Robert Ollis, ojciec sierżanta Michaela H. Ollisa powiedział, że teraz stałem się członkiem ich rodziny – mówi ppor. Karol Cierpica, który razem z amerykańskim żołnierzem walczył podczas ataku na bazę Ghazni. – Bałem się, że będą mieli do mnie żal, że ja przeżyłem, a ich syn zginął. A spotkałem się z niesamowicie ciepłym przyjęciem.
Bał się Pan spotkania z rodzicami sierżanta Michaela H. Ollisa?
Owszem. Kiedy leciałem do Nowego Jorku, aby uczestniczyć w uroczystości przekazania rodzinie sierżanta odznaczeń przyznanych ich synowi przez polskiego prezydenta i ministra obrony obawiałem się, że będą mieli do mnie żal, że ja przeżyłem, a ich syn zginął. A spotkałem się z niesamowicie ciepłym przyjęciem.
W konsulacie Robert Ollis, ojciec sierżanta, przytulił Pana i długo coś mówił…
Dziękował mi, że byłem z ich synem w ostatnich chwilach. Podkreślał, że teraz stałem się członkiem ich rodziny.
A co Pan powiedział rodzicom Michaela?
Podziękowałem im za syna − wspaniałego żołnierza.
Pana zdaniem był bohaterem?
Oczywiście, bez namysłu ruszył na pomoc przy obronie bazy. Zareagował profesjonalnie, jak prawdziwy żołnierz. Dzięki szybkiej reakcji jego i kilku innych żołnierzy atak rebeliantów został odparty. Powstrzymali terrorystów przed zdetonowaniem ładunków przy kontenerach mieszkalnych i ocalili życie wielu ludzi.
Rodzina sierżanta jest z niego dumna?
Bardzo. Na ogrodzeniu ich domu wiszą 24 amerykańskie flagi, po jednej za każdy rok życia ich syna. W domu Michael ma prawdziwy ołtarzyk ze zdjęciami, odznaczeniami i flagą, którą nakryta była jego trumna. To zresztą jest rodzina z wojskowymi tradycjami. Pradziadek sierżanta uczestniczył w wojnie secesyjnej, jego ojciec walczył w Wietnamie. Robert Ollis zaprowadził mnie zresztą do pubu dla weteranów, gdzie siedzieli sami panowie w kurtkach pamiętających czasy walki z Wietkongiem.
Jak zareagowali na Pana wizytę?
Kiedy Robert powiedział im, że walczyłem z jego synem, wstali i zaczęli bić brawo. Niesamowite uczucie. Pomyślałem wtedy, że wojskowa współpraca z Amerykanami, która obejmuje wszystkie szczeble armii, najprawdziwsza jest na polu walki. Tam jeden chroni i wspiera drugiego, zarówno w codziennej służbie, jak w takich ekstremalnych sytuacjach.
Znał Pan wcześniej sierżanta Michaela H. Ollisa?
Nie, nigdy nie zamieniliśmy nawet słowa. Ale walczyliśmy razem ramię w ramę broniąc bazy w Ghazni przed rebeliantami. Pamiętam, kiedy nadbiegł z bronią i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Uśmiechnął się, jakby mówił: „Fajnie, jesteśmy teraz we dwóch i razem walczymy.” Bo choć w tym momencie z terrorystami biło się wielu żołnierzy, w tym miejscu byliśmy tylko my dwaj.
Jakie to uczucie, gdy ktoś uratuje Panu życie?
To nie do końca tak było. 28 sierpnia Michael nie zasłonił mnie własnym ciałem. Walczyliśmy razem, kiedy zamachowiec zdetonował ładunki wybuchowe, które miał na sobie. Michael stał po prostu bliżej niego.
Jak wyglądała wtedy sytuacja w bazie?
Afgańscy rebelianci przypuścili szturm próbując się wedrzeć do środka. Chwyciłem za karabin i pobiegłem z nimi walczyć. W czasie wymiany ognia zostałem ranny w nogę. Byłem cały we krwi, postanowiłem się więc wycofać i opatrzyć nogę. Po chwili uświadomiłem sobie, że rana nie jest poważna i wróciłem do walki. Wtedy dołączył się do mnie amerykański żołnierz – jak się potem okazało sierż. Ollis. Od tego momentu działaliśmy w parze. Ochraniając się wzajemnie szukaliśmy ukrytych wśród kontenerów zamachowców. Niestety jednego nie zauważyliśmy. Nagła eksplozja rzuciła mnie na ziemie, a odłamki raniły w drugą nogę. Zobaczyłem, że Amerykanin leży nieprzytomny. Niestety jego rany były śmiertelne.
***
Ppor. Karol Cierpica służy w 18 Batalionie Powietrznodesantowym 6 Brygady Powietrzodesantowej jako dowódca plutonu szturmowego. Jest też instruktorem spadochronowym. Trzy razy był na misji w Afganistanie. Na II i V zmianie dowodził sekcją strzelców wyborowych. Na XIII zmianę wyjechał po skończonym kursie oficerskim jako sztabowiec Centrum Operacji Taktycznych.
autor zdjęć: Ewa Korsak
komentarze