania mama była ze mną w siódmym miesiącu ciąży. Nie uchroniło jej to ani przed wielokrotnymi przesłuchaniami, ani przed biciem. Ojciec słyszał krzyki mamy, ona słyszała, jak katują jego. Oczywiście, nie był to przypadek – opowiada Magdalena Zarzycka. Po jednym z takich przesłuchań Stefania trafiła na więzienny oddział szpitalny. Rozpoczął się przedwczesny poród. Odebrała go akuszerka, więźniarka. Stefania zmarła kilkadziesiąt minut później z powodu upływu krwi.
Magdalena nie wie, jak udało jej się przeżyć. Opiekowały się nią więźniarki, to one ją karmiły i przewijały. Słyszała, że jej pierwszą „mamą” była kobieta, która poroniła. Miała pokarm w piersiach, więc przygarnęła dziecko. Tymczasem ojciec siedział w innej części tego samego więzienia. O tym, że ma córkę, a jego żona nie żyje, dowiedział się po kilku miesiącach.
Po półrocznym śledztwie, 25 listopada 1949 roku, Wojskowy Sąd Rejonowy w Lublinie uznał, że Władysław Zarzycki systematycznie pomagał „bandom”. Skazał go na 15 lat więzienia, pozbawienie praw publicznych i obywatelskich na pięć lat oraz konfiskatę mienia: 17-pokojowego domu murowanego, zabudowań gospodarczych, sań, młockarni, dwóch wozów, trzech koni, sześciu krów, 12 świń, 50 kur. Dziś w miejscu, gdzie stał dom Zarzyckich, jest łąka porośnięta z rzadka drzewami.
Powrót ojca
Magdalena Zarzycka spędziła w więzieniu na zamku dwa lata i dwa miesiące. W lipcu 1951 roku trafiła do sierocińca w Łabuniach pod Zamościem, kilka miesięcy później – do sierocińca w Klemensowie. – Byłam przerażona, gdy prowadzące sierociniec zakonnice szły ze mną na podwórko. Tam była ogromna przestrzeń, a ja znałam tylko skrawek nieba nad więziennym dziedzińcem. Nie wiedziałam, jak wyglądają drzewa i trawa – wspomina. W 1956 roku na mocy amnestii Władysław Zarzycki wyszedł na wolność. Chciał odnaleźć córkę. Kilkuletnia Magdalena tak zapamiętała chwilę, gdy zjawił się w sierocińcu. – Siostry zebrały wszystkie dzieci w korytarzu. Zobaczyłam wysokiego mężczyznę w czarnym płaszczu. Spojrzałam na niego, on spojrzał na mnie. Chciałam uciec. Był dla mnie obcym człowiekiem i budził strach. Nikt mnie wcześniej nie przytulał, nie kochał. Ojciec zabrał mnie do domu i poznałam swoje rodzeństwo – opowiada. Siostra powiedziała jej, że wolałaby, żeby zamiast Magdy przeżyła mama.
Ojciec nie czytał dziecku bajek na dobranoc, nie kupował zabawek. – Mówił o mamie, o więzieniu, o organizacji WiN, o „Zaporze”, „Uskoku”, „Strzale”, „Żelaznym”. Mówił, że jestem najmłodsza, więc doczekam, aż ten system się zawali, i że mam te historie przekazać wnukom. Nie chciałam go słuchać. Nie rozumiałam tych opowieści – wspomina Magdalena.
Władysław Zarzycki próbował sądownie odzyskać majątek. Proces nie przebiegał jednak po jego myśli. W 1963 roku wrócił z rozprawy i zmarł na zawał. – Ucieszyłam się, że znów pójdę do sierocińca. Nie czułam wtedy więzi z ojcem – przyznaje Magdalena. Miała wówczas 14 lat. Ale Państwowy Dom Dziecka w Lublinie okazał się inny od tych prowadzonych przez siostry zakonne, od razu przyklejono jej łatkę „córki bandyty”. – Wierzyłam wtedy, że moi rodzice byli bandytami i bardzo się wstydziłam. Na szkolnych uroczystościach deklamowałam: moi rodzice byli bandytami, ale ja nie pójdę ich śladem – dodaje.
Jako dziecko „bandytów” nie mogła korzystać z pomocy państwa. Nie przysługiwał jej fundusz na zakup butów i ubrań. Nie brała udziału w wycieczkach. Mogła uczyć się jedynie w szkole zawodowej.
Została ekspedientką w sklepie mięsnym. Straciła pracę, gdy okazało się, że podała nieprawdziwe dane w życiorysie. Podobne problemy mieli Marysia, którą wyrzucono z uczelni, i Henryk, którego nie przyjęli do wojska. – Siostra radziła: wyjdź za mąż, zmień nazwisko. Tak zrobiłam – mówi Magdalena.
Przez 40 lat ukrywała prawdę o swoim pochodzeniu. Bała się, że gdy wyjdzie na jaw, kim byli jej rodzice, wyrzucą ją z pracy. – Nikomu nie ufałam. Nie mogłam się z nikim zaprzyjaźnić, nie potrafiłam się otworzyć w obawie, że ktoś na mnie doniesie. Dziś wiem, że żyłam w kłamstwie – opowiada.
Odkrywanie historii
Dopiero po upadku komunizmu zaczęła odkrywać rodzinną historię. – Szukałam ludzi, którzy pamiętali moich rodziców. Rozmawiałam z byłymi więźniami, spotykałam się z członkami WiN-u. Dotarłam do akt sądowych z procesu ojca – wspomina Magdalena.
W 1989 roku po raz pierwszy pojechała na lubelski zamek. Spotkała się m.in. z „Góralem”, partyzantem, który doprowadził funkcjonariuszy UB do rodziców. Przyznał, że spodziewał się odwiedzin któregoś z dzieci Zarzyckich. Tłumaczył, że zdradził, bo załamał się po torturach. – Postanowiłam, że koniec z milczeniem. Wróciłam do swojego nazwiska Zarzycka. Przywracam rodzicom dobre imię, opowiadam ich historię. Doprowadziłam do sądowej rehabilitacji ojca. Po czterdziestym roku życia wreszcie uwierzyłam w słowa ojca, który powtarzał, że przeżyłam po to, by przekazywać innym, jak było – opowiada.
W 2007 roku Magdalena Zarzycka-Redwan odebrała od prezydenta RP przyznany pośmiertnie matce Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. – Wtedy ostatecznie zrozumiałam, że moi rodzice byli patriotami, a nie bandytami – mówi.
Tekst ukazał się na łamach marcowego wydania miesięcznika „Polska Zbrojna”.
autor zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe, arch. prywatne
komentarze