Nie cena jednej rakiety JASSM czy koszt przystosowania polskich F-16 do tego typu uzbrojenia są teraz języczkiem u wagi negocjacji handlowych z Amerykanami. Dziś najważniejsze są warunki, na jakich Polska mogłaby dołączyć do programu badawczo-rozwojowego nowszej, o dwukrotnie większym zasięgu wersji tych pocisków – pisze Krzysztof Wilewski, publicysta portalu polska-zbrojna.pl/.
Kilka tygodni temu amerykańska administracja uporała się z biurokratycznymi procedurami, z jakimi wiąże się sprzedaż zaawansowanych technologii wojskowych, dzięki czemu Polska otrzymała zgodę na kupno rakiet JASSM. To pociski typu powietrze–ziemia, którymi można atakować cele oddalone o prawie 400 km. Teraz uwaga mediów koncentruje się na cenie, jaką nasz kraj musi za nie zapłacić.
Nie dziwię się temu, ponieważ w przypadku, gdy w grę wchodzą publiczne pieniądze, transakcja zawierana przez władzę musi być więcej niż transparentna. Rząd musi jasno wytłumaczyć, co, gdzie i za ile będzie kupować, i dlaczego kosztuje to aż tyle. Jednak nie ukrywam, że byłem mocno zdziwiony, gdy jeden z branżowych dziennikarzy na łamach poczytnego tabloidu przekonywał, że kwota 500 mln dolarów za 40 pocisków, która pojawiła się w amerykańskich dokumentach, to dowód na podejrzane nieprawidłowości. Argumentem było to, że za identyczne pociski Finowie zapłacili kilkakrotnie mniej. Co więcej, Amerykanie dla swojej armii kupują je jeszcze taniej niż Finowie.
Zarzuty dziennikarza są o tyle kuriozalne, że dla nikogo, kto jest obeznany z wojskowymi zakupami, a on jest, nie było tajemnicą, iż podana kwota nie jest sumą, jaką przyjdzie nam zapłacić za rakiety, lecz maksymalną ceną negocjowanej dopiero umowy.
Umowa, która – co jest niezwykle istotne – będzie obejmowała nie tylko pociski i ich serwis, lecz również modernizację naszych F-16, aby mogły używać JASSM-ów, oraz najprawdopodobniej także koszt dołączenia Polski do programu badawczo-rozwojowego nad ich kolejną wersją.
W mojej ocenie to właśnie negocjacje w sprawie tego ostatniego punktu są teraz języczkiem u wagi. Bo nasi wojskowi, którzy targują się z Amerykanami, wiedząc, ile zapłacili Finowie za JASSM-y, na pewno nie zgodzą się zapłacić za pociski więcej.
Pole negocjacji jest teraz gdzie indziej. Gra toczy się o zgodę na dołączenie Polski do prac badawczo-rozwojowych nad rakietami JASSM ER. Nasz udział wcale nie jest przesądzony. Pozostaje też kwestia kosztów. Nie ma się co łudzić, tanio nie będzie, gdyż jest to technologia z najwyższej półki, którą nasi sojusznicy zza oceanu dzielą się wyjątkowo niechętnie.
Jednak gra jest warta świeczki, tym bardziej że koszty będą znacznie mniejsze, niż gdybyśmy chcieli siłami polskiego przemysłu dojść do podobnych rozwiązań technologicznych. Pomijam przy tym fakt, ile lat, a raczej dekad zajęłoby to nam.
komentarze