Dla sałdatów 198 Samodzielnego Batalionu Strzelców Zmotoryzowanych wojsk wewnętrznych NKWD 24 maja 1945 roku zapisał się pod znakiem porażki. Nie docenili oni sprawności bojowej polskich partyzantów oraz kunsztu dowodzenia mjr. Mariana Bernaciaka ps. „Orlik”. Po kilkugodzinnych zaciętych walkach w rejonie miejscowości Las Stocki, nieopodal Kazimierza Dolnego, zostali zepchnięci do obrony i tylko nadciągające sowieckie posiłki pancerne uchroniły ich od całkowitej klęski.
Pluton Bolesława Mikusa "Żbika" ze zgrupowania partyzanckiego WiN mjr. Mariana Bernaciaka "Orlika". Fot. arch. Krystiana Pielachy
By lepiej zrozumieć skalę zwycięstwa żołnierzy polskiego podziemia, warto w tym miejscu podać stan liczbowy i wyposażeniowe walczących stron. Według komunikatu operacyjnego sztabu 198 Batalionu Strzelców z 24godziny 24 maja 1945 roku w akcji w Lesie Stockim brało udział 52 żołnierzy NKWD, wspieranych przez transporter opancerzony i 30 funkcjonariuszy UB z Puław. Liczebność zgrupowania partyzanckiego Armii Krajowej i Dowództwa Sił Zbrojnych została określona przez Sowietów na 600 osób. Jednak historyk Jerzy Ślaski w monografii pt. „Żołnierze Wyklęci” określił stan grupy operacyjnej NKWD–UB na 680 ludzi, wspieranych przez dwa transportery opancerzone i trzy samochody pancerne. Autor ten, będący jednocześnie uczestnikiem walk, wskazywał, że połączone siły partyzanckie (oddział mjr. „Orlika” i grupa dywersji terenowej ppor. Czesława Szlendaka ps. „Maks”) liczyły 170 żołnierzy. Można przypuszczać, że w bitwie w okolicach Lasu Stockiego nie było tak wielkiej dysproporcji między walczącymi stronami, jak na to wskazuje monografia Jerzego Ślaskiego. Zarówno po stronie komunistycznych sił, jak i po stronie polskiej partyzantki mogło walczyć do 200 żołnierzy.
Transportery opancerzone kontra granaty
Zgoła inaczej przedstawiała się siła ognia walczących wojsk. Przewagę miała tu grupa operacyjna NKWD–UB, która dysponowała bronią produkcji radzieckiej: karabinami powtarzalnymi Mosin, automatami PPSz i PPS oraz erkaemami DP i cekaemami Maxim. Sowieci mieli także transportery opancerzone. Były to amerykańskie półgąsienicowe Half-tracki, uzbrojone w wielkokalibrowy i ciężki karabin maszynowy Browning, zdolny zasypać każdego przeciwnika „ścianą ołowiu”. Podobną sprawnością ogniową mogły poszczycić się ubeckie samochody pancerne BA, wyposażone w karabin maszynowy DT, zamontowany w obrotowej wieżyczce.
Z kolei zgrupowanie partyzanckie AK–DSZ mjr. Mariana Bernaciaka ps. „Orlik”, głównie ze względu na konieczność skrytego i szybkiego przemieszczania się, miało w swoim wyposażeniu broń powtarzalną automatyczną i ręczną, zarówno produkcji radzieckiej, jak i niemieckiej. Na stanie tej formacji były także zrzutowe, brytyjskie granaty ręczne Gammon. Granat składał się z dwóch części: materiału wybuchowego w formie plastiku i zapalnika. Transportowano je oddzielnie i scalano na czas walki. W zależności od celu ataku ilość ładunku wybuchowego mogła być zmniejszana lub zwiększana (np. w razie zwalczania pojazdów pancernych).
Źródło: Krystian Pielacha, Jarosław Kuczyński "Do ostatniej kropli krwi. Major Marian Bernaciak "Orlik" 1917-1946". IPN, Warszawa 2016.
Warto też podkreślić, że jednostki NKWD i UB wyjeżdżały na akcje bojowe zazwyczaj z pełnym etatowym stanem amunicji. W walce nie musiały jej oszczędzać, jak miało to miejsce w przypadku formacji partyzanckich AK i DSZ. Nasuwa się w tym miejscu pytanie, dlaczego – mając przewagę ogniową – grupa operacyjna NKWD–UB przegrała starcie w Lesie Stockim. Odpowiedzi należy doszukiwać się w niedocenieniu przez stronę komunistyczną pozornie słabszego przeciwnika oraz w prawidłowym zastosowaniu taktyki partyzanckiej przez żołnierzy konspiracji niepodległościowej.
