Spadochroniarze z polskiej 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej byli tak świetnie wyszkoleni, że Anglicy robili wszystko, by włączyć ich do brytyjskich sił powietrznodesantowych. Chcieli nawet dowódcę brygady, gen. Stanisława Sosabowskiego, postawić na czele mieszanej, brytyjsko-polskiej dywizji spadochronowej! Początki jednak nie wskazywały na takie sukcesy… 15 marca 1941 roku w Largo House powstał słynny ośrodek szkoleniowy 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej
Na początku 1941 roku Wydział Specjalny Oddziału III Sztabu Naczelnego Wodza wynegocjował u Brytyjczyków pozwolenie na przeszkolenie spadochronowe całej polskiej brygady (jednak bez przydzielenia jej etatu spadochronowego). Kiedy 28 stycznia o tej decyzji dowiedział się płk dypl. Stanisław Sosabowski, natychmiast zaproponował, by tą wybraną jednostką była jego 4 Brygada Kadrowa Strzelców. Miał mocne argumenty, gdyż już od września 1940 roku oficerowie brygady uczestniczyli w szkoleniach dywersyjnych organizowanych przez Special Operations Executive (SOE), dzięki czemu wielu z nich zostało w przyszłości słynnymi cichociemnymi.
Sztab Naczelnego Wodza przychylił się do prośby Sosabowskiego i 17 lutego do brytyjskiego ośrodka spadochronowego w Ringway pod Manchesterem przybyła pierwsza grupa strzelców z 4 Brygady. Tutaj od razu spotkała ich miła niespodzianka. Okazało się, że w ośrodku pracują dwaj polscy instruktorzy spadochronowi – por. Jerzy Górecki i por. Julian Gębołyś. Obaj przed wojną szkolili spadochroniarzy w Legionowie. Dzięki nim w niedługim czasie w Ringway powstała autonomiczna sekcja polska.
„Małpi Gaj”
Spotkanie z polskimi instruktorami było na razie jedyną dobrą wiadomością. Po pierwszych treningach okazało się, że polscy ochotnicy ustępują kondycyjnie swoim brytyjskim kolegom. Płk Sosabowski, dowiedziawszy się o problemach szkoleniowych swoich ludzi, zarządził zorganizowanie własnego ośrodka treningowego, w którym żołnierze mogliby lepiej przygotować się do kursów w Ringway. 15 marca 1941 roku na terenie starej, zrujnowanej rezydencji szlacheckiej Largo House, znajdującej się w miejscowości Largo Low w Szkocji, Polacy otworzyli ośrodek wstępnego szkolenia spadochronowego, żartobliwie nazwanym „Małpim Gajem”. Stworzenie tej placówki było nie lada wyczynem organizacyjnym. Śledząc wspomnienia gen. Sosabowskiego, aż trudno uwierzyć, że było to możliwe: „Gdy zdecydowałem, że wstępne szkolenie spadochronowe odbywać się będzie w rejonie brygady, a do Ringway będziemy wyjeżdżać tylko na skoki, powstały problemy, gdzie ulokować ten ośrodek, skąd wziąć sprzęt wyszkoleniowy oraz instruktorów. O uzyskaniu nowych pomieszczeń do tego celu od Brytyjczyków nie mogło być mowy. Nawet nie próbowałem o to zabiegać. Ostatecznie całe przedsięwzięcie spadochronowe od samego początku było naszą prywatną imprezą i nie miało oficjalnej aprobaty brytyjskich władz wojskowych. Musieliśmy więc oprzeć się na posiadanych pomieszczeniach”.
