Nigdy nie przypuszczałem, że będę żołnierzem zawodowym. Jak poszedłem do zasadniczej służby, przyznam szczerze, że nie lubiłem wojska. Podczas mojej zasadniczej służby zlikwidowano lokal, w którym pracowałem jako barman, zostałem bez pracy. Wtedy pewien major zaproponował mi, żebym został żołnierzem nadterminowym. Pomyślałem, że posiedzę trzy lata i potem może jakaś praca się znajdzie. Po czterech latach zostałem żołnierzem kontraktowym i tak minęło szesnaście lat. Wcześniej nigdy nie myślałem, że zostanę żołnierzem zawodowym.
Na pierwszą misję pojechałem, żeby się sprawdzić jako żołnierz i jako mężczyzna. Po powrocie moja żona zapytała, czy pojadę jeszcze na jakąś misję. Powiedziałem jej, że chciałbym jeszcze wyjechać do Afganistanu i dam sobie spokój. Po dwóch latach przygotowywałem się do wyjazdu do Afganistanu. Żona nie była zadowolona z mojej decyzji i mieliśmy w domu tzw. ciche dni. Wtedy powiedziałem jej, że moje słowa były wiążące i to już naprawdę ostatnia misja.
Podczas mojej pierwszej misji w Iraku w 2004 roku służyłem w plutonie logistycznym, w drużynie łączności. Naszym zadaniem było zakładanie klimatyzacji do samochodów ciężarowych. Przez ostatnie dwa–trzy miesiące byłem kierowcą holownika do ściągania zepsutych samochodów z pustyni. Do Afganistanu wyjechałem z pierwszą zmianą, tam też byłem kierowcą. Jednak porównując moje doświadczenia oraz przeżycia wyniesione z obu misji, mogę śmiało powiedzieć, że Irak był „domem wczasowym”. To podczas misji w Afganistanie przeżyłem najtrudniejsze chwile w swoim życiu, przeżyłem śmierć kolegi.
Jadąc do Afganistanu, nie spodziewałem się, że zostaną nam postawione zadania, do których nie byliśmy przygotowani. Sądziłem, że będziemy szkolić afgańskich żołnierzy. Jednak myślałem, że będzie to polegało na spotkaniach u nich w jednostce – że będziemy pokazywać broń, uczyć ich technik walki. Na miejscu okazało się, że to oni nas mogą szkolić, a nie my ich. Bo oni są oswojeni z bronią praktycznie od dziecka. Od dziecka są szkoleni w działaniach wojennych w tych specyficznych warunkach terenowych.
Szczególne wspomnienie związane z misją, bardzo trudne wspomnienie, to śmierć Łukasza. To tragiczne wydarzenie zdecydowało, że zostałem weteranem poszkodowanym. Brałem udział w patrolu, gdzie wpadliśmy w zasadzkę. Ostrzelali nas talibowie i po pewnym czasie okazało się, że samochodu, którym jechał Łukasz przed nami, nie ma. Między naszymi samochodami zerwała się łączność, nikt się nie odzywał. Dopiero po chwili wywołał mnie kierowca tego samochodu. Na moje pytanie, gdzie jesteście, odpowiedział tylko: „kapitan nie ma nogi”. Usłyszałem to dokładnie, ale nie mogłem w to uwierzyć. Poprosiłem: „powtórz jeszcze raz”. Odpowiedź była taka sama – „kapitan nie ma nogi”.
Na tym łączność się urwała. Później okazało się, że talibowie przestrzelili antenę w samochodzie. Gdy skończyliśmy walkę z talibami, dowódca zdecydował, że pojedziemy szukać samochodu Łukasza. Przejechaliśmy około kilometra, gdy dowódca z bazy, drogą satelitarną, powiadomił nas, że oni uciekli do bazy amerykańskiej i Łukasz jest ranny. My wróciliśmy na miejsce ostrzału. Był tam budynek – prawdopodobnie opuszczony posterunek policji. Czekaliśmy. Nie wiedzieliśmy, co będzie dalej się działo. Zostały wezwane posiłki. Po piętnastu–dwudziestu minutach dostaliśmy telefon z bazy, że Łukasz nie żyje. Ten moment był dla mnie bardzo trudny. Nie wiedziałem, co robić. Popłakaliśmy się z kolegami. Dowódca mojego samochodu pozwolił nam zadzwonić do domu. Nie wiem, czy to była dobra decyzja, czy nie. Po prostu dał nam telefon satelitarny i powiedział: „Chłopaki dzwońcie do domu, bo jak się okaże, że w polskiej telewizji powiedzieli, że zginął polski żołnierz, nasze rodziny nie będą wiedziały, co z nami. A nie wiadomo, kiedy stąd wrócimy”. Wziąłem telefon i zadzwoniłem do żony. Powiedziałem jej, że jest okej, jednak ona po pierwszych słowach wyczuła, że coś jest nie tak. Zapytała, co się stało. Powiedziałem, że jeden z naszych nie żyje. Ona się rozpłakała. Ja też się rozpłakałem. Potem wróciliśmy do naszej bazy. Łukasz został w tej amerykańskiej.
