Niektórzy mówią o nim ksiądz komandor, inni Padre albo po prostu Radek. Wszyscy jednak wyrażają się o nim z ogromnym szacunkiem. Ks. kmdr por. Radosław Michnowski zapracował na niego choćby tym, że nigdy nie stał z boku.
W filmie »Jak rozpętałem II wojnę światową« jest taka scena, kiedy główny bohater pokazuje swoje trzy zdjęcia w różnych mundurach. I ona zawsze już będzie mi się kojarzyła z Radkiem”, śmieje się kmdr por. Jarosław Tuszkowski. Podczas misji Stałego Zespołu Sił Obrony Przeciwminowej NATO (Standing NATO Mine Countermeasures Group 1 – SNMCMG1) prawie rok spędzili razem na pokładzie okrętu dowodzenia ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki”. Dzielili nawet kabinę. „Któregoś dnia Radek mówi: »coś wam pokażę«, i wykłada na stół trzy fotografie. Na pierwszej jest w zielonym mundurze wojsk lądowych, na drugiej w stalowym mundurze wojsk rakietowych, na trzecim w granatowym marynarki wojennej. My na to: »hej, ty jesteś jak Dolas!«. A on w śmiech”, wspomina Tuszkowski.
Ks. kmdr por. Radosław Michnowski przeżył całkiem sporo. Ale to służba na morzu, jak sam przyznaje, stała się jego największą miłością.
Wyśniony niebieski
Zaczęło się trochę niespodziewanie. W latach dziewięćdziesiątych przyszły ksiądz i marynarz studiował w Wojskowej Akademii Technicznej. Pewnego dnia z podchorążymi spotkał się nowy kapelan – ks. ppłk Stefan Zdasienia. Ot tak, żeby się przedstawić, porozmawiać, opowiedzieć trochę o wojskowym seminarium. „My wtedy nawet nie bardzo wiedzieliśmy, że coś takiego jest”, przyznaje ks. kmdr por. Michnowski. „Kapelan pożartował, pośmiał się z nami i poszedł. A ja zacząłem »móżdżyć«. Tydzień później zapukałem do jego drzwi” – wspomina i przytacza rozmowę, którą wówczas odbyli.
– Chcę zostać księdzem.
– Ty?! Przecież nie widuję cię nawet w kościele.
– A bo ja chodzę na msze w swojej parafii. Z Warszawy jestem.
– Okej, daję ci trzy minuty na zastanowienie.
– Już się zdecydowałem.
Potem była wizyta u bp. gen. Sławoja Leszka Głódzia, wreszcie dwa telefony – do domu i od dowódcy z WAT-u, który zapytał: „Gdzie jesteś?! Miałem po ciebie żandarmerię wysłać!”. „Postanowiłem zostać księdzem”, odpowiedział. „Księdzem?! A kto się za ciebie z uczelnią rozliczy?”. Rozliczył się, a później poszło już z górki: sześć lat seminarium, kolejne spotkanie z biskupem, następne kluczowe wybory. „Usłyszałem wówczas pytanie, gdzie chciałbym służyć. Powiedziałem, że w marynarce wojennej. W naszej rodzinie ludzi zawsze jakoś do morza ciągnęło. Cioteczny brat był marynarzem floty handlowej, chrzestny kapitanem żeglugi wielkiej”, opowiada ks. kmdr por. Michnowski. „Biskup zapisał to w papierach, więc po odbiór dekretu szedłem spokojnie. Zaglądam, a tam: 3 Brygada Zmechanizowana, Lublin”.
I tak świeżo upieczony kapelan włożył zielony mundur wojsk lądowych. Potem była 6 Brygada Powietrznodesantowa w Krakowie i 3 Warszawska Brygada Obrony Powietrznej (mundur stalowy). „Służba w każdej z tych jednostek okazała się ciekawa, ale ciągle marzyłem o trzecim z mundurów”, tłumaczy ks. kmdr por. Michnowski. Jego marzenie spełniło się w 2006 roku. Został kapelanem Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni.
