Marynarka Wojenna kolejny raz tego lata włączyła się w akcję promowania bezpieczeństwa nad wodą. Tym razem w Łebie. Swoje umiejętności w porcie i na morzu prezentowały między innymi załoga samolotu Bryza, ratownicy morscy z SAR i górscy z GOPR-u.
Łeba to jedna z największych polskich miejscowości letniskowych. Według różnych szacunków w wakacje może się przez nią przewinąć nawet pół miliona wczasowiczów. – W takiej masie ludzi zawsze znajdą się tacy, którzy nad wodą, delikatnie mówiąc, wpadają na dziwne pomysły. Pomyśleliśmy, że warto im uświadomić, czym to grozi. A jednocześnie dostarczyć wczasowiczom rozrywki – tłumaczy Paweł Dąbrowski z łebskiego Urzędu Miejskiego.
Tak właśnie zrodził się projekt „Bezpiecznie nad wodą w Łebie”. Dziś ruszyła czwarta edycja imprezy. – Potrwa dwa dni. Do udziału w niej zaprosiliśmy m.in. straż pożarną, Morską Służbę Poszukiwania i Ratownictwa (SAR), a nawet Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe ze Szczyrku – wylicza Dąbrowski. – Już po raz drugi jest z nami także Marynarka Wojenna.
W Łebie pojawił się samolot patrolowo-rozpoznawczy Bryza z 44 Bazy Lotnictwa Morskiego w Siemirowicach. – Jego załoga miała za zadanie odszukać na morzu rozbitka, oznaczyć to miejsce pławą, zrzucić tratwę ratunkową, a następnie koordynować z powietrza akcję ratunkową, którą prowadziły jednostki SAR – wylicza kmdr ppor. Czesław Cichy, rzecznik Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej. Mieszkańcy i wczasowicze mogli oglądać akcję z mola i plaży.
Lotnictwo Marynarki Wojennej prowadzi akcje ratownicze nad morzem i lądem w odległości stu kilometrów od wybrzeża. Do tego celu najczęściej są wykorzystywane śmigłowce Anakonda oraz Mi-14 PŁ/R. Pełnią one całodobowe dyżury na lotniskach w Gdyni Babich-Dołach oraz Siemirowicach. Helikoptery są wspierane przez samoloty Bryza. – Podczas działań poszukiwawczo-ratowniczych mogą one korzystać ze specjalnego radaru obserwacji obiektów nawodnych, a także systemu namierzania radiostacji ratowniczych Chelton – tłumaczy kmdr ppor. Cichy. Na tym jednak nie koniec. – Opracowane zostały także procedury pozwalające załodze na prowadzenie akcji nawet w ekstremalnych warunkach, kiedy nie ma kontaktu radiowego z jednostkami ratowniczymi, które znajdują się na morzu – dodaje kmdr ppor. Cichy. Jak przyznają sami lotnicy, ich powstanie wymusiło życie.
– Trzy lata temu braliśmy udział w akcji ratowniczej między Łebą a Stilo. Z pokładu jachtu wpadły do wody dwie osoby. Jednym z rozbitków był członek brytyjskiego parlamentu – wspomina kpt. mar. pil. Robert Nowakowski, pilot Bryzy. Na morzu panował sztorm. Wysokość fal dochodziła do dziesięciu metrów, a wiatr był tak silny, że w akcji nie mógł uczestniczyć ratowniczy śmigłowiec. – Załoga odnalazła rozbitków i chciała przekazać przez radio informację o tym ratownikom, którzy znajdowali się na morzu. Ale huk powodowany przez wiatr i morze był tak duży, że się nie słyszeli – opowiada kpt. mar. pil. Nowakowski. Ostatecznie rozbitków udało się uratować. Wkrótce opracowano wytyczne, które precyzują, co robić, gdy kontakt radiowy między ratownikami jest utrudniony bądź niemożliwy. – Kiedy załoga znajdzie rozbitka, miejsce, gdzie się znajduje, oznacza flarą. Oczywiście może też rzucić tratwę. Następnie kieruje się ku jednostce ratowniczej, przelatuje od strony jej rufy i wykonuje dwa, trzy głębokie wahnięcia ze skrzydła na skrzydło. To znak, że jednostka ma za nią podążać – wyjaśnia kpt. mar. pil. Nowakowski. Potem samolot wraca nad miejsce, gdzie znajduje się rozbitek, i kołuje nad nim. – Przy obecnym zaawansowaniu technologicznym prawdopodobieństwo, że ratownicy utracą między sobą łączność radiową jest niewielkie. Musimy być jednak przygotowani na każdą ewentualność i przećwiczyć wszelkie warianty – podkreśla kmdr ppor. Cichy.
Marynarka Wojenna już wcześniej brała udział w otwartych pokazach dla publiczności. W ubiegłym tygodniu na jeziorze Czos w Mrągowie swoje umiejętności prezentowała załoga śmigłowca Anakonda oraz specjaliści z Brzegowej Grupy Ratowniczej.
autor zdjęć: Marian Kluczyński
komentarze