Polska marynarka od lat balansuje na krawędzi istnienia. Oby wprowadzenie do służby pierwszego od ponad 20 lat okrętu stanowiło zapowiedź lepszych czasów. Zwłaszcza że „Kormoran” jest wyjątkowy. W swojej klasie to jednostka absolutnie pierwszoligowa.
„Kormoran” wychodzi w morze. „Kormoran” cumuje przy gdyńskim nabrzeżu. Załoga pozuje do pamiątkowych fotografii, na zbliżeniu widzimy też banderę okrętu. Jeszcze nie powiewa na maszcie, jeszcze leży rozłożona na stole, ale już za chwilę... Od kilku dni na facebookowym profilu 13 Dywizjonu Trałowców, w którym będzie służył nowy niszczyciel min, pojawiają się niezliczone zdjęcia z nim związane, jego nazwa zaś odmieniana jest przez wszystkie przypadki. I trudno się dziwić. Nowy okręt polscy marynarze po raz ostatni dostali w początkach XXI wieku. A jednostkę, która była od podstaw zbudowana z myślą o służbie pod biało-czerwoną banderą, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Był co prawda skonstruowany w Gdańsku ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki”, który do linii wszedł w 2001 roku, ale przecież on tak naprawdę rozpoczął żywot dekadę wcześniej jako stacja demagnetyzacyjna.
Po latach stagnacji mamy wreszcie okręt, i to nie byle jaki. Nie dość, że lśni nowością, to w swojej klasie jest jednostką absolutnie pierwszoligową. Kadłub z amagnetycznej stali, nowoczesny napęd, nowoczesny system kierowania walką, cała gama pojazdów podwodnych opracowanych z myślą o „Kormoranie”, 35-milimetrowa armata, która wkrótce powinna zastąpić czasowo zamontowanego „Wróbla”. Wymieniać można by długo. W dodatku jednostka została zbudowana przez polskie konsorcjum, w którym pierwsze skrzypce grały gdańska Stocznia Remontowa Shipbuilding i Centrum Techniki Morskiej.
Oczywiście nie należy popadać w hurraoptymizm. Stan świętującej dziś Marynarki Wojennej RP jest – oględnie mówiąc – kiepski, droga do jej naprawy zaś daleka. Ale pierwszy krok został zrobiony. Wejście do służby nowego okrętu ma dla bezpieczeństwa Polski znaczenie niebagatelne. Rzecz jasna, kolejny niszczyciel min, choćby nie wiem jak nowoczesny, nie odwróci losów ewentualnej wojny na Bałtyku. Jednak dzięki niemu rodzima marynarka będzie mogła nadal uczestniczyć w misjach stałego zespołu NATO, który strzeże szlaków żeglugowych na morzach północnej Europy, demonstrując obecność i gotowość Sojuszu do działania w tej części świata. Do tej pory regularnie wysyłaliśmy tam okręty. Ale stare niszczyciele min powoli dożywają swoich dni. Teraz Polska będzie w stanie wnieść do zespołu nową jakość, a przy okazji pokazać sojusznikom, że nie zostawia wszystkiego w ich rękach, że choć ma swoje problemy, to potrafi sporo dać i że tego samego ma prawo oczekiwać od innych. To ważne, zwłaszcza w kontekście służby na morzu. Stabilność żeglugi nierozerwalnie wiąże się przecież z tym, w jaki sposób będzie funkcjonować gospodarka nie tylko w poszczególnych krajach, lecz również w całych regionach. Przecież dziś to właśnie drogą morską transportowana jest większość surowców naturalnych i towarów pozostających w światowym obiegu.
Tak więc witamy nowy okręt i czekamy na następne. Zgodnie z planami resortu obrony w kolejnych latach do „Kormorana” powinny dołączyć dwie bliźniacze jednostki, do końca roku zaś ma zostać wybrany wykonawca nowych okrętów podwodnych. Jest jeszcze patrolowiec ORP „Ślązak”, budowany przez gdyńską Stocznię Marynarki Wojennej, który od kilku miesięcy przechodzi tak zwane próby portowe. Czy po latach oczekiwania uda się go wprowadzić do służby w przyszłym roku? Oby ORP „Kormoran” był niczym przysłowiowa jaskółka zapowiadająca wiosnę.
komentarze