Od kilku lat somalijscy piraci są ogromnym zagrożeniem dla żeglugi w rejonie Zatoki Adeńskiej i Oceanu Indyjskiego. Ale pomysł, by nad bezpieczeństwem na pokładach statków czuwali uzbrojeni żołnierze jest ryzykowny – uważa Tadeusz Wróbel, dziennikarz portalu polska-zbrojna.pl.
Gdy społeczność międzynarodowa zaczęła wysyłać okręty i samoloty, by patrolowały wody w pobliżu wybrzeży Somalii, piraci rozszerzyli obszar swego działania na otwarty ocean. Dochodziło do napadów na statki m.in. w rejonie Szeszeli i Kanału Mozambickiego. Okrętów i samolotów patrolowych jest zbyt mało, aby mogły szybko reagować na wieść o każdym ataku. Wykrycie piratów też nie jest łatwe, gdyż zwykle udają rybaków. A nawet po schwytaniu pojawiają się czasami wątpliwości, kto powinien ich osądzić.
Dlatego pojawiały się nowe pomysły na zapewnienie bezpieczeństwa statkom, które pływają w zagrożonych strefach. Jednym z nich była zbrojna eskorta na pokładzie. Mogą to być wojskowi lub prywatni ochroniarze. Rząd włoski pod presją firm żeglugowych zgodził się zapewnić ich statkom wojskową ochronę, składającą się z członków elitarnej jednostki Marynarki Wojennej.
Okazało się, że takie rozwiązanie jest ułomne. Niesie bowiem ze sobą spore ryzyko, że w razie wzajemnego niezrozumienia intencji i użycia broni, może dojść do tragedii. W przypadku incydentu u wybrzeży Indii konsekwencją była śmierć dwóch ludzi. Zdarzenie to zepsuło stosunki między oboma państwami. Poza sporem prawno-dyplomatycznym pojawiły się emocje społeczeństw, z których pochodzą ofiary. Zaś w sytuacji, gdy mamy słowa przeciwko słowom, trudno ustalić prawdę o zdarzeniu. Stąd po tragicznej strzelaninie pojawił się nowy pomysł – aby działania ochrony statków były filmowane.
komentarze