Żaglowce są najlepsze do szkolenia podstawowego. Na ich pokładach przyszli marynarze mierzą się z twardą, fizyczną pracą, uczą się też pokory wobec żywiołu, którego kaprysy potrafią dać się tutaj naprawdę mocno we znaki – mówi kmdr ppor. Jacek Miłowski, dowódca żaglowca ORP „Iskra”, który należy do Marynarki Wojennej RP, w wywiadzie dla portalu polska-zbrojna.pl.
Po co m arynarkom wojennym potrzebne są jeszcze żaglowce?
Kmdr ppor. Jacek Miłowski: Przede wszystkim do szkolenia podstawowego. To na ich pokładach przyszli marynarze poznają specyfikę życia i służby na morzu, uczą się pracy w zespole, a także pokory wobec żywiołu, który bywa przecież bardzo kapryśny…
Ale przecież mogliby to robić na innego rodzaju jednostkach.
Zdobywanie szlifów na pokładzie żaglowca wiąże się z bardzo starą tradycją. Poza tym służba na takich jednostkach jest specyficzna. Praktykanci muszą zmierzyć się z ciężką, fizyczną pracą przy linach i żaglach, a wszelkie zmiany pogody są bardziej odczuwalne niż na innego rodzaju jednostkach. Dla podchorążych, zwłaszcza tych, którzy dopiero rozpoczynają naukę w Akademii Marynarki Wojennej, rejs żaglowcem to naprawdę trudna lekcja. Twarda szkoła życia… Każdy rejs szkoleniowy stanowi również duże wyzwanie dla stałej załogi. Musimy przecież nie tylko dbać o okręt, przekazywać wiedzę studentom, ale też troszczyć się o ich bezpieczeństwo.
Jak często odbywają się takie rejsy?
Raz w roku, we wrześniu, ORP „Iskra” wychodzi w morze z podchorążymi, którzy dopiero rozpoczną naukę na pierwszym roku. Dla nich to tak zwany rejs kandydacki – jedna z najważniejszych prób przed podjęciem studiów i ostatnia okazja, by zweryfikować swoje plany.
Wielu podchorążych rezygnuje?
Nie, choć takie przypadki się zdarzają. Część z nich wykrusza się jeszcze podczas szkolenia unitarnego (podstawowe szkolenie wojskowe, które poprzedza studia i pierwszy rejs – przyp. red.), większość jednak zostaje. Podczas rejsu kandydackiego staramy się dużo z nimi rozmawiać. Często widać, jak podchorążowie rosną, czują się dumni z pokonania kolejnych przeszkód, z tego, w jaki sposób dbają o utrzymanie okrętu. Zaczynają się czuć jego częścią.
Ale tak zwana kandydatka to nie jedyny rejs szkoleniowy?
Wychodzimy też w rejsy, podczas których podchorążowie kończący pierwszy rok AMW zaliczają praktykę marynarską. Zwykle trwają one nieco ponad miesiąc. W tym roku na przykład przeszliśmy przez Cieśniny Duńskie, poszliśmy do Alesund w Norwegii, opłynęliśmy Wielką Brytanię i przez kanał La Manche wróciliśmy na Morze Północne. Podczas letnich wyjść żaglowiec bierze udział w prestiżowych regatach The Tall Ships’ Races.
Od czasu do czasu nasze rejsy wiążą się z praktykami nawigacyjnymi dla studentów. Wówczas kierujemy się na Morze Śródziemne. Są wreszcie rejsy z członkami Ligi Morskiej i Rzecznej. Biorą w nich udział na przykład młodzi ludzie po kursach żeglarskich, którzy zwyciężali w różnych konkursach. Dla nich wyjście w morze na żaglowcu to nagroda, rodzaj przygody.
A Pan sam doświadczył takich wyjątkowych sytuacji? Zdarzeń, które pamięta Pan do dziś?
Cóż, właściwie każdy rejs jest nowym, niezwykłym doświadczeniem. ORP „Iskra” to okręt trudny w manewrowaniu, nawet jeśli porusza się wyłącznie na silniku. Ma on tylko jedną śrubę i nie posiada steru strumieniowego. Jeśli idzie pod pełnymi żaglami, zmiany pogody potrafią mocno dać się załodze we znaki. Doświadczaliśmy tego na Bałtyku, ale przede wszystkim na Zatoce Biskajskiej. Zdarzało się, że wiatr w porywach dochodził tam do 65 węzłów. Pamiętam, jak przy fatalnej pogodzie braliśmy tam udział w regatach. Szliśmy z La Coruny do Dublina. Wiało tak mocno, że mieliśmy zrzucić bezanmaszt, ale nie zdążyliśmy tego zrobić. Musieliśmy więc stawić czoło żywiołowi. Etap pokonaliśmy w ekspresowym tempie, a przy okazji wygraliśmy siostrzany pojedynek z „Pogorią”. Takich chwil się nie zapomina.
Za kilka tygodni przypadnie dwudziesta rocznica zakończenia rejsu dookoła świata. ORP „Iskra” jako jedyny okręt pod wojenną banderą Polski opłynął kulę ziemską. Czy możliwa jest powtórka?
Byłoby to na pewno ciekawe doświadczenie no i duże wydarzenie, nie tylko dla naszych sił morskich. Wiele marynarek decyduje się wysyłać okręty w tego rodzaju rejsy. Ostatnio na przykład Gdynię odwiedziły płynące dookoła świata okręty japońskie i chińskie. Tego rodzaju przedsięwzięcia stanowią doskonałą okazję do prezentacji narodowej bandery, przynoszą prestiż.
autor zdjęć: Marian Kluczyński
komentarze