Państwo Islamskie, mimo że pokonane militarnie, wciąż pozostaje groźne w Syrii i Iraku. Jeżeli jednak ktoś szuka miejsca, gdzie kalifat ma największe szanse się odrodzić, powinien przenieść wzrok z Bliskiego Wschodu na Afrykę Subsaharyjską. Od Nigerii, przez kraje Afryki Środkowej, po Somalię i Mozambik od lat toczy się krwawa i skomplikowana wojna z islamistami.
Gdy po śmierci Al-Baghdadiego w rajdzie sił specjalnych USA tzw. Państwo Islamskie namaściło Abu Ibrahima al-Kurasziego na nowego kalifa, z całego świata zaczęły napływać nagrania z uroczystego składania baji, przysięgi wierności od powiązanych z organizacją grup. Co charakterystyczne, ogromna ich część pochodziła z Afryki Subsaharyjskiej.
Większość tych przysiąg była odnowieniem przymierza zawartego już wcześniej, z poprzednim kalifem. Niemal natychmiast po proklamowaniu kalifatu w Syrii i Iraku rozmaite islamistyczne grupy z Afryki deklarowały podporządkowanie się Al-Baghdadiemu. Jako pierwsza, we wrześniu 2014 roku, Jund al-Khalifa (Żołnierze Kalifatu) z Algierii. Ich śladem wkrótce poszły inne ugrupowania, aż w końcu dołączyła do nich jedna z największych islamistycznych grup na kontynencie, Boko Haram, licząca wówczas nawet 20 tysięcy bojowników i operująca w kilku krajach. W marcu 2015 roku ukorzyła się przed kalifem i stała częścią Państwa Islamskiego, oficjalnie zmieniając nazwę na Prowincja Zachodniej Afryki Państwa Islamskiego. „Radujcie się, o muzułmanie, gdyż są to nowe wrota, które Allah otworzył byście mogli prowadzić dżihad”, pisano wtedy w piśmie „Dabiq”, oficjalnym biuletynie ISIS.
Obecnie, po upadku tzw. Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku oraz po jego klęskach w Afganistanie i na Filipinach, jedynym miejscem, gdzie kontroluje ono fizycznie jakiekolwiek terytorium, jest właśnie Afryka. Głównie Afryka Subsaharyjska – odnogi ISIS w Afryce Północnej pozostają groźnymi, ale drugoligowymi graczami w tamtejszych konfliktach. Na południu zaś stanowią poważną siłę, zdolną zagrozić państwowości krajów, w których działają.
Upadek bliskowschodniego kalifatu paradoksalnie wzmocnił jego afrykańskie odnogi. Wielu członków grup powiązanych z tzw. Państwem Islamskim wyjechało do Syrii i Iraku w czasach jego największej potęgi. Część z nich zginęła na wojnie, ale niektórzy wrócili do domów. Do Afryki napływają również ochotnicy z innych krajów – w dżihadystycznych ugrupowaniach walczą tam bojownicy z krajów arabskich czy z Czeczenii, z których część walczyła wcześniej na Bliskim Wschodzie. Wielu ochotników decyduje się też na podróż do Afryki ze względów pragmatycznych – po prostu łatwiej się tam dostać niż do Syrii czy Iraku.
Fot. Google Maps
Zasięg działania grup stanowiących oficjalne filie ISIS rozciąga się na pół kontynentu. Od arabskiej Afryki Północnej, poprzez Sahel, Czad, Demokratyczną Republikę Konga, po Somalię i Mozambik. Na tym ogromnym terenie toczy się konflikt, w którym wprawdzie Państwo Islamskie nie zdołało, jak na razie, stworzyć namiastki państwa jak na Bliskim Wschodzie, ale z drugiej strony siły rządowe nie potrafią sobie z nim poradzić mimo wojskowej pomocy Stanów Zjednoczonych, Francji, Wielkiej Brytanii czy – w przypadku Mozambiku – Rosji. Skala tej wojny jest porównywalna z syryjską, również pod względem humanitarnym. Jest ona jednak mniej zauważana, gdyż rozproszona i mniej nośna medialnie.
Na szczęście, Państwo Islamskie w Afryce nie jest jednolitą strukturą, jaką był kalifat w Syrii i Iraku, zarządzany centralnie przez Al-Baghdadiego, lecz luźno powiązanymi, a czasem nawet skonfliktowanymi grupami. Bojownicy z Mozambiku czy Somalii niekoniecznie mają wspólne cele – poza budową ponadnarodowego kalifatu – z tymi z Libii czy Kamerunu. Nawet w ramach jednego regionu grupy nie zawsze potrafią się między sobą dogadać: istnieją dwa ugrupowania uważające się za franczyzę ISIS w Somalii, których jednak „centrala” nigdy oficjalnie nie uznała. Niektóre grupy – jak wspomniana Prowincja Zachodniej Afryki Państwa Islamskiego – mają po kilka czy kilkanaście tysięcy bojowników, inne – po kilkudziesięciu czy nawet kilkunastu.
Co więcej, IS nie jest jedyną organizacją dżihadystyczną w regionie, a pozostałe często są dla niej większym zagrożeniem niż słabe i niedofinansowane siły rządowe. W Somalii, dla przykładu, lokalne struktury tzw. Państwa Islamskiego są słabsze od powiązanego z Al-Kaidą Al-Szabab, i właśnie to ugrupowanie jest największą przeszkodą w budowaniu pozycji w kraju. W Prowincji Zachodniej Afryki doszło do konfliktów o przywództwo, w wyniku których jeden z jej liderów dokonał rozłamu i wraz ze swoimi poplecznikami wrócił do nazwy Boko Haram, drugi został zamordowany za konszachty z Al-Kaidą i tajne negocjacje z nigeryjskim rządem, a trzeciego zamknięto w domowym areszcie. W Sahelu, po latach niewchodzenia sobie w drogę, Państwo Islamskie Wielkiej Sahary oraz lokalna odnoga Al-Kaidy znalazły się na kursie kolizyjnym i coraz częściej dochodzi między nimi do starć. To rozproszenie i skonfliktowanie dżihadystycznych grup jest jednym z powodów, dla których nie zdołały one zbudować afrykańskiego kalifatu.
Zła wiadomość jest taka, że wraz ze wzrostem znaczenia Afryki w światowej polityce i gospodarce zagraniczni aktorzy będą coraz częściej wykorzystywać lokalne konflikty do budowania swoich stref wpływów i zwalczania rywali. Chińczycy, dla których Afryka jest ważnym elementem geopolitycznej układanki, po cichu wspierają dżihadystyczne grupy. Rosjanie zwalczali Państwo Islamskie w Mozambiku rękami osławionych wagnerowców, ale jednocześnie rosyjscy doradcy często towarzyszą oddziałom organizacji Séléka z Republiki Środkowej Afryki. Tak jak na Bliskim Wschodzie, krzyżujące się interesy mocarstw w Afryce zaogniają konflikt i sprawiają, że zakończenie wojny będzie jeszcze trudniejsze.
autor zdjęć: Google Maps
komentarze