Bataliony Chłopskie były największą po AK siłą zbrojną polskiej konspiracji. Od 1940 roku do końca wojny przez szeregi chłopskiej partyzantki przewinęło się niemal 170 tys. żołnierzy. Jednym ze świadectw determinacji tej armii, były próby dozbrajania jej własnym sumptem. W wiejskich warsztatach i kuźniach powstawały całkiem udane… pistolety maszynowe.
Wiosną 1943 roku komendę Obwodu Batalionów Chłopskich (BCh) na powiat Opatów zelektryzowała wiadomość, że jeden z ich łączników skonstruował własnym „przemysłem i pomysłem” pistolet maszynowy. Zanim jednak zostanie przedstawiona sylwetka konstruktora i losy broni, warto przybliżyć okoliczności, które skłaniały do podejmowania podobnych wyzwań.
Powstanie w sierpniu 1940 roku oddziałów zbrojnych podległych tylko i wyłącznie Stronnictwu Ludowemu było częściowo przejawem rozczarowania wielu działaczy ludowych współpracą ze Związkiem Walki Zbrojnej, w którym mniej lub bardziej słusznie upatrywali coraz mocniejsze wpływy sanacyjne. A sanacja dla ludowców była przed wojną wrogiem śmiertelnym i dobrze pamiętano jej brutalne poczynania wobec działaczy ludowych – zwłaszcza pacyfikację wsi w czasie strajków chłopskich. Z drugiej strony, ludowcy przez posiadanie własnej „armii”, chcieli sobie zabezpieczyć wpływy polityczne w przyszłej wolnej Polsce. Wielkim i wciąż nierozwiązanym problemem pozostawała też reforma rolna. „Głód ziemi” i postulaty jego zaspokojenia przez ruch ludowy spowodował, że z szeregów AK wielu jej żołnierzy, a nawet całe oddziały (na przykład na Kielecczyźnie), przeszło do BCh. Komendant główny ZWZ, gen. Stefan Rowecki „Grot” starał się zapobiec wyjściu ludowców z jego szeregów, obiecując włączenie ich organizacji, nazywanej początkowo Strażą Chłopską (SCh), w struktury terytorialne ZWZ. Gdy to nie pomogło, powołał Straż Ochrony Wiejskiej, przemianowaną później na Straż Ochrony Powstania. Jej głównym celem było przeciągnięcie SCh do ZWZ. Ludowcy jednak szybko zorientowali się w prawdziwych zamiarach „Grota” i nie zezwolili na żadne podporządkowanie, zwłaszcza niewiele znaczącej organizacji pomocniczej.
W listopadzie 1940 roku powstał sztab Komendy Głównej Straży Chłopskiej, kryptonim „Chłostra” – nazwa Bataliony Chłopskie oficjalnie funkcjonowała dopiero od 1944 roku. Komendantem głównym „Chłostry” został Franciszek Kamiński ps. „Zenon Trawiński”, a szefem sztabu Kazimierz Banach „Kamil”. Już we wrześniu 1941 roku zatwierdzono strukturę organizacyjną BCh. Komendzie Głównej podporządkowano dziesięć okręgów krajowych: I (Warszawa Miasto), II (Warszawa Województwo), III (Kielce), IV (Lublin), V (Łódź), VI (Kraków), VII (Białystok), VIII (Wołyń), IX (Lwów), X (Poznań). Najaktywniej chłopskie wojsko działało na Kielecczyźnie, w lubelskim, małopolskim, łódzkim i województwie warszawskim. Na tych terenach doszło też do największych starć z nieprzyjacielem. W początkowym okresie istnienia Straż Chłopska, adekwatnie do nazwy, rzadko decydowała się na otwarte atakowanie wroga, ograniczając swe działania do samoobrony i akcji rozbrojeniowych. Zmieniło się to dopiero w 1942 roku wraz z powstaniem oddziałów taktycznych i specjalnych. 1 czerwca 1942 roku Komenda Główna SCh powołała do życia I Oddział Specjalny pod dowództwem por. Jerzego Millera „Visa”. Pierwsze poważniejsze zbrojne wystąpienia „Chłostry” związane były z wysiedleniami ludności polskiej z Zamojszczyzny rozpoczęte w listopadzie 1942. Przykładem może być bitwa, do jakiej doszło 30 grudnia, gdy bechowcy por. „Visa” wspierani przez sowieckich partyzantów starli się z siłami niemieckimi. Walka trwała niemal pięć godzin. Prawdopodobnie było to pierwsze od czasów oddziału mjr. „Hubala” tak silne wystąpienie zbrojne przeciwko okupantowi. Zginęło 20 Niemców, po stronie polsko-sowieckiej było sześciu zabitych.
