Już co najmniej od końca marca wiadomo, że rosyjska „operacja specjalna” trwająca od 24 lutego 2022 roku na Ukrainie jest rosyjską klęską i to pod każdym względem: wojskowym, politycznym, gospodarczym i informacyjnym. Nie zmienił tego w żaden sposób obchodzony 9 maja Dzień Zwycięstwa i towarzyszące mu wydarzenia. Ukraina dziś nie tylko broni się, lecz podejmuje także działania kontrofensywne.
Plany zajęcia głównych miast Ukrainy, takich jak Charków w 72 godziny czy stolicy – Kijowa – w ciągu maksymalnie 6–7 dni, od początku inwazji należało uznać za całkowicie nierealne. I jak się z czasem okazało, rzeczywistość zweryfikowała je brutalnie dla Rosjan.
Nie ma powodów do świętowania
Rosyjskie siły prowadzące działania w okolicach Kijowa, Czernihowa i Sum zostały zmuszone do wycofania się z terytorium Ukrainy, nie osiągnąwszy jakichkolwiek sukcesów (no chyba, że za „sukces” uznać popełniane masowo zbrodnie i rabunek wszystkiego, co tylko nadaje się do wywiezienia). Przerzut wycofanych jednostek w kierunku Donbasu na przełomie marca i kwietnia miał, zgodnie z deklaracjami rosyjskiego dowództwa, doprowadzić do wzmocnienia działającego tam zgrupowania i przejęcia kontroli nad terytorium obwodów donieckiego i ługańskiego, tak by w ich granicach mogły funkcjonować separatystyczne „republiki” powstałe jeszcze w 2014 roku.
Druga faza konfliktu, której głównym elementem miała być zwycięska rosyjska ofensywa w Donbasie rozpoczęła się około 10 kwietnia rosyjskim natarciem z okolic miasta Izium, które najprawdopodobniej miało doprowadzić do zamknięcia sił ukraińskich w kotle wokół Kramatorska i Słowiańska, głównych miast nieokupowanej części Donbasu. Po mniej więcej miesiącu walk, siły rosyjskie nie były w stanie zrobić jakichkolwiek poważniejszych postępów nie tylko pod Iziumem, ale także w innych miejscach donbaskiego frontu. Udało się im zająć kilka niewielkich miejscowości, takich jak Kreminna czy Popasna, jednak żaden z tych sukcesów nie ma wymiaru poważniejszego niż taktyczny. Okrążenie dużych sił ukraińskich w tym rejonie nadal jest mało prawdopodobne, a ukraińskie zgrupowanie, wzmocnione jednostkami rezerwowymi i odwodowymi z zachodniej i centralnej części kraju jest w stanie nie tylko się skutecznie bronić, lecz także podejmować działania kontrofensywne. Efektem tego są kolejne wyzwolone miejscowości na północ i zachód od Charkowa, jak również działania ofensywne wokół Iziumu, które według informacji z 7–8 maja doprowadziły do podejścia sił ukraińskich do zachodnich granic miasta, co potencjalnie może grozić okrążeniem rosyjskich sił na południe od tej miejscowości.
Również na południowym odcinku frontu nie widać poważniejszych sukcesów Kremla: choć siły rosyjskie zdobyły niemal cały Mariupol, to w zakładach Azowstal nadal bronią się ukraińskie oddziały. Linia frontu od Wołnowachy aż do Chersonia jest ustabilizowana od dłuższego czasu, a działania tam prowadzone przez obie strony mają wymiar taktyczny. Z kolei walka na morzu to pasmo rosyjskich porażek: od zatopienia krążownika „Moskwa” w kwietniu, poprzez (prawdopodobne, choć nadal niepotwierdzone) zatopienie nowoczesnej fregaty „Admiral Makarov”, aż po straty poniesione w pobliżu Wyspy Węży przez rosyjskie siły desantowe (kilka kutrów desantowych różnych typów zostało zatopionych lub uszkodzonych przez ukraińskie drony TB-2; sama wyspa została zaś kilkukrotnie zbombardowana przez ukraińskie bezzałogowce i samoloty SU-24).
Rosja, na skutek podjętych działań jest obecnie krajem izolowanym pod każdym względem: nie tylko politycznym, lecz także gospodarczym. Wyrazem tego są coraz to nowe sankcje, a także podejmowane przez kolejne państwa i organizacje działania, mające na celu odejście od zakupów rosyjskich towarów, zwłaszcza surowców energetycznych: gazu ziemnego i ropy naftowej. Nawet rozbudowana rosyjska machina propagandowa, wykorzystująca media (zarówno tradycyjne, jak i społecznościowe) oraz szereg działań i narzędzi dezinformacyjnych, nie jest w stanie odmienić obecnego stanu rzeczy: Rosja jest krajem, z którym nikt o zdrowych zmysłach nie chce mieć dziś nic wspólnego. Jej słabość było widać nawet 9 maja na placu Czerwonym.
Defilada w Moskwie: nihil novi sub sole
Tegoroczna tradycyjna defilada wojskowa w Moskwie, odbywająca się w rocznicę zwycięstwa ZSRR nad III Rzeszą w 1945 roku, była wydarzeniem o wiele skromniejszym niż w latach ubiegłych. Zazwyczaj była to okazja do pochwalenia się nowinkami technicznymi: nowo opracowanymi typami uzbrojenia, które są lub mają się pojawić w wyposażeniu jednostek wojskowych.