Plecak jak pokuta
„Mamy najlepszego kapelana na świecie”, zwykł mawiać prorektor AMW ds. wojskowych, kmdr Mariusz Mięsikowski. Takiego przekonania nabrał w Toruniu, podczas święta z okazji 90. rocznicy powołania Oficerskiej Szkoły Marynarki Wojennej. Od rana lało jak z cebra, tymczasem goście po mszy mieli przejść przez miasto nad Wisłę, gdzie stoi pomnik upamiętniający uczelnię. „Prorektor poszedł do kapelana i mówi: »słuchaj Radek, nie wiem, jak to zrobisz, ale za godzinę ma nie padać«. I rzeczywiście, choć kompletnie się na to nie zanosiło, kiedy pierwsi goście zaczęli wychodzić na ulicę, deszcz ustał”, wspomina kmdr por. Wojciech Mundt, szef Wydziału Wychowawczego AMW.
Na pytanie o cud, on sam w odpowiedzi zapewne zaśmiałby się najgłośniej. A pracownicy uczelni i studenci dodają: wystarczy, że robił wiele fantastycznych rzeczy. „To niesamowicie ciepły, otwarty człowiek, który jak nikt potrafi jednać sobie innych”, podkreśla bsmt pchor. Sylwia Putra, studentka piątego roku Akademii Marynarki Wojennej. „Kiedy został kapelanem, powiedział nam, że każdego dnia pełni dwugodzinny dyżur. Ale jeśli ktoś ma potrzebę, by porozmawiać, śmiało może do niego przyjść o każdej porze. Na uczelnianej stronie podał nawet numer swojej komórki”, dodaje.
Podchorążowie wspominają też odprawiane przez niego msze. „Kazania były krótkie, ale bardzo konkretne. Ważne rzeczy ksiądz wyrażał w prostych słowach. No i msze miały niezwykłą oprawę, bo puszczał podczas nich rockową muzykę”, wspomina bsmt pchor. Putra. Zresztą kapelan lubił przełamywać schematy. Podczas procesji Bożego Ciała jeden z ołtarzy urządził na okręcie podwodnym, który stoi na dziedzińcu uczelni. Z podchorążymi wyprawił się też na ekstremalną drogę krzyżową. Nocą szli po plaży z Jastrzębiej Góry do Helu. Razem z nimi brał też udział w marszach kondycyjnych. „Przez pięć godzin maszerowaliśmy przez lasy w pełnym oporządzeniu. Radka nie trzeba było do tego zachęcać. Sam dopytywał, kiedy kolejny marsz, a potem pojawiał się na miejscu z najbardziej wypchanym plecakiem. Żartował, że to taka jego pokuta”, opowiada kmdr por. Dariusz Golonka, dowódca batalionu szkolnego.
Ale tak naprawdę chodziło o coś innego. „To kwestia wiarygodności”, przyznaje ks. kmdr por. Michnowski. „Nie można dotrzeć do ludzi, jeśli się stoi z boku. Pan sobie wyobraża, że do marynarzy przychodzi facet, który o morzu wie tyle, co wyczytał w »Znaczy kapitan« Borchardta czy »Torpeda w celu« Romanowskiego, i zaczyna im mówić o życiu? Nie przejdzie”. I dlatego właśnie kapelan postanowił doświadczyć życia na morzu.
Zawsze pomoże
Na okręt wszedł z przewieszonym przez ramię plecakiem z naszywką „Padre”. Często tak zwracali się do niego marynarze. Przywitał się, rozejrzał i bardzo szybko „kupił sobie” tych, których jeszcze nie znał. Tak pierwszy kontakt z kapelanem na pokładzie „Czernickiego” zapamiętał kmdr por. Piotr Sikora, który w 2013 roku dowodził Stałym Zespołem Sił Obrony Przeciwminowej NATO. „Kiedy szukałem kapelana, Krzysiu Rybak [komandor porucznik, były dowódca SNMCMG1] powiedział mi: »Bierz Padrego, bo on jest w stanie dużo załatwić. Do ciebie nie każdy marynarz przyjdzie z osobistą sprawą, bo się będzie bał. A do niego tak«”, wspomina kmdr por. Sikora i dodaje, że jego poprzednik wiedział, co mówi: „Radek to ksiądz, ale też doskonały psycholog”.