Gdy wjechaliśmy do bazy, nasz dowódca wyszedł do nas i wszystkich przytulił. Jak dzieci. Ale właśnie tego wówczas nam brakowało. Wtedy podjąłem chyba najgorszą decyzję w swoim życiu, że mimo tragedii, która nas spotkała, chcę zostać dalej w Afganistanie. Padła komenda, że wszyscy, którzy brali udział w patrolu, na drugi dzień wracają do kraju. Ja czułem, że ta misja się jeszcze dla mnie nie skończyła i spytałem dowódcę, czy mogę zostać. Dowódca nie wyraził zgody, powiedział, że wszyscy wracamy do domu, ale jeszcze będzie wieczorem rozmawiał z generałem, więc będzie konkretna decyzja. Wieczorem przyszedł i powiedział: „Szymon, jeśli chcesz, to możesz zostać”.
Wszyscy, którzy byli w samochodzie Łukasza, musieli wrócić do kraju. Z drugiego polskiego samochodu, kto chciał, mógł zostać. Ja zostałem i zacząłem tego żałować już na drugi dzień, gdy chłopaki odlecieli do domu. Do powrotu pozostał mi niecały miesiąc. Okazało się, że niektórzy kierowcy nie chcą już opuszczać bazy. Dziesięć dni przed wylotem do kraju wielu odmówiło wyjazdów. Ja podszedłem wtedy do kolegi, który planował wyjazdy, i powiedziałem, że jeśli nie ma chętnych, pojadę. Przyszedł do mnie po trzech godzinach. Wyjechałem na trzy dni z afgańskimi żołnierzami i wtedy wszystko się zaczęło – nieprzespane noce i strach, koszmary nocne. Jakoś dotrwałem do końca zmiany. Wróciłem do kraju i podjąłem decyzję o powrocie do cywila. To było spowodowane także przyjęciem przez dowódcę jednostki. W trakcie trwania zmiany zmienił się dowódca. On mnie nie znał, ja go nie znałem.
Podszedłem w ubraniu cywilnym po skierowaniem na badanie. Zameldowałem się u dowódcy. Zapytał, kim jestem. Powiedziałem, że jego żołnierzem i właśnie wróciłem z Afganistanu. Spytał się, czemu jestem bez munduru. Wytłumaczyłem, że przyszedłem tylko po skierowanie. Pułkownik zapytał tylko, „jak tam jest”. Nie znalazł czasu dla mnie, ponieważ z adiutantem właśnie rozkładał szachy. Tak po prostu grali w szachy. Chyba brakowało mi tego, żeby zapytał: „jak się czujesz, czy ci w czymś pomóc”. A on rzucił jedynie: „jak tam jest”? Powiedziałem: „Panie pułkowniku, szczerze? Jest przejebane”. Odpowiedział: „Co ty mnie, kurwa, straszysz. Ja też chcę tam pojechać”.
Półtora roku przebywałem na zwolnieniu lekarskim, trzy razy byłem w klinice psychiatrii i stresu bojowego u profesora Stanisława Ilnickiego. Jakoś udało mi się poskładać. (…)
Obecnie wystawiam swoje fotografie z Afganistanu. Jeżdżę z nimi po całej Polsce. Miałem wystawę w Muzeum Wojska Polskiego, wystąpiłem w programie „Świat się kręci”, jestem jednym z bohaterów książki „Straty. Żołnierze z Afganistanu” Magdaleny i Maksymiliana Rigamonti. (…)
Pełna wersja tekstu znajduje się na stronach Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa. Wspomnienie zostało opublikowane w ramach cyklu „Dwa Światy – Wasze historie”.
autor zdjęć: Arch. Szymona Mutwickiego
komentarze