Setki bitew i potyczek
W 1943 roku, po Stalingradzie i kolejnych niemieckich niepowodzeniach na wschodzie, na zapleczu frontu zintensyfikowały się operacje partyzanckie. Do „bitwy o tory” obok oddziałów AK, AL i sowieckiej partyzantki ruszyły znaczące już siły Batalionów Chłopskich. W samym 1943 roku bechowcy przeprowadzili prawie 70 ataków na niemiecki transport kolejowy. Jedną z najbardziej spektakularnych akcji tego typu przeprowadzono pod miejscowością Gołębie w nocy z 12 na 13 września. Wtedy to oddziały specjalne Jana Jabłońskiego „Drzazgi”, Józefa Politowskiego „Szmera”, Józefa Mazura „Słyka” i Stanisława Kąsika „Stera” (łącznie 153 osoby) zaatakowały i wysadziły pociąg amunicyjny, niszcząc doszczętnie 36 wagonów z amunicją przeznaczoną na front wschodni. W następnym roku chłopscy partyzanci wspomagali czynnie nie tylko akowską akcję „Burza”, ale też walki żołnierzy Armii Ludowej i sowieckich partyzantów.
Rok 1944 to dla żołnierzy BCh setki partyzanckich bitew i potyczek. Dla przykładu wymieńmy kilka: walki w lasach janowskich i lipskich na Lubelszczyźnie, opanowanie Lipska na Kielecczyźnie przez Zgrupowanie BCh „Ośka”, rozbicie sztabu jednostki Wehrmachtu przez oddział Tadeusza Wojtyniaka „Bacy” pod Chwałowicami i zwycięska bitwa pod Słupią, czy krwawe boje o Skalbmierz. Bilans walki 170-tysięcznej chłopskiej armii zamknął się w 1945 roku liczbą 6000 różnych akcji bojowych oraz 900 mniejszych i większych bitew z Niemcami. Niezależnie od tego „orężnego wsparcia polskiej wsi”, nie tylko dowództwo AK (mimo akcji scaleniowej), ale i „nowe władze ze Wschodu” zachowywały wobec ludowej partyzantki rezerwę, która nierzadko zmieniała się we wrogość. Znamienne są słowa szefa bezpieki „Polski Lubelskiej” Stanisława Radkiewicza, wypowiedziane w 1945 roku pod adresem Batalionów Chłopskich: „Są one wobec nas w opozycji i faktycznie nie różnią się od AK”…
„Głód” broni
Dla dowództwa ZWZ/AK powstanie Batalionów Chłopskich było nie tylko dużym problemem politycznym, ale przede wszystkim wojskowym. Mimo współpracy i prób scalenia obu organizacji, co formalnie przeprowadzono w 1943 roku, wciąż dochodziło do konfliktów i tarć. Jednym z ich przejawów była rywalizacja o broń. Bechowcy, w odróżnieniu od akowców nie mogli liczyć na dozbrajanie drogą powietrzną, choć w Londynie emigracyjni ludowcy czynili o to starania, jednak bezskutecznie. W początkowym okresie najczęściej zaopatrywano się w broń pochodzącą z kampanii obronnej 1939 roku, którą polscy żołnierze przekazywali chłopom na przechowanie. Wiele jej sztuk zebrano także z pobojowisk, a następnie ukryto w schowkach z myślą o przyszłej konspiracji. Dowództwo AK na ogół zabraniało dozbrajania bechowców z własnych magazynów, choć zdarzały się wyjątki. Na przykład słynny dowódca AK