Problem instruktorów, którzy mieli służyć w nowym ośrodku, został w miarę szybko rozwiązany – na współpracę z brygadą zgodzili się porucznicy Górecki i Gębołyś z Ringway. Do pomocy przydzielono im oficerów i podchorążych, którzy w Polsce ukończyli Państwowy Instytut Wychowania Fizycznego lub jego odpowiednik. Większe kłopoty sprawiło wyposażenie ośrodka w urządzenia i sprzęt szkoleniowy. Płk Sosabowski nie chciał zwracać się o pomoc do władz polskich, gdyż uważał, że brygada nie miała jeszcze żadnych zasług, aby usprawiedliwiało to inwestowanie w nią ze szczupłych finansów emigracyjnych. W tej sytuacji postanowiono ośrodek wyposażyć własnymi siłami. Dziurę imitującą otwór w podłodze samolotu wykonali w suficie budynku gospodarczego w Largo House oficerowie saperzy. W parku na rozłożystych konarach drzew rozwieszono trapezy i liny do nauki wspinania i opuszczania. Zbudowano trzymetrowy płot do pokonywania podobnych przeszkód. Nad znajdującym się na terenie posiadłości parowem postawiono drewnianą ścianę z wąskim okienkiem do nauki prześlizgiwania się przez ten otwór. Przez parów przerzucono wąską belkę i linę do szkolenia przechodzenia nad przepaścią. Żołnierze wykonali również kozioł gimnastyczny, poręcze i równoważnie. Jedynie spadochron, liny i piłki gimnastyczne kupiono u Brytyjczyków.
25 sierpnia 1941 roku w pobliskim Lundin Links Polacy wybudowali pierwszą na ziemi brytyjskiej wieżę spadochronową. Odtąd podobne wieże Brytyjczycy budowali we wszystkich swoich ośrodkach spadochronowych. Polski ośrodek wstępnego szkolenia spadochronowego w Largo House szybko stał się wzorcową placówką, w której oprócz własnych żołnierzy szkolono m.in. Francuzów i Norwegów.
Spadochronowa zaprawa: pot, łzy i… krew
Pierwszy poważny sprawdzian swych umiejętności adepci nowej broni w Wojsku Polskim przeszli 23 września 1941 roku. W tym dniu w rejonie Elie odbyły się ćwiczenia, w których strzelcy płk. Sosabowskiego w obecności Naczelnego Wodza, gen. Władysława Sikorskiego, bryg. Colina Gubbinsa z SOE oraz licznie zgromadzonych oficerów brytyjskich i polskich zaprezentowali spadochronowe umiejętności. Pod dowództwem ppłk. Jana Kamińskiego musieli desantem zaskoczyć i zdobyć brytyjską baterię nadbrzeżną. Zadanie utrudniały warunki terenowe, gdyż część obszaru objętego manewrami była zalana przypływem, do tego wiał silny wiatr. Pomimo tych trudności Polakom udało się wylądować bez strat i wykonać zadanie. Po defiladzie gen. Sikorski ogłosił: „Jesteście odtąd Pierwszą Brygadą Spadochronową i wierzę, że kierowani pewną ręką waszego dowódcy, spełnicie swoje obowiązki żołnierskie”.
Formalny rozkaz Naczelnego Wodza zatwierdzający etat 1 Brygady Spadochronowej ukazał się 9 października 1941 roku (Brytyjczycy potwierdzili go dopiero w 1943 roku). Nie kończyło to jednak problemów kadrowych i organizacyjnych płk. Sosabowskiego. Wszystkie jednostki Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie borykały się z pełnym uzupełnieniem swych etatów (zwłaszcza szeregowych). Trudno się więc dziwić, że do płk. Sosabowskiego dowódcy odsyłali swych najgorszych żołnierzy. Tutaj jednak, pod twardym dowództwem i forsownym szkoleniu, szybko stawali się elitą polskiego wojska. Trudności kadrowe brygady częściowo rozwiązała decyzja gen. Sikorskiego z wiosny 1942 roku, by uzupełnienia płynące ze Środkowego Wschodu, gdzie stacjonowały oddziały polskie ewakuowane z ZSRS, w pierwszej kolejności kierować do spadochroniarzy. Większość tych rekrutów była jednak wycieńczona fizycznie i psychicznie przejściami na „nieludzkiej ziemi” i trzeba było czasu, by mogli stać się pełnowartościowymi żołnierzami spadochroniarzami. Kolejne uzupełnienia przyszły z rozwiązanej w tym czasie 1 Brygady Strzelców, ale najlepszym „materiałem na spadochroniarzy” okazali się… jeńcy polskiego pochodzenia z Afrika Korps gen. Erwina Rommla, których Brytyjczycy wzięli do niewoli na libijskiej pustyni.