Zaczęło się w Nałęczowie
19 maja 1945 roku oddział AK–DSZ Tadeusza Orłowskiego ps. „Szatan” przeprowadził atak na posterunek Milicji Obywatelskiej w centrum Nałęczowa. Uderzenie to zakończyło się niepowodzeniem. Na domiar złego, załodze posterunku udało się wezwać pomoc z Lublina. Do walki został skierowany oddział niszczycielski z 198 Samodzielnego Batalionu Strzelców Zmotoryzowanych wojsk wewnętrznych NKWD. Partyzanci, wycofujący się w kierunku południowym, wpadli w zasadzkę zastawioną przez sowiecką grupę pościgową. Na polach, które dziś okalają nałęczowską wieżę ciśnień, doszło do niemal dwugodzinnego starcia. Zmasowany ogień broni maszynowej sprawił, że oddział AK–DSZ został rozbity. Można przypuszczać, że bój ten utwierdził sowieckich sałdatów w przekonaniu, że formacje polskiego podziemia są słabym przeciwnikiem, z którym łatwo sobie poradzą zmotoryzowane jednostki komunistycznego aparatu terroru.
Mjr. Marian Bernaciak „Orlik” witany przez mieszkańców podczas wjazdu do Ryk w okresie akcji Burza, 26 VII 1944. Fot. arch. Krystiana Pielachy.
Dlatego praktycznie z marszu w południe 24 maja 1945 roku grupa operacyjna NKWD–UB, dowodzona przez st. lejt. Karpiuka oraz kpt. Henryka Deresiewicza (naczelnik Wydziału do Walki z Bandytyzmem WUBP w Lublinie), uderzyła na kwaterujących w zabudowaniach wsi Las Stocki partyzantów zgrupowania AK–DSZ mjr. Mariana Bernaciaka „Orlika”. „Szli szeroką ławą. Lewe rękawy kurtek mundurowych mieli podwinięte powyżej łokci, co stanowiło znak rozpoznawczy zabezpieczający przed otwarciem ognia do swoich. […] Posuwali się bez zachowania szczególnej ostrożności, byli pewni siebie, przekonani, że przewaga, jaką mają, z góry przesądza wynik starcia” – wspomina Jerzy Ślaski w „Żołnierzach Wyklętych”.
Przebieg bitwy
W terenie zurbanizowanym, dodatkowo z licznymi wąwozami, trudno było agresorom wykorzystać przewagę ogniową, którą zapewniały cekaemy i wukaemy zamontowane na pojazdach pancernych. Nacierającej nieprzyjacielskiej tyralierze nie udało się wyprzeć partyzantów z zabudowań wsi. Skrócenie dystansu walki zostało pierwszorzędnie wykorzystane przez żołnierzy podziemia. Dokonując kontruderzenia, rozczłonkowali oni wrogie ugrupowanie. Poszczególne grupy NKWD–UB zostały zmuszone do przejścia do obrony okrężnej. Raz za razem od uderzeń partyzanckich gammonów i broni maszynowej były niszczone transportery opancerzone oraz samochody pancerne. W tym boju przeciwpancernym wyróżnili się tacy żołnierze, jak: kpr. Jerzy Skolimowski „Znicz”, kpr. Jerzy Michalak „Świda”, kpr. Jerzy Ślaski „Nieczuja”, kpr. Kazimierz Łukasik „Samopał” i kpr. Zbigniew Jarosz „Czarny”. Rozmiaru klęski komunistów dopełniło zniszczenie przez pododdział „Orlika” grupy kpt. Henryka Deresiewicza, która w zgiełku bitewnym praktycznie weszła na polskich partyzantów. Nastąpiła chwila konsternacji, obie strony nie otwierały ognia, obawiając się postrzelenia własnych żołnierzy. Na okrzyk Wacława Kuchnio „Spokojnego”: „Hasło!”, komuniści odpowiedzieli: „Leningrad”. Reakcja partyzantów była natychmiastowa. Cała grupa UB została dosłownie rozniesiona seriami z broni maszynowej.
Szkic NKWD bitwy stoczonej w Lesie Stockim (teczka o sygn.: VIII 800.49.35/ karta 148). Arch CAW.
Wieczorem, po kilkugodzinnej wymianie ognia, sytuacja grupy operacyjnej NKWD–UB była dramatyczna. Tylko szybkie zbliżanie się do miejsca bitwy sowieckich posiłków pancernych (trzech czołgów, dwóch transporterów opancerzonych, jednego samochodu pancernego i dwóch motocykli) uchroniło ją od kompletnej klęski. Żołnierze zgrupowania AK–DSZ mjr. Mariana Bernaciaka ps. „Orlik” przerwali walkę i sprawnie oderwali się od nieprzyjaciela. Przez kilka kolejnych dni rejon bitwy był penetrowany przez aparat bezpieczeństwa w poszukiwaniu poległych. Według komunikatu operacyjnego sztabu 198 Batalionu Strzelców, w bojach w rejonie Lasu Stockiego zginęło 20 funkcjonariuszy NKWD.
autor zdjęć: arch. Krystiana Pielachy, arch. CAW
komentarze