Ponad trzydziestu kandydatów, pięć dni selekcji i jeden cel: służba w jednostce specjalnej Agat. W Bieszczadach trwa test sprawdzający, kto nadaje się na żołnierza wojsk specjalnych. – Szukamy osób silnych fizycznie i psychicznie, którzy wiedzą, co znaczy współpraca – mówi Nowy, kierownik selekcji, oficer Agatu.
Selekcja do Jednostki Wojskowej Agat odbywa się dwa razy w roku, zwykle wiosną i jesienią. Tym razem podeszły do niej 34 osoby, ale już pierwszego dnia jedna z nich zrezygnowała z walki o miejsce w jednostce. – Słabe przygotowanie, niezaliczone zadanie i obawa o kontuzję. Wystarczy, aby odpaść – ocenia Nowy, który jest kierownikiem selekcji do Jednostki Wojskowej Agat.
Zanim kandydaci trafią w Bieszczady, gdzie zwykle odbywa się test, muszą jeszcze przejść weryfikację w jednostce Agat w Gliwicach. Zaliczają m.in. egzamin z WF-u i rozmawiają z psychologiem. Już na tym etapie wielu kandydatów odpada. Zdarza się, że nie są w stanie spełnić podstawowych wymagań, takich jak odpowiednia liczba podciągnięć na drążku, czy przebiegnięcie określonej odległości w narzuconym przez jednostkę czasie. Ci, którzy przejdą pomyślnie testy, mogą podejść do selekcji.
Poczuć selekcję
Jej pierwszy dzień zaczyna się od sprawdzenia plecaków i sprzętu, który kandydaci powinni zabrać ze sobą (jego wykaz znajduje się na stronie jednostki). Mężczyźni, ponaglani przez instruktorów, muszą szybko rozebrać się niemal do naga i wypakować swój plecak. Instruktorzy wymieniają kolejne rzeczy, które kandydaci powinni mieć ze sobą. „Nóż, woda, mapa, ołówek...”. Tu jednak nikt nikomu nie wierzy na słowo: każdą z tych rzeczy trzeba pokazać. Za zabranie niedozwolonych w regulaminie przedmiotów otrzymują czerwoną kartkę i odpadają z selekcji. Podobnie jak za jakiekolwiek próby oszustwa. Już na starcie selekcji, podczas weryfikacji wymaganego wyposażenia, sprawdzane jest też przygotowanie fizyczne kandydatów. Za ociąganie się, zbyt wolne wykonywanie poleceń albo niereagowanie na słowa instruktora mężczyźni robią setki pompek czy przysiadów. – Tak, wyrywamy ich z domowych pieleszy. Oni muszą poczuć, że są na selekcji. To trzeba zrobić brutalnie i drastycznie, oczywiście z poszanowaniem ich godności osobistej. Każdy musi wiedzieć, że to nie zabawa, że trzeba wykonywać polecenia błyskawicznie, że działamy w grupie w myśl zasady: jeden pracuje na drugiego – tłumaczy Nowy.
Po sprawdzeniu plecaków kandydaci dostają pierwsze zadanie: 15-kilometrowy bieg po górach z ważącym ponad 20 kilogramów plecakiem. Na pokonanie tego dystansu mają zaledwie dwie godziny. Utrudnieniem jest padający bez przerwy deszcz, śliskie kręte dróżki pokryte mokrymi liśćmi. Nie pomaga im też niska temperatura oraz pora dnia – marsz zaczyna się późnym wieczorem, a mrok można rozświetlać jedynie latarkami czołowymi. – Dla nas to taki pierwszy sprawdzian ich wytrzymałości. Dystans nie jest zbyt długi, lecz jednocześnie wystarczająco wymagający, by pozwolił nam ocenić kondycję kandydatów. Czas, który narzuciliśmy, nie jest mocno wyśrubowany, ale ktoś bez przygotowania sobie nie poradzi. Chcemy sprawdzić, czy przypadkiem nikt się nie pomylił, wybierając się na selekcję. Po co marnować czas na kogoś, kto nie przygotował się do walki o miejsce w Agacie – mówi jeden z instruktorów jednostki.
Nocny bieg ukończyły 33 osoby. Na mecie nie miały jednak czasu na odpoczynek. Z plecakami kandydaci wykonali kilkadziesiąt pompek i przysiadów, a potem otrzymali kolejne zadanie – dotrzeć do miejsca, w którym będą mogli przespać się kilka godzin. Posługując się mapą, mieli odnaleźć położoną pośrodku bieszczadzkich lasów polanę. Im szybciej pokonają drogę, czyli około 12 kilometrów, tym dłużej będą spali. Choć, to – jak zastrzegają instruktorzy – nigdy nie jest pewne.
Nowości na selekcji
Podczas tej selekcji wprowadzono kilka zmian. Nie można już, tak jak w latach ubiegłych, mieć ze sobą kijków do nordic walkingu ani leków przeciwbólowych. Kandydaci nie korzystają też z wojskowych racji żywnościowych. – Podaliśmy im, jakiego rodzaju ekwipunek mają zabrać. Określiliśmy liczbę sztuk i gramaturę. Mogli ze sobą przywieźć racje żywnościowe na każdy dzień: puszki z mięsem, pieczywo chrupkie oraz gorzką czekoladę – wyjaśnia Nowy. Dzięki temu wyrównane są szanse kandydatów z wojska (mogli mieć na selekcji wojskowe racje żywnościowe) oraz z innych służb mundurowych i cywilów.
Nowością podczas jesiennej selekcji do JW Agat jest także to, że po raz pierwszy w historii do egzaminu przystąpiło osiem osób, które kilka miesięcy temu skończył kurs Jata w Ośrodku Szkolenia Wojsk Specjalnych w Lublińcu. To właśnie tam szkoli się cywilów dla jednostek specjalnych. O miejsce w Agacie rywalizują również mundurowi: żołnierze, policjanci, strażnicy graniczni i więzienni. Są także osoby po szkoleniu w ramach Narodowych Sił Rezerwowych.
Pierwsze godziny selekcji to za mało, by wytypować liderów, albo tych którzy odpadną. – Cały czas ich obserwujemy, praktycznie non stop z kandydatami jest instruktor, który zwraca uwagę na najdrobniejsze szczegóły w ich zachowaniu, motywacji i sile. Obserwacje kandydatów prowadzi także psycholog – mówi Lechu, zastępca kierownika selekcji. – Na pierwsze wnioski trzeba jeszcze poczekać – dodaje.
Po dwóch dobach z selekcji odpadło kolejne dziesięć osób. Jeden z kandydatów ukrył w plecaku tabletki przeciwbólowe, pozostałych z walki o miejsce w jednostce wykluczyły kontuzje. Selekcja potrwa do piątku.
autor zdjęć: Magdalena Kowalska-Sendek
komentarze