Tym razem na defiladzie nie było żadnych nowości. Podobnie jak w latach ubiegłych zaprezentowano czołgi T-14 Armata, bojowe wozy piechoty Kurganiec czy transportery Bumerang – pojawiają się one na kolejnych defiladach od kilku lat, jednak do ich wprowadzenia do służby w jednostkach liniowych jest nadal bardzo daleko i nie wiadomo, czy w ogóle to nastąpi. Podstawą rosyjskich wojsk pancernych pozostają nadal czołgi rodziny T-72, również te zmodyfikowane do standardu T-72B3, czy T-90. Te ostatnie w wersji T-90M można było zobaczyć w Moskwie, a kilka dni wcześniej (tyle że w dużo gorszym stanie, prawdopodobnie po „spotkaniu” z ppk Javelin) także pod Charkowem. Podczas tegorocznej parady wiele z prezentowanych w Moskwie typów sprzętu świat mógł oglądać również na licznych zdjęciach z walk pod Kijowem, Sumami, Charkowem czy w Donbasie. Zwykle poważnie uszkodzone lub zniszczone, czasem w stanie utrudniającym bądź uniemożliwiającym identyfikację typu, albo przejęte przez siły ukraińskie i wdrożone do służby w jednostkach Sił Zbrojnych Ukrainy. Trudno się dziwić – straty w sprzęcie pancernym i zmechanizowanym po stronie rosyjskiej są wręcz porażające. Tylko jednego dnia, 9 maja, szacowano je na: dziesięć utraconych wozów typu T-72 i T-80 różnych modyfikacji. I nawet jeśli dane ukraińskie mówiące o ponad 1000 czołgów zniszczonych od 24 lutego 2022 roku traktować z rezerwą, to te potwierdzone zdjęciami są niewiele niższe (prawie 650 czołgów, 3 tys. innych pojazdów) i tak czy inaczej wskazują na klęskę rosyjskiej ofensywy. Co warte uwagi, w tym roku zrezygnowano Moskwie z komponentu lotniczego parady wojskowej. Oficjalną przyczyną była pogoda, ale faktyczne motywy mogą być zupełnie inne: to straty rosyjskiego lotnictwa, wynoszące powyżej 100 samolotów, a liczba zniszczonych śmigłowców jest zapewne jeszcze większa. Oznacza to brak odpowiedniej liczby sprawnych maszyn, które można byłoby „zwolnić” z działań, aby zostały przygotowane do przelotu w ramach defilady, a także – czy nawet przede wszystkim – straty personalne, które będzie znacznie trudniej odbudować niż te materiałowe.
Tyle pokaz rzekomej siły. Przemówieniu Władimira Putina, który po raz kolejny zapewniał, że Rosjanie na Ukrainie walczą z faszyzmem, zbyt wiele miejsca nawet nie warto poświęcać. Można je streścić jako ujawniający bezradność Kremla stek kłamstw i próżno tu doszukiwać się wskazówek dalszego rozwoju działań wojennych. Rosja w tej chwili jest w stanie koncentrować swoje działa tylko na Donbasie i południu Ukrainy.
Paradoks, czyli jak powstali „raszyści”
Widząc efekty rosyjskiej agresji i obrazy z parady na placu Czerwonym, trudno oprzeć się wrażeniu, że największym paradoksem tegorocznego Dnia Zwycięstwa w Moskwie jest to, iż kraj, który chciałby chełpić się zwycięstwem nad faszyzmem rozumianym jako skrajne zło, dziś sam je czyni: rozpoczynając nieuzasadnioną niczym agresję na sąsiada, dokonując masowych zniszczeń i okrutnych zbrodni na ludności cywilnej. Symbolem działań „raszystów” (termin utworzony z języka ukraińskiego i rosyjskiego poprzez połączenie słów „Rassija” i „faszyzm”, który stał się popularny po wybuchu wojny) są zbrodnie popełnione w Buczy, Irpieniu, a także w Mariupolu – choć takich miejsc jest niestety dużo więcej.
Faktycznie jednak, taki stan rzeczy nie jest niczym zaskakującym: zbrodnie wojenne czy przeciw ludzkości i to na masową skalę są przecież stałym elementem radzieckich, a potem rosyjskich interwencji wojskowych. Wystarczy wspomnieć tylko rosyjską obecność w Afganistanie, działania w czasie obu wojen czeczeńskich, w Gruzji, Syrii czy w jakimkolwiek innym miejscu. To, co się wydarzyło w każdym z tych miejsc, a teraz dzieje się na Ukrainie doskonale podsumowuje cytat z amerykańskiego dramatu wojennego „Bestia”, którego akcja rozgrywa się w Afganistanie na początku lat osiemdziesiątych XX wieku. Z ust jednego z bohaterów, radzieckiego czołgisty zbuntowanego wobec zbrodni popełnianych na afgańskich cywilach, padają słowa: „tym razem to my jesteśmy nazistami”.
komentarze