Tematem numer jeden w tym tygodniu jest premiera filmu „Karbala” o skutecznej obronie City Hall w tej irackiej prowincji w 2004 roku. Do niedawna było to jedno z najmniej znanych i tym samym jedno z najbardziej zakonspirowanych działań w najnowszej historii wojska. Z obroną City Hall było inaczej niż zwykle bywa z takimi wydarzeniami na świecie. Bo zwykle obrastają one szybko w legendy i stają się elementem tożsamości. W naszym kraju z kultem skutecznej obrony nigdy nie było najlepiej.
Inne społeczeństwa i armie są dumne z wielu skutecznie przeprowadzonych działań obronnych przed znacznie liczniejszym od obrońców przeciwnikiem. Przykład: we Francji, a ściślej w Legii Cudzoziemskiej, do dzisiaj czci się obronę hacjendy Camerone w 1863 roku przez 3 kompanię 1 batalionu. Drewniana proteza dłoni poległego dowódcy tej kompanii, kapitana Danjou, jest chyba najważniejszą relikwią Legii pokazywaną podczas uroczystości. Na tamtej walce legioniści do dzisiaj budują swoje morale. Podejmując decyzję o obronie, kapitan Danjou wiedział, że skorzysta na niej Legia. Skorzystała również Francja.
Dla Brytyjczyków wzorem skutecznej obrony jest walka o utrzymanie Rorke’s Drift, kilku budynków szwedzkiej misji protestanckiej. Przeciwko kilku tysiącom Zulusów walczyło 139 żołnierzy, w tym 35 rannych. A było to bezpośrednio po przegranej przez 24 pułk bitwie pod Isandlwaną (22 stycznia 1879 roku). Obroną Rorke’s Drift dowodziło dwóch rozsądnych i obdarzonych wyobraźnią młodszych oficerów.
Dla Amerykanów wzorcem jest obrona klasztoru Alamo w 1836 roku. Takie wydarzenia zwykle obrastają w legendy i same stają się mitami oraz elementem kultury i tożsamości. Były opisywane najpierw w prasie, potem w literaturze, a w XX wieku – przez sztukę filmową. Na przykład Amerykanie co kilka, kilkanaście lat kręcą kolejną filmową opowieść o Alamo, aby dotrzeć z odpowiednią formą przekazu do aktualnego młodego pokolenia. Są na tyle rozumni, że nie zamierzają walczyć z tym mitem, lecz wykorzystują go do integracji swojego wielokulturowego, złożonego z imigrantów społeczeństwa.
Czy ktoś słyszał o obronie Fuengiroli?
W naszym kraju z kultem skutecznej obrony nigdy nie było najlepiej. Zwykle zwycięskie krótkotrwałe szarże kawalerii przesłaniały propagandowo długi upór piechoty broniącej fortyfikacji. Tak, jak szarża pod Somosierrą przesłoniła skuteczną obronę przed Brytyjczykami Fuengiroli w 1810 roku. Fuengirola to chyba jedyny przypadek w historii, gdy obrońcy wzięli do niewoli dowódcę oblegających, czym zmusili ich do przerwania oblężenia. Dowódca obrony kpt. Młokosiewicz tłumaczył się potem przełożonym oraz potomnym: „Nie było tu bynajmniej zamiarem moim upoić jenerała, lecz widząc zmartwionego chciałem rozweselić”. Pytanie – czy ktoś słyszał o obronie Fuengiroli?
Obronę Westerplatte wypromowały polskie gazety i radio w pierwszym tygodniu września 1939 roku. Potem był wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego i nowela Melchiora Wańkowicza. To dało początek mitowi. Hołdem dla obrońców był solidny film Leonarda Buczkowskiego „Westerplatte” z 1967 roku. Westerplatte stało się dla nas punktem odniesienia – „Każdy z nas ma jakieś swoje Westerplatte…”. Mit jest na tyle silny, że nakręcony w 2013 roku film „Tajemnica Westerplatte” Pawła Chochlewa nie był w stanie mu zaszkodzić. Główną zasługą tej ostatniej produkcji było wywołanie dyskusji w prasie dotyczącej tzw. szargania świętości.
Można zauważyć, że w Polsce struktury państwa odpowiedzialne za promocję dotychczas nie angażowały się zbytnio w propagowanie naszych działań obronnych. Jednak od kilkunastu lat można obserwować wsparcie, jakiego Polsce udzielają w tej kwestii działania podejmowane zagranicą. Przykładowo obronę Wizny przed Niemcami w 1939 roku spopularyzował utwór „40:1” szwedzkiego zespołu Sabaton. A obronę Kremla przed Rosjanami w 1612 roku rozsławiła decyzja Rady Najwyższej Federacji Rosyjskiej o ustanowieniu 4 listopada świętem państwowym Rosji na pamiątkę kapitulacji polskiej załogi.
Obraz przemówi bardziej niż książki
Reżyser „Karbali” miał i łatwe, i trudne zadanie jednocześnie. Nie musiał się konfrontować z mitem. To ułatwia pracę. Po premierze nie będzie oskarżany ani o szarganie świętości, ani o „hurrapatriotyzm”, jeśli oczywiście „postępowi” dziennikarze wybaczą mu postrzelaną polską flagę powiewającą nad City Hall w jednej z ostatnich scen filmu. Mit Karbali nie istnieje, a sama nazwa tego miasta niewiele dotychczas mówiła i mówi przