Ten samolot jest latającą legendą. O dobrą kondycję maszyny troszczy się grono miłośników lotnictwa.
Dwupłaty An-2 były najdłużej produkowanym typem samolotu w Polsce. Nad Wisłą powstało prawie 12 tys. egzemplarzy tej maszyny w różnych wersjach. 460 z nich zostało w kraju. Na szczególną uwagę zasługuje samolot o numerze seryjnym 1G 7447. Ten lekki transportowiec, eksploatowany niegdyś w siłach powietrznych, dziś jest latającym eksponatem muzealnym. Rozgłos zdobył za sprawą pilotów, którzy w 1982 roku uprowadzili maszynę, uciekając do Wiednia.
Wszechstronny typ
Pierwsze „antki” do służby w Wojsku Polskim trafiły na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Wyprodukowane w ZSRR samoloty transportowe najpierw ulokowano w 36 Pułku Lotnictwa Transportowego. Kilka lat później (co było związane z uruchomieniem produkcji An-2 w Mielcu) do armii przyjęto kolejne egzemplarze. W sumie wojsko eksploatowało około 130 „antków”. Maszynami dysponowały wojska lotnicze i przeciwlotnicze oraz lądowe, marynarka wojenna, wojska ochrony pogranicza i Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
An-2, który nazwano później „Wiedeńczykiem”, został wyprodukowany w 1966 roku w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego w Mielcu w najpopularniejszej wersji transportowo-desantowej. W 1967 roku trafił do 55 Pułku Lotnictwa Transportowego na Balicach. Jednostkę przekształcono następnie w 13 Pułk Lotnictwa Transportowego, 13 Eskadrę i 8 Bazę Lotnictwa Transportowego. Samolot był pomalowany zgodnie z obowiązującym jeszcze po II wojnie światowej wzorem. Górne i boczne powierzchnie pokryto farbą w kolorze oliwkowozielonym, a dolną część – niebieską. Podobnie jak inne maszyny tego typu, An-2 z Balic wykonywał głównie loty transportowe i desantowe. Podczas służby, „antek” przechodził regularne remonty okresowe. Najprawdopodobniej, w 1981 roku, podczas prac konserwacyjnych, otrzymał trójbarwne malowanie maskujące i nowy numer boczny 7447.
Wielka ucieczka
1 kwietnia 1982 roku An-2 wykonywał desantowanie żołnierzy 6 Pomorskiej Dywizji Powietrznodesantowej. Po zakończeniu skoków załoga samolotu – dwóch pilotów i technik – poinformowała kontrolerów lotniczych, że będzie jeszcze wykonywać lot szkolny do strefy. Tak się jednak nie stało, ponieważ lotnicy obrali zupełnie inny kierunek. Piloci, chor. Andrzej Malec i chor. Jerzy Czerwiński, wraz z emerytowanym lotnikiem chor. Krzysztofem Wasilewskim, zaplanowali wcześniej ucieczkę na Zachód. By zrealizować ten plan, sterroryzowali bronią nieświadomego rozgrywanych wydarzeń technika pokładowego chor. Bolesława Wronę i rozpoczęli wielką eskapadę. Wylądowali jeszcze w okolicach Czernichowa nad Wisłą, gdzie na pokład An-2 wsiadły ich rodziny i wspomniany pilot rezerwista z córką. Samolot wzbił się ponownie w powietrze i skierował w stronę Austrii.
Transportowiec leciał bardzo nisko, by nie wykryły go radary. Plotka głosi, że „antka” nad Czechosłowacją przechwyciły odrzutowce wojskowe, jednak ze względu na to, że na pokładzie były kobiety i małe dzieci, pozwolono im spokojnie odlecieć na Zachód. Po kilku godzinach An-2 wylądował na wiedeńskim lotnisku Schwechat.
