Jak wygląda śmigłowiec ratunkowy, co dzieje się z pacjentem w czerwonej strefie Szpitalnego Oddziału Ratunkowego i jak lekarze ratują tam życie najciężej poszkodowanych. Tego dziennikarze dowiedzieli się na warsztatach zorganizowanych w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie.
Motocyklista wpada w poślizg i uderza w rosnące przy drodze drzewo. Kierowca jest nieprzytomny i mocno krwawi. Świadkowie wezwali pogotowie i po 20 minutach pojawia się śmigłowiec ratowniczy zabierając ofiarę wypadku do szpital.
Jak wygląda transport do szpitala i ratowanie życia w pierwszych minutach od przyjęcia pacjenta do „strefy czerwonej” w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym przeznaczonej dla chorych w najcięższym stanie? Tego mogli dowiedzieć się dziennikarze na warsztatach „Śmigłowcem do szpitala” poświęconych współpracy Centrum Urazowego Wojskowego Instytutu Medycznego z Lotniczym Pogotowiem Ratunkowym.
Złota godzina
– Uraz jest najczęstszą przyczyną śmierci osób poniżej 44 roku życia. W Polsce zdarza się 3,5 mln urazów rocznie – wylicza dr Krzysztof Karwan, zastępca kierownika SOR. Podkreśla, że w takich wypadkach obowiązuje zasada złotej godziny. To czas, który powinien upłynąć od momentu zaistnienia urazu do przekazania rannego na blok operacyjny. W tym czasie pacjent powinien dostać pierwszą pomoc i zostać przetransportowany na odział ratowniczy. – Dlatego tak ważne jest szybkie przewiezienie poszkodowanego do szpitala – powiedział Robert Gałązkowski, dyrektor Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Dodał, że w Polsce funkcjonuje 17 stałych baz LPR, które dysponują 23 śmigłowcami EC-135 i dwoma samolotami Piaggio P/180. – Na miejsce wypadku oddalone do 60 kilometrów od bazy jesteśmy w stanie dotrzeć w 20 minut. Na odległość 130 kilometrów w pół godziny – mówił.
Na pokładzie śmigłowca, wyposażonego tak samo jak karetka ratunkowa, leci pilot, lekarz i ratownik medyczny. – Zabezpieczamy funkcje życiowe pacjenta, podłączamy go do aparatury monitorującej i lecimy – opowiadał Jakub Pawlak, ratownik medyczny.
Na SOR czeka już na poszkodowanego zespół lekarzy, ratowników i pielęgniarek. – Takich oddziałów w Polsce jest ponad 300, z czego 14, w tym ten na WIM, przeznaczonych dla najcięższych przypadków – powiedział dr Włodzimierz Janda, kierownik SOR Wojskowego Instytutu Medycznego w Warszawie.
Oddział ten musi być gotowy 24 godziny na dobę na przyjęcie ciężko rannych. – Dlatego zatrudniamy ponad 130 lekarzy, pielęgniarek i ratowników, którzy dyżurują na zmiany – mówił dr Janda.
Co z motocyklistą?
Ranny w wypadku motocyklista trafia do razu na salę resuscytacyjno–zabiegową SOR. – Dla pacjenta z ciężkim urazem wielu narządów, kluczowy jest czas – mówi dr Maciej Błaszczyszyn, lekarz SOR. Tłumaczy, że ciężkie obrażenia wymagają szybkiej oceny objawów, określenia priorytetów leczenia i precyzyjnej diagnoza. Do tego potrzebne jest zespołowe działanie, dlatego osobami w ciężkim stanie zajmuje się grupa składająca się z kilku lekarzy, ratowników i pielęgniarek. Każdy z nich ma inne zadanie – jeden udrażnia drogi oddechowe, inny podłącza pacjenta do aparatury monitorującej.
– Najważniejsze czynności jakie musimy wykonać to sprawdzenie drożności dróg oddechowych, stabilizacja kręgosłupa, sprawdzenie czy pacjent oddycha, monitorowanie wydolności krążeniowej i stanu świadomości – opowiada dr Błaszczyszyn. Potem przychodzi czas na zatamowanie krwawienia, USG i badanie urazowe oraz ewentualne inne badania.
Na koniec warsztatów dziennikarze mieli okazje sami spróbować „czynności” ratowniczych – masażu serca czy udrożniania dróg oddechowych.
autor zdjęć: Jarosław Wiśniewski
komentarze