Nie ulega wątpliwości, że największym wydarzeniem w wojsku, i to od wielu lat, była integracja dowództw rodzajów sił zbrojnych przeprowadzona w ramach reformy kierowania i dowodzenia armią – pisze Magdalena Rochnowska, dyrektor Biura Rektora Akademii Obrony Narodowej.
Po wprowadzeniu zmian w prawie i zaakceptowaniu ich przez prezydenta z kilku dowództw powstało jedno. Nie ma już Dowództwa Wojsk Lądowych, Sił Powietrznych, Marynarki Wojennej, Wojsk Specjalnych. Nie ma też oddzielnego Inspektoratu Wsparcia. Wszystkie te podmioty weszły w skład jednego dużego Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Tajemnicą poliszynela jest, że koncepcja ta miała nie tylko zwolenników, ale i wielu przeciwników. Dlatego od początku reformie towarzyszyło sporo emocji. Ale też nadziei i obaw.
Obawy dotyczyły przede wszystkim skutków, jakie miała przynieść ta jedna z najistotniejszych wojskowych reform. Wielu oficerów niepokoiło się o swoją zawodową przyszłość. I trudno się temu dziwić, gdy z pięciu robi się jedno dowództwo. Zapowiadano przecież, że wprowadzane zmiany przyniosą oszczędności. Emocje dotyczyły także kandydatur przyszłych dowódców, ale te błyskawicznie ostygły wraz z szybkim wyznaczeniem wszystkich wytypowanych kandydatów.
Już w trakcie realizacji reformatorskich zmian pojawiły się nowe decyzje. W miejsce Dowództwa Wojsk Specjalnych powołano wstępnie Dowództwo Sił Specjalnych, chyba trochę niezgodnie z duchem postanowienia prezydenta. Jednak po szybkiej reakcji sprawę wyprostowano i można pomyśleć, że już … po reformie. Nic bardziej mylnego. Taka reforma trwać może nawet kilka lat, żeby osiągnąć pełny sukces. Przed decydentami wcale niełatwy okres ewaluacji.
Pierwszy rok jest z reguły czasem próby. Po nim są wyciągane wnioski i wprowadzane zmiany, które z nich wynikają. To polerowanie integracji dowództw może za rok mieć dość duże rozmiary. I nic w tym złego. Najgorzej byłoby, gdyby twórcy reformy zaczęli ją istotnie zmieniać jeszcze przed sprawdzeniem, jak działa.
Autorzy integracyjnej koncepcji mogli się spodziewać medialnego ataku opozycyjnych ekspertów, bo tak duża zmiana jest do tego dobrą okazją. Jednak trzeba przyznać, że poza kilkoma nieliczącymi się głosami tak się nie stało. Ale tej reformie jak żadnej innej przyglądają się ludzie, którzy nie znają się dobrze na wojsku. Nie przepuszczą żadnego potknięcia ani błędu. Zmiany kontynuować trzeba. Największa i pewnie najbliższa z nich to redukcja Sztabu Generalnego, ale z tą myślą wszyscy już się oswoili. Mniej zadań – mniej ludzi, to oczywiste.
Najciekawsze dla obserwatorów resortu obrony będzie jednak zmiana w systemie kierowania. Dotychczas to Sztab Generalny dowodził wojskami. Teraz co prawda nadzoruje działalność wojsk, ale nie dowodzi i to cywilnemu ministrowi podlegają bezpośrednio trzej najważniejsi generałowie – dowódcy: operacyjny, generalny i szef Sztabu Generalnego. Nie wolno zapominać też o Dowódcy Garnizonu Warszawa i Komendancie Głównym Żandarmerii Wojskowej. Nimi także kieruje bezpośrednio minister. Ta zmiana, to również spore wyzwanie dla szefa resortu obrony.
Ta istotna zmiana w systemie zarządzania tak dużą organizacją, jaką jest wojsko, na pewno wywołuje zainteresowanie nie tylko w Polsce. Może za kilka lat ministrowie obrony innych państw wezmą przykład z Polski?
komentarze