w Górach Świętokrzyskich i chłopski syn pochodzący z tych okolic, kapitan Jan Piwnik „Ponury” przekazał 16 karabinów dla placówki BCh w Grzegorzewicach. Czasami bechowcy przejmowali zrzuty broni przeznaczone dla AK (najzwyczajniej podszywając się pod ich oddziały), lub otrzymywali część za pomoc akowcom w ubezpieczeniu zrzutu. Taką właśnie sytuację wspominał jeden z dowódców oddziału BCh na Kielecczyźnie, por. Eugeniusz Fąfara „Nawrot”. Pewnego dnia przybył do niego znajomy członek powiatowej komendy AK Jan Pękalski „Borowy”: „Słuchaj! Mam kłopot. Mam poważny kłopot… Nasze oddziały zupełnie zawaliły sprawę… Za chwilę mamy przyjmować zrzut, a nie mamy w ogóle ludzi na obstawę… Dobrze się zatem składa – odpowiadam, ogromnie uradowany tą sytuacją. – Bo my mamy ludzi, a nie mamy dla nich broni. Ubezpieczamy zrzut i… zabieramy połowę jego zawartości. Połowa dla was, a druga połowa dla naszego oddziału”. Dzięki temu do oddziału „Nawrota” trafiły między innymi pistolety maszynowe Sten, granaty, a nawet granatniki przeciwpancerne PIAT.
W miarę jak rosła w siłę ludowa partyzantka, w jej oddziałach zaczęło pojawiać się także coraz więcej zdobycznej broni niemieckiej. Bardzo często stosowano zasadzki na Niemców, którym starano się odebrać broń i amunicję. Dla przykładu, 18 maja 1942 roku, w Obwodzie Biała Podlaska, żołnierzom „Chłostry” udało się rozbroić pięciu Niemców, zdobywając pistolet maszynowy, cztery karabiny i sześć pistoletów. 25 czerwca 1943 roku oddziały BCh z Obwodu Przemyśl pod dowództwem Józefa Wolańskiego „Odważnego” i Stanisława Błachuta „Kabla” zdobyły w zasadzce dwa MP, dwa karabiny, dwa pistolety, 500 sztuk amunicji i żywność. Przykłady takich akcji można by mnożyć, ale jeszcze bardziej efektywne były napady na niemieckie posterunki, bogato zaopatrzone w broń i amunicję. Pokusił się na nie chociażby oddział Jana Sońty, Władysława Gołąbka i Tadeusza Wojtyniaka, który w czerwcu 1943 roku dwukrotnie atakował niemieckie posterunki w Kroczowie i Grabowie. Zdobył łącznie 27 karabinów, sześć peemów, 15 pistoletów, granatnik, dwie rakietnice oraz granaty i amunicję. Dla zdobycia broni atakowano także linie przewozowe, którymi było dostarczane zaopatrzenie na front wschodni. I tak, w nocy z 1 na 2 lipca 1944 roku oddział Mariana Kosieradzkiego wykoleił pociąg i zgarnął dziesięć wozów broni.
Konstruktor peemu z Podlesia
Mimo tych sukcesów, stan uzbrojenia BCh wciąż był daleko niewystarczający – często jeden cekaem przypadał na kilkuset żołnierzy. By temu zaradzić, nie zważając na szczupłość środków chłopscy żołnierze organizowali warsztaty „rusznikarskie” – najczęściej przy wiejskich kuźniach – w których naprawiano uszkodzoną broń, a nawet tworzono własne udane konstrukcje pistoletów maszynowych – tak zwanych bechowców.