„To był bardzo długi dzień dla wszystkich lotników z Balic”, wspomina chor. sztab. rez. Zbigniew Chłopecki, współzałożyciel Fundacji „Wiedeńczyk”. „Początkowo nie mogliśmy uwierzyć w to, że załoga uciekła. Dopiero po kilku godzinach zorientowaliśmy się, co tak naprawdę się wydarzyło. Cały plan był utrzymywany w wielkiej tajemnicy”, opowiada pilot.
W tajemnicze zniknięcie załogi nie mogli uwierzyć także przełożeni. „Wezwano nas do jednostki, gdzie oficerowie z Warszawy całą noc nas przesłuchiwali. Nic to jednak nie dało. Nic im nie powiedzieliśmy, bo żaden z żołnierzy nawet nie podejrzewał ucieczki”, dodaje podoficer.
Ponieważ w Polsce nadal trwał stan wojenny, wszyscy uciekinierzy bez problemu uzyskali azyl polityczny i wkrótce trafili do Stanów Zjednoczonych. Kilka dni później po „antka” przyjechała do Wiednia załoga z Balic, która miała bezpiecznie przyprowadzić samolot do kraju. Ze względu na ograniczone zaufanie do lotników podróżowali oni na paliwie dostarczonym w kanistrach. Do Polski wrócił także mechanik, który w kraju zostawił żonę i dzieci. Uciekinierzy po otrzymaniu azylu w Austrii ruszyli do Stanów Zjednoczonych. W 1985 roku Sąd Wojskowy w Warszawie skazał ich zaocznie na 15 lat więzienia i pozbawienie praw publicznych. Od wykonania wyroku odstąpiono ze względu na nieobecność oskarżonych. Siedem lat później prezydent Lech Wałęsa ułaskawił lotników.
Na służbie
An-2 po powrocie do kraju stał się w krakowskich Balicach jedną z najbardziej rozpoznawalnych maszyn i otrzymał przydomek „Wiedeńczyk”. Lot do Wiednia nie był prosty. Załoga, chcąc się przedostać na Zachód, musiała lecieć bardzo nisko. „W »Wiedeńczyku« były powbijane gałęzie choinek. Był cały odrapany i zniszczony”, przypomina Magda Jackiewicz, wolontariuszka Fundacji.
„Gdy An-2 wrócił do służby, wykonywał normalne zadania”, wspomina chor. Chłopecki. „Wiedeńczyk” był jednym z dwóch samolotów (a później jedynym), który został przystosowany do holowania rękawa RSS-5C. Dlatego przez kilkanaście dni w roku maszyna stacjonowała na poligonie morskim. Latał tutaj na wysokości 400 m, 4 mile od brzegu w linii prostej wschód–zachód, ze stałą prędkością 150 km/h, holując rękaw na 600-metrowej linie. Do tego rękawa w ramach ćwiczeń śmigłowce Mi-2 i Mi-24 strzelały z ostrej amunicji.
O wycofaniu An-2 ze służby zaczęto mówić dziesięć lat temu. Samolot uznawano za przestarzały, a pretekstem do wycofania „antka” z armii był m.in. wypadek lotniczy, który wydarzył się w 2005 roku niedaleko Bielska-Białej. Wojskowy An-2 rozbił się tuż po starcie. Na szczęście trzyosobowej załodze i ośmiu pasażerom nic poważnego się nie stało.
Piloci st. chor. sztab. Zbigniew Chłopecki i st. chor. sztab. Jerzy Antonkiewicz rozpoczęli walkę o utrzymanie „Wiedeńczyka” w służbie. Pisali różnego rodzaju petycje i prośby. Głównym argumentem „za” było to, że samolot był jedynym, który wykonywał zadania holownicze dla wojsk lądowych. „Na szczęście nie udało się go skasować. Pomogło nam także to, że latał dla spadochroniarzy 6 Brygady Powietrznodesantowej”, wspomina współzałożyciel Fundacji.
