Ileż to razy powtarzałem sobie, że od jutra zaczynam biegać. No tak, „od jutra” – słowo klucz. Teraz się zemściło. Na bieżni dałem z siebie wszystko, niemal wyplułem płuca, ale do normy zabrakło mi pięciu minut – pisze kpr. pchor. rez. Mikołaj Klorek, doktorant Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, który uczestniczy w szkoleniu rezerwy w 6 Batalionie Dowodzenia Sił Powietrznych.
Czwartek, 10 kwietnia
Poranek, oczywiście znów po zaprawie, upłynął na przygotowaniach do kwalifikacji z wychowania fizycznego. Po apelu rozprowadzającym, marsz do lekarza… czyli standardowa procedura sprawdzająca, czy w ogóle możemy podejść do egzaminów.
Szybkie badanie, ogólny wywiad. Choć nie padł ani jeden strzał, kompania ponosi pierwsze „straty”. Niestety, dość znaczne. 40 procent stanu osobowego dostaje zwolnienie z egzaminów. Głównym powodem jest choroba XXI wieku, czyli nadciśnienie oraz… otarte nogi.
Szybka wizyta na kompanii i przebierka w „zielone szaleństwo”. W moim przypadku to lekko przymały zielony dres. Wpadamy na salę. Furorę robi tabelka z wymogami, kto, w jakiej grupie wiekowej, ile musi zrobić. Lekko nie będzie!
Pierwsza konkurencja – drążek, czyli nachwyt i minimum pięć podciągnięć zgodnie z grupą wiekową. Cóż… Nie tym razem i nie z tą wagą. Ale muszę obiektywnie przyznać, że wielu osobom się udało. Dalej brzuszki, minimum czterdzieści w dwie minuty… uff udało się, ale na styk.
Potem chwila na złapanie oddechu i bieżnia. Tutaj już odwrotu nie ma. 3 km stanowi wezwanie nie tylko dla mnie. Ileż to razy powtarzałem sobie, że od jutra zaczynam biegać. No tak, „od jutra” – słowo klucz. Teraz się zemściło. Kilku rezerwistów schodzi z bieżni wcześniej, ale niektórym udaje się zaliczyć w normach. Dałem z siebie wszystko, niemal wyplułem płuca, ale do normy zabrakło mi pięciu minut. Trzeba będzie się wziąć za siebie! Wiecie, od jutra.
Na szczęście po południu dużo ciekawsze zajęcia – konserwacja broni etatowej. Przez chwilę kompania przypominała piaskownicę pełną dzieci z nowymi zabawkami. Krótkie szkolenie z konserwacji i już wszyscy przypominają sobie, jak to było w czasie służby zasadniczej czy szkoleń, jakie przechodziliśmy. Z tą różnicą, że większość z nas szkoliło się na zupełnie innych modelach broni. Po ponad dwóch godzinach rozkładania, składania i czyszczenia, trzasku kurków i zapadek, broń wróciła do magazynu.
Po kolacji zaczęliśmy szykować się do piątkowych zajęć, czyli wyjazdu na rzutnię granatów. Pobudkę ustalono na 4.00 rano (sic!), a szef kompanii wydał suchy prowiant na cały dzień. Chyba jutro naprawdę nie ma szans, abym chodził głodny.
autor zdjęć: Malwina Tyczyńska, Mikołaj Klorek
komentarze