Bechowiec – polski pistolet maszynowy opracowany i produkowany przez Henryka Strąpocia i grupę osób z Ostrowca. Fot. Wikipedia
Wiosną 1943 roku komendę Obwodu BCh na powiat Opatów zelektryzowała wiadomość, że jeden z ich łączników skonstruował własnym „przemysłem i pomysłem” pistolet maszynowy. Domorosłym konstruktorem okazał się Henryk Strąpoć „Mewa” ze wsi Podlesie (nazywanej też Czerwoną Górą) w gminie Sadowiec. Ten dwudziestolatek edukację zakończył – jak większość ówczesnych chłopskich dzieci – na czterech klasach szkoły podstawowej. W zagrodzie ojca urządził mały i dość prymitywnie wyposażony warsztat kowalsko-ślusarski. Przesiadywał w nim całymi dniami coś majstrując, z czasem zaczął sąsiadom naprawiać sieczkarnie, kieraty, młockarnie itp. Wkrótce stał się znanym w okolicy „ślusarzem”. Gdy Henryk wstąpił wraz z ojcem do Batalionów Chłopskich, widząc jak krucho jest w nich z bronią, zrodziła się w nim na pozór szalona myśl – stworzenia pistoletu maszynowego własnej konstrukcji. A miał w tej materii pewne doświadczenia: jeszcze jako piętnastolatek zdołał skonstruować „samopał”, którym pochwalił się przed nauczycielem, a ten zgłosił to policji. Wizyta na komisariacie i lanie od ojca nie wybiły mu jednak z głowy tej pasji. Uzdolniony samouk swymi prymitywnymi narzędziami i z materiałów, jakie miał pod ręką, zdołał sporządzić w dość szybkim czasie niewielki i dość celnie strzelający automat. Swój prototyp nazwał „BH”, co miało oznaczać nie tyle typ, lecz organizację – i nie oznaczało to, jak podają niektóre źródła, braku znajomości ortografii konstruktora, lecz brak litery „C” w zestawie do wybijania.
„Bechowiec” – karabin prosto z kuźni
Komenda Obwodu BCh w Opatowie, po zapoznaniu się z konstrukcją „Mewy” postanowiła uruchomić w Podlesiu jego produkcję. Jednak prototyp miał jedną zasadniczą wadę – składało się na niego zbyt wiele drobnych części, trudnych do wykonania w warunkach produkcji chałupniczej. „Mewa” udoskonalił i uprościł konstrukcję swego pistoletu i pod koniec 1943 roku dzięki wsparciu finansowemu z komendy Obwodu ruszyła produkcja bechowca, jak zaczęto nazywać tę broń. Niedługo też do tej nazwy dodano cyfrę I, gdyż dołączyła do niego jeszcze bardziej udoskonalona wersja – Bechowiec II.
Gdy latem 1943 roku Jan Swat „Orzeł”, absolwent średniej szkoły mechanicznej dowiedział się, że w Podlesiu trwają prace nad pistoletem maszynowym dla BCh, zapragnął zobaczyć jego konstrukcję i pomóc w produkcji. Miał o tyle ułatwione zadanie, że był zatrudniony w dziale mechanicznym Zakładów Ostrowieckich, z którego „wypożyczył” potrzebne mu narzędzia (głównie tokarkę). Wraz z dwoma kolegami z pracy zainstalował się z warsztatem w zagrodzie Jana Baka w Broniszowicach koło Ostrowca Świętokrzyskiego. Tutaj „Orzeł” jeszcze bardziej uprościł konstrukcję bechowca ograniczając jego części z kilkudziesięciu do dwudziestu. Wypróbowawszy pierwszy egzemplarz, który działał bez zarzutu, ruszył z produkcją Bechowca II.
