Siedzący przed komputerem instruktor „umieszcza” gdzieś na morzu okręt podwodny. Ustala głębokość i kierunek, w jakim się porusza, pogodę, stan morza. Następnie daje sygnał kolegom, którzy siedzą w sąsiednim pomieszczeniu przy symulatorze. Cel: odnaleźć okręt – tak ćwiczą nawigatorzy śmigłowców Mi-14PŁ z Darłowa.
– Namierzanie okrętu podwodnego jest trochę jak szukanie igły w stogu siana – przyznaje kpt. nawig. Karol Szprendałowicz, nawigator systemów pokładowych w załodze śmigłowca Mi-14PŁ. – Oczywiście w takim pojedynku nie jesteśmy bez szans. Tyle, że wymaga on od nas sporych umiejętności i odrobiny szczęścia – dodaje.
Najważniejsza rzecz to doświadczenie poparte systematycznym treningiem. A w tym pomaga znajdujący się na lotnisku w Darłowie nowoczesny symulator. – Mamy go od pięciu lat. I jest to jedyne tego typu urządzenie w Polsce – podkreśla kpt. nawig. Szprendałowicz.
Symulator składa się z trzech stanowisk. Zostały one rozmieszczone w dwóch sąsiadujących ze sobą pomieszczeniach. W jednym znajduje się komputer, przy którym zasiada instruktor. To on wyznacza zadanie szkolącym się nawigatorom. Nawigatorzy z kolei zajmują miejsca przy pulpitach, które stanowią kopię ich stanowisk w śmigłowcu Mi-14PŁ. – Pulpity zostały przeniesione tutaj wprost ze śmigłowców tego typu – tłumaczy kpt. nawig. Szprendałowicz. – Pochodzą z Mi-14PŁ, które swego czasu otrzymały inne zadania. Przestały być śmigłowcami do zwalczania okrętów podwodnych, a zaczęły latać jako maszyny ratownicze – dodaje. Oczywiście systemy nie zostały przeniesione w skali jeden do jednego. Ale i tak nawigatorzy, którzy ćwiczą na symulatorze, mają ogromne możliwości. Dysponują sonarem, mogą korzystać z miernika anomalii magnetycznych, mogą też rzucać pławy hydroakustyczne, które zbierają dźwięki wysyłane przez okręt podwodny. Kiedy już wytropią okręt, mają możliwość zrzucenia bomb.
Nawigatorzy ćwiczą różnego rodzaju procedury. Mogą poszukiwać okrętu „ukrytego” w morzu przez instruktora. Ale mogą też działać na wezwanie, czyli w trybie alarmowym. – Wyobraźmy sobie czysto hipotetyczną sytuację. Szyper kutra zauważył peryskop okrętu podwodnego. Informacja dotarła do nas i szybko okazało się, że to nie nasza jednostka. Załoga śmigłowca musi ją odnaleźć, jednak ma na to określony czas – wyjaśnia kpt. nawig. Szprendałowicz. – Nawigator sam ustawia sobie zadanie. Ustala, ile czasu upłynęło od sygnału, zakreśla obszar poszukiwań, wylicza, kiedy ten obszar należy poszerzyć – zaznacza.
Kapitan nawigator Karol Szprendałowicz, nawigator z załogi śmigłowca Mi-14PŁ
W Darłowie służy dziesięciu nawigatorów obsługujących systemy pokładowe Mi-14PŁ. Ci, którzy są w trakcie szkolenia, ćwiczą na symulatorze trzy razy w miesiącu po półtorej godziny. Ci w pełni wyszkoleni trenują dwa razy w miesiącu. – Symulator stanowi doskonałe uzupełnienie realnych lotów. Pozwala na spore oszczędności – podkreśla kpt. nawig. Szprendałowicz. Wiele wskazuje na to, że już wkrótce urządzenie zostanie rozbudowane o kolejne systemy: tak zwany system zobrazowania oraz imitator zrzutu torpedy.
– Lotnictwo morskie dysponuje dwoma typami śmigłowców przeznaczonych do poszukiwania, śledzenia i niszczenia okrętów podwodnych – przypomina kmdr ppor. Czesław Cichy, rzecznik Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. W Gdyni stacjonują SH-2G. – To śmigłowce pokładowe na co dzień współpracujące z fregatami typu Oliver Hazard Perry. Maszyny mogą namierzać okręty podwodne za pomocą wyrzucanych do wody pław hydroakustycznych i detektora anomalii magnetycznych – tłumaczy kmdr ppor. Cichy. Stacjonujące w Darłowie śmigłowce Mi-14PŁ dodatkowo wyposażone zostały w sonar. Urządzenia te lokalizują okręt za pomocą wydawanych przez niego dźwięków bądź, jak w przypadku detektora, odkształceń w polu magnetycznym Ziemi powodowanych przez obecność jednostki.
Na Bałtyku takie polowanie jest szczególnie utrudnione. – Ma to związek ze zmiennymi warunkami hydrologicznymi, które wynikają z zasolenia i temperatury. Pod wodą generalnie słabo rozchodzi się dźwięk – tłumaczy kpt. nawig. Szprendałowicz. Najgorzej, gdy okręt idzie tuż pod powierzchnią, na tak zwanej głębokości peryskopowej, która wynosi kilkanaście metrów. Ciepła jak na Bałtyk woda miesza się tutaj z chłodniejszą, a przejrzystość jest tak mała, że jednostki nie widać gołym okiem.
Jest coś jeszcze. – Śruby współczesnych okrętów są wygłuszane, a kadłuby pokrywane specjalną okładziną i malowane farbą, która częściowo pochłania sygnał emitowany przez sonar – wyjaśnia kpt. nawig. Szprendałowicz. – Bardzo często do śmigłowca dociera sygnał zniekształcony i nieregularny – dodaje. W takich warunkach właściwe odczytanie pozycji i kierunku, w jakim zmierza okręt, wymaga od nawigatora nie lada kunsztu.
autor zdjęć: Marian Kluczyński, Łukasz Zalesiński
komentarze