W październiku 1941 roku gen. Sikorski powiększył brygadę o jeszcze kilka pododdziałów i zmienił jej nazwę na 1 Samodzielną Brygadę Spadochronową, co w konsekwencji pozwalało jednostce w warunkach bojowych działać jako samodzielny związek operacyjny. Po oficjalnym zatwierdzeniu charakteru jednostki jeszcze bardziej zintensyfikowano szkolenie spadochronowe. Podstawową kwestią stało się podniesienie – najczęściej złej – kondycji fizycznej nowych żołnierzy brygady. Organizowano kursy narciarskie, wspinaczki wysokogórskie i dłuższe pobyty w trudnych warunkach terenowych (tzw. kurs korzonkowy). Dopiero po takiej zaprawie żołnierze przystępowali do nauki rzemiosła spadochronowego.
Początkowo skoczek był zobowiązany oddać cztery skoki, później liczbę tę powiększono do ośmiu: dwa skoki dzienne z balonu na uwięzi; pięć skoków dziennych z samolotu i skok nocny z balonu na uwięzi. Oprócz skoków indywidualnych odbywały się skoki zespołowe: w drużynach, plutonach, kompaniach, batalionach i na końcu całą brygadą. Skok ze spadochronem, zwłaszcza ten pierwszy, wywoływał u żołnierzy wielkie emocje. Przykładowo tak wspominał ten moment st. strz. Stanisław Kaptur: „Przy pierwszym skoku z Whitleya byłem bardzo zdenerwowany. Nic nie wiedziałem, co się dzieje ze mną. Wprost zatykało mnie w piersiach. Gdy poczułem szarpnięcie, byłem też na wpół przytomny. Gdy usłyszałem z dołu [głos instruktora – PK] «dwójka, nogi do kupy, ściągnąć rękami linki!» – trochę oprzytomniałem. Po ściągnięciu linek spojrzałem ku ziemi. Było do niej jakieś 100 metrów. Wtedy poczułem jakieś pociągnięcie w dół. Zawirowało powietrze; szybko zsuwałem się do ziemi. Nagle uderzyłem. Byłem na wpół przytomny”.
Niestety, w czasie treningowych desantów nie obyło się bez wypadków śmiertelnych, choć było ich stosunkowo niewiele. Jak podkreślali brytyjscy specjaliści, Polacy zawdzięczali to właściwemu przygotowaniu do skoków, jakie zapewniał „Małpi Gaj” w Largo House. Przez cały okres szkolenia polskiej brygady w Ringway było dziewięć wypadków śmiertelnych. Większość spowodowana była kłopotami ze spadochronem po skoku (poplątane linki); w jednym wypadku spadochroniarz utonął w jeziorze po skoku, a w innym czasza spadochronu skoczka została rozcięta przez śmigło samolotu. Straty te żołnierze głęboko odczuwali, ale najgorsze miało dopiero nadejść.
Cios przed bitwą
Prawdziwym „czarnym dniem” okazał się dla brygady 8 lipca 1944 roku, kiedy to podczas manewrów w powietrzu zderzyły się dwie Dakoty. Zginęło ośmiu członków amerykańskich załóg i 26 polskich spadochroniarzy. Polacy, którzy stracili życie w tej katastrofie, zostali pochowani we wspólnym grobie na cmentarzu lotników polskich w Newark, obok mogiły gen. Władysława Sikorskiego. Tragedia ta jednak nie zahamowała szkolenia brygady i jej przygotowań do walki z Niemcami. Jesienią okazało się, że Brytyjczycy dopięli swego – polscy spadochroniarze zamiast w Warszawie, walczyli nad Renem pod Arnhem. Ale bili się tak, jak byli wyszkoleni – świetnie.
Bibliografia
S. Sosabowski, Najkrótszą drogą, Warszawa 1992
W.K. Stasiak, W locie szumią spadochrony… Wspomnienia żołnierza spod Arnhem, Warszawa 1991
P. Korczyński, Elitarne oddziały specjalne Wojska Polskiego 1939–1945, Poznań 2013
komentarze