Pomocne w utrzymaniu „Wiedeńczyka” w służbie miało być także wyjątkowe malowanie, jakie otrzymał w 2007 roku. Dla uczczenia 40-lecia służby tych maszyn i upamiętnienia lotu do Wiednia samolot przybrał smocze barwy: „Wiedeńczyk” z przodu kadłuba ma namalowane oczy i smoczy pysk. Projekt przygotował historyk i grafik Marek Radomski z Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie.
Służba „Wiedeńczyka” zakończyła się w 2012 roku. W kwietniu maszyna wykonała ostatni lot holowniczy w Wicku Morskim. Podczas służby samolot w powietrzu spędził przeszło 7 tys. godzin. Wykonał ponad 15 tys. startów i lądowań.
Zakochani w smoku
„Wiedeńczyk”, w nowym – smoczym – malowaniu prezentował się po raz pierwszy na V Małopolskim Pikniku Lotniczym w 2008 roku. Z miejsca zyskał sympatię publiczności i stał się atrakcją na różnego rodzaju piknikach i zlotach lotniczych w całej Polsce.
Piloci jeszcze przed wycofaniem samolotu z eksploatacji przyznawali, że marzą o tym, by po zakończeniu służby ich maszyna stała się jednym z eksponatów Muzeum Lotnictwa Polskiego. Nie było to jednak takie oczywiste, bo apetyt na „Wiedeńczyka” miały także inne placówki, m.in. Muzeum Sił Powietrznych i Muzeum Wojska Polskiego. Dzięki zaangażowaniu pilotów Zbigniewa Chłopeckiego i Jerzego Antonkiewicza oraz dyrektora MLP Krzysztofa Radwana udało się zatrzymać samolot w Krakowie. Zanim jednak maszyna wykonała swój pierwszy lot w cywilu, musiała przejść remonty i przegląd. By utrzymać sprawność samolotu na wysokim poziomie i przywrócić mu możliwości lotne, powołano Fundację.
W 2013 roku założyli ją piloci Chłopecki i Antonkiewicz. „Naszym marzeniem było przywrócić maszynie dawną świetność. Nie chcieliśmy, by ten wyjątkowy samolot podzielił los tych, które mimo wielkich zasług lądują na wieczny postój pod chmurką”, mówią.
Wyremontowany i odnowiony „Wiedeńczyk” pierwszy raz jako „cywil” wzbił się w powietrze w czerwcu 2014 roku. Wówczas, podczas X Małopolskiego Pikniku Lotniczego, miał już nowe numery rejestracyjne – SP-MLP – i wykonywał zrzuty skoczków spadochronowych oraz cztery loty pokazowe.
Fundację „Wiedeńczyk” tworzą: prezes Zbigniew Chłopecki „Funio”, wiceprezes Jerzy Antonkiewicz „Jerry” i Jacek Pachytel. Oprócz nich z organizacją jest związanych kilkunastu wolontariuszy. „Samolot jest własnością Muzeum Lotnictwa Polskiego, ale to Fundacja dba o jego utrzymanie w stanie lotnym”, mówi Magda Jackiewicz. Wolontariuszka dodaje także, że ta organizacja wspiera konserwację eksponatów zabytków Muzeum Lotnictwa Polskiego. „Promujemy także historię polskiego lotnictwa i edukujemy kolejne pokolenia”, mówi.
Wolontariusze chcą zaprosić do współpracy młodzież i przedszkolaki. W 2016 roku Fundacja będzie organizować lekcje historii przy samolocie. Dodatkowo pod skrzydłami „Wiedeńczyka” będą prowadzone także lekcje z udzielania pierwszej pomocy. Inauguracyjne spotkanie z tego cyklu odbyło się w czerwcu 2015 roku. W przyszłości Fundacja „Wiedeńczyk” zamierza poszerzyć działalność. W planie jest organizacja lotów turystycznych i komercyjnych. Wcześniej jednak samolot będzie musiał otrzymać odpowiednie dopuszczenia od Urzędu Lotnictwa Cywilnego.
autor zdjęć: Magdalena Kowalska-Sendek