Ks. kmdr por. Michnowski miał już wówczas za sobą mnóstwo godzin spędzonych na morzu. Wychodził w rejsy z podchorążymi na pokładzie ORP „Wodnik”, na jednym z jachtów brał udział w regatach „The Tall Ships’ Races”, a co szczególnie ważne – był kapelanem w trakcie pierwszej misji „Czernickiego”. „Propozycja wyszła od dziekana marynarki wojennej, ks. kmdr. Bogusława Wrony.
Pewnego dnia powiedział, że potrzebowałby kandydatów na dwa półroczne wyjścia. Ja, oczywiście, nie odmówiłem. A on odpowiedział: »od razu wiedziałem, że się zgodzisz«”, wspomina ks. kmdr por. Michnowski.
W czasie rejsów marynarzom trudno poradzić sobie z monotonią, rutyną, powtarzalnością. Jeszcze trudniej – z nieobecnością bliskich. „Człowiek zaczyna tęsknić za rzeczami, które na lądzie wydają mu się pospolite i niewarte uwagi. Na »Wodniku« studenci przy każdej okazji biegali po pokładzie z telefonami, siadali przed Skypem, próbowali łapać zasięg. A przecież te wyjścia trwały po 50 kilka dni, podczas gdy »Czernicki« był poza domem przez długie miesiące”, przyznaje ks. kmdr por. Michnowski. Marynarze przychodzili do niego – czasem do spowiedzi, innym razem zwyczajnie pogadać. Opowiadali, że żona została sama z dziećmi i już nie daje sobie rady, że jak człowiek pomyśli o domu, to coś w gardle ściska, że trochę już się przeżyło, ale jak na oceanie zacznie rzucać, to jednak strach… „Takie rozmowy zwykle odbywały się w naszej wspólnej kabinie. Od czasu do czasu zamieniała się ona także w konfesjonał. Kiedy skądś wracałem i drzwi były zamknięte, wiedziałem, że mogę co najwyżej ostrożnie próbować zajrzeć do środka”, wspomina kmdr por. Tuszkowski.
Ks. Michnowski tak to tłumaczy: „Podczas rejsów kapelan musi być trochę jak brat łata. Trzeba pośmiać się z ludźmi, poklepać kogoś po plecach, powiedzieć: »będzie dobrze«”. Dla niego to było trochę za mało.
Od szczotki do radaru
„Jest stare marynarskie powiedzenie o przerabianiu jedzenia w g… Ktoś siedzi, podczas gdy inni zasuwają. Ja nigdy nie chciałem tego robić. Posługa księdza to podstawowa rzecz, ale przecież zostaje jeszcze mnóstwo czasu”, opowiada ks. kmdr por. Michnowski. Chciał coś robić, ale początki wcale nie były łatwe. Jak wspomina, podczas pierwszej misji „Czernickiego” pewnego dnia poszedł do zastępcy dowódcy okrętu z prośbą: „daj mi chociaż szczotkę, to poczyszczę smoczki [wyloty zraszaczy, które spłukują pokład, np. po ataku chemicznym]”. Usłyszał w odpowiedzi: „nie, dowódca zabronił”. „Ale COM [dowódca zespołu] pozwolił…”, naciskał kapelan. W końcu dopiął swego. „Schowałem się za bębnem cumowniczym, szczotka w ręku i robię... I wtedy przychodzi dowódca z uwagą, że tak być nie może”, śmieje się kapelan.
Podobnie było ze służbą na stanowisku pomocnika oficera wachtowego. „Mieliśmy dziewczynę, która nie najlepiej znosiła mocne kołysanie. Kiedy zaczynało trzepać, ja zacierałem ręce, bo wiedziałem, że za chwilę zadzwoni Ania z prośbą: »słuchaj, mógłbyś…«. No jasne! I tak siedziałem na mostku, trochę na zasadzie »przynieś, wynieś«, ale parzenie kawy nie było dla mnie ujmą”, wspomina kapelan. Wkrótce jednak się to zmieniło. Ksiądz przeszkolił się i został radarzystą. „Śledziłem wskazania radaru i meldowałem o ruchach jednostek”, tłumaczy.
Z pierwszej misji wrócił po roku. „Okazało się, że ORP »Kontradmirał Xawery Czernicki« ma zostać na morzu jeszcze przez kilka miesięcy, ale uznałem, że to za dużo. I już kilka dni później plułem sobie w brodę”, opowiada. Po zejściu na ląd pełnił obowiązki kapelana nie tylko w AMW, lecz także m.in. w 3 Flotylli Okrętów czy Formozie. Jednak gdy tylko nadarzyła się okazja wyjścia w morze na kolejną misję, zdecydował się natychmiast. Podczas niej również był radarzystą. „Pełnił wachty od 8.00 do 12.00 i od 20.00 do 24.00. Oprócz tego wszedł w skład drużyny medycznej. Brał udział we wszystkich ćwiczeniach. Wykonywał zadania związane z ewakuacją ludzi, przygotowaniem do transportu medycznego, opatrywaniem rannych”, wylicza kmdr por. Sikora i dodaje: „Radek to człowiek, któremu trudno usiedzieć na miejscu. Rozpiera go energia”. Podobne odczucia ma jego współlokator z kabiny. „Kiedy w kolejnych portach schodziliśmy na ląd, często wybieraliśmy się na rowery. W pamięci utkwił mi obraz z Islandii czy Wysp Owczych. Radek wystrzelił 50 m przed grupę i zniknął. Potem pojawił się 50 m za nami, a po chwili znów widzieliśmy jego plecy”, śmieje się kmdr por. Tuszkowski.
Często robiło się poważnie. Jak choćby podczas długich rozmów, mszy w kabinie odpraw, Świąt Wielkanocnych, które wypadły w irlandzkim Cork. „Odprawiłem wówczas swoją najbardziej niezwykłą liturgię światła. Ogień został rozpalony w specjalnym pojemniku do niszczenia tajnych dokumentów. Całość zabezpieczał strażak”, wspomina kapelan. Na pokładzie okrętu pojawili się wówczas przedstawiciele miejscowej Polonii ze święconką. „Do dziś pamiętają kazanie Radka. I to, że puścił »Ciszę« Kamila Bednarka”, wspomina kmdr por. Sikora.
Kmdr por. Tuszkowski tak mówi o podobnych sytuacjach: „Księdza zwykle widzi się w sytuacjach oficjalnych, na podwyższeniu, jak odprawia mszę. To może budować dystans. A Radek znakomicie potrafi go skracać.”.
Skrzydełka kapelana
Ks. kmdr por. Michnowski na morzu spędził łącznie dwa i pół roku. Jak przyznają marynarze, zaskarbił sobie tak wielką sympatię i szacunek, że ludzie zaczęli się do niego zwracać z niecodziennymi prośbami. Dwóch marynarzy poprosiło go, by po powrocie do Świnoujścia ochrzcił ich dzieci na pokładzie „Czernickiego”. Inny chciał, by to właśnie on wygłosił kazanie na pogrzebie ojca. „Wiesz, mówił tak, jakby go znał. Płakać się chciało…”, powtarzał potem. Przychodzili do niego nawet marynarze z floty handlowej. Zawsze jednak ciągnęło go na okręty”. Marzył, by zyskać prawo do noszenia przynajmniej brązowych skrzydełek. To odznaka, którą marynarz ma prawo nosić na mundurze po trzech latach spędzonych na pokładzie. Po pięciu latach może sobie przypiąć srebrne, kiedy przekroczy dziesięć lat, przysługują mu skrzydełka złote”, wyjaśnia kmdr por. Sikora. „Żaden kapelan odznaki nie ma, a jemu naprawdę niewiele brakuje”.
Na razie jednak marzenie musi odłożyć na później. Kilka tygodni temu pożegnał się z marynarką wojenną. Rezyduje w Nowym Glinniku pod Łodzią i czeka na kolejny przydział. „Pływanie wyżłobiło w mojej głowie głęboki rów, stało się moją pasją”, podkreśla ks. kmdr por. Michnowski. „Ale cóż, przede wszystkim jestem księdzem… Cieszę się na nowe doświadczenia. A morze? Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze tam wrócę”.
autor zdjęć: krzysztof miłosz/akademia marynarki wojennej