Potrzeby modernizacyjne Sił Zbrojnych RP są tak duże, że na ich pokrycie zdecydowanie nie wystarczy 2% PKB, jakie obecnie przeznaczamy na obronność. Musimy mieć pieniądze na wymianę postsowieckiego uzbrojenia bazującego na technologiach z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – śmigłowców, czołgów, bojowych wozów piechoty, samolotów, systemów przeciwlotniczych i okrętów wojennych. Aby to było możliwe, budżet obronny powinien znacznie przekroczyć 3% PKB i stać się narodowym, społecznym priorytetem.
Wiele osób, z którymi mam przyjemność spotykać się w dziennikarskiej pracy, a które niekoniecznie są związane z wojskiem, często pyta mnie o sprzęt, jakim dysponują nasi żołnierze. I przyznam szczerze, że zwykle mam problem z odpowiedzią na pytanie, czy mamy nowoczesną armię. Bo uzbrojenie i sprzęt będące na wyposażeniu wojska łatwo można przedstawić w dobrym świetle. Wystarczy wymienić nowoczesne, sprawdzone w boju kołowe transportery opancerzone Rosomak, które są podstawowym uzbrojeniem dwóch brygad zmechanizowanych – 17 z Międzyrzecza i 12 ze Szczecina. Potem, analizując dalej sytuację w wojskach zmechanizowanych i pancernych, można wymienić czołgi Leopard 2A5, które są na wyposażeniu 34 Brygady Kawalerii Pancernej z Żagania oraz modernizowane obecnie do standardu 2 PL czołgi Leopard 2A4 z 10 Brygady Kawalerii Pancernej ze Świętoszowa.
Mamy też prawie 50 amerykańskich Jastrzębi – sprawdzonych w boju samolotów F-16, które niedawno otrzymały broń znacznie rozszerzającą ich możliwości, czyli rakiety powietrze–ziemia JASSM, którymi można atakować cele oddalone o prawie 400 kilometrów.
Z odpowiedzią na pytanie o uzbrojenie marynarki wojennej też można sobie jakoś poradzić – przecież kończymy budowę niszczyciela min typu Kormoran II, a poza tym mamy Morską Jednostkę Rakietową, której norweskimi pociskami NSM właściwie można zniszczyć każdy okręt oddalony od naszego wybrzeża o około 200 kilometrów.
Niestety równie łatwo, a właściwie znacznie łatwiej, jest wymienić sprzęt po drugiej stronie lustra – czyli militarne zabytki, które sprawiają, że pisanie o nowoczesnej polskiej armii powinno być ujęte w cudzysłów. Liczby nie kłamią. Choć od kilku lat kupujemy Beryle, to nadal podstawowym karabinem Sił Zbrojnych RP są rosyjskie kałasze. Podobnie bezlitosna jest statystyka, jeśli chodzi o potencjał wojsk pancernych i zmechanizowanych. Co z tego, że mamy prawie 250 czołgów Leopard 2, skoro naszą najliczniejszą, a więc podstawową bronią, są czołgi T-72 oraz jego zmodernizowana wersja PT-91 Twardy. Owszem wiem, że T-72 w większości są w magazynach, ale jak przyjdzie uzbroić rezerwę na czas wojny, to jakie tanki ona dostanie? No właśnie. Podobnie jest z bojowymi wozami piechoty BWP-1. Co z tego, że mamy 700 Rosomaków, jak pododdziały zmechanizowane muszą bazować na wozach z lat siedemdziesiątych, których mamy 900 sztuk. Jeszcze gorzej wygląda sytuacja naszego lotnictwa. W przypadku śmigłowców do wymiany jest właściwie 70% (z 250 sztuk) maszyn, które mamy, czyli wszystkie Mi-2, Mi-8, Mi-14, Mi-17, Mi-24. Zostaną tylko Sokoły (około siedemdziesięciu).
Sprawę tarczy Polski, czyli systemu obrony powietrznej kraju, zostawiam na koniec. Mamy wprawdzie Gromy, czyli rakiety o zasięgu kilku kilometrów. Znacznie więcej jest jednak sprzętu przeznaczonego do wycofania ze służby. Chodzi o Newy, Wegi, Kuby i Osy, które są w linii tylko dlatego, iż nie ma ich następców. Wiara w to, że będą w stanie „powalczyć” z najnowszymi rosyjskimi samolotami, jest daleko idącą naiwnością.
Ktoś powie, że przecież mamy program modernizacji technicznej. Tak mamy, ale uważam, że jego największą słabością, co widać w ostatnich latach bardzo wyraźnie, jest jego niedofinansowanie. 2% PKB, które obecnie jest przeznaczane na wojsko, to w mojej ocenie zdecydowanie za mało.
Potrzeby modernizacyjne Sił Zbrojnych RP są tak duże, że na ich pokrycie potrzeba około 3% PKB, a może nawet 4%. Przecież musimy kupić nowe śmigłowce bojowe, nowe czołgi podstawowe, nowe bojowe wozy piechoty, nowe samoloty uderzeniowe i myśliwce, nowe systemy przeciwlotnicze, nowe okręty podwodne i nawodne.
Wydatków jest naprawdę sporo i dlatego muszą się one stać, jak w dwudziestoleciu międzywojennym, priorytetem dla całego społeczeństwa. I choć naszych rodaków nie trzeba chyba przekonywać, że bezpieczeństwo nie ma ceny, to jednak na wszelki wypadek warto co niektórym tę prostą i życiową zasadę przypomnieć.
komentarze