Do konstrukcji bechowca wykorzystano stare lufy karabinowe, które przekalibrowano, by pasowały do amunicji 9 x 19 mm Parabellum (kilka egzemplarzy do 7,62 x 25 mm Tokariewa). Pistolet działał na zasadzie odrzutu zamka swobodnego, podobnie jak prawie wszystkie ówczesne peemy. Jednak sama konstrukcja była bardzo oryginalna. Przede wszystkim zastosowano w nim podobny jak w pistoletach zamek zewnętrzny (powtórzono to później w polskim pistolecie maszynowym PM-63 RAK) oraz wewnętrzny kurek. Broń strzelała z zamka zamkniętego i była zasilana z pudełkowego, trzydziestonabojowego magazynka. Zaopatrzono ją też w przełącznik ognia. Warto zaznaczyć, że Henryk Strąpoć stworzył coś, co dopiero dzisiaj jest standardem w pistoletach maszynowych, czyli bezpiecznik będący jednocześnie przełącznikiem rodzaju ognia. Co więcej, był on tak umieszczony, że można było operować nim za pomocą kciuka dłoni obejmującej chwyt. W porównaniu z ówczesnymi, seryjnie produkowanymi peemami było to zupełne novum. Nawet posiadający „nowoczesne” manipulatory skrzydełkowe amerykański Thompson, miał rozdzieloną funkcję bezpiecznika i przełącznika rodzaju ognia! Nasz rusznikarz-samouk podszedł do problemu logicznie i ergonomicznie, tworząc trójpołożeniowy bezpiecznik skrzydełkowy, zintegrowany z przełącznikiem rodzaju ognia po prawej stronie nad chwytem.
„Chłopski peem” okazał się bronią solidną, celną, poręczną i niezawodną w partyzanckiej walce. Niestety wyprodukowano ich zbyt mało, bo 11 sztuk (niektóre źródła mówią o 12 egzemplarzach). Choć jak na ograniczone możliwości zbrojeniowe BCh było to i tak duże osiągnięcie. Prócz tego w „fabryce” w Broniszowicach zaczęto montować granaty ręczne i naprawiać zdobyczną broń. Henryk Strąpoć nie był jednak jedynym „producentem” uzbrojenia. Trzeba też wspomnieć o innych rolnikach-rusznikarzach z powiatu opatowskiego. Chociażby o Edwardzie Sitku z Ruszkowa, który wyprodukował kilka pistoletów maszynowych podobnych do brytyjskich stenów. Byli też kowale Franciszek Wesołowski „Stary” z Piotrowic i Józef Krzyśkowski z Krępy, którzy podarowali partyzantom stworzone przez siebie kopie Stena. Jeden ze „stenów” Krzyśkowski wręczył dowódcy kompanii BCh i komendantowi szkoły podchorążych Janowi Mroczkowskiemu „Sabie” z Modliborzyc. Jak wspomina słuchacz szkoły podchorążych Teofil Papij: „Wszystkim aż oczy błyszczały od pistoletu «Saby», gdyż największą ciekawość wzbudzał właśnie pistolet skonstruowany przez kowala z Krępy”.
Do naszych czasów zachował się jeden egzemplarz peemu Bechowiec, który jest prezentowany w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie. Obok produkowanych dla AK pistoletów maszynowych Błyskawica i KIS, Bechowiec jest przykładem zarówno niezwykłej pomysłowości, jak i determinacji polskich konspiratorów, by wszelkimi dostępnymi środkami dozbroić często prawie bezbronnych żołnierzy podziemia. Jednocześnie odróżnia go od „akowskich” peemów całkowicie oryginalna i niespotykana konstrukcja, gdyż broń wytwarzana dla AK była mniej lub bardziej wzorowana na Stenie.
Bibliografia
W. Gołąbek, S. Młodożeniec, Partyzanckie twierdze, Warszawa 1974
E. Fąfara, Obrońcy świętokrzyskich wsi, Warszawa 1973
E. Fąfara, W świętokrzyskiej partyzantce, Warszawa 1969
autor zdjęć: Wikipedia, mhs.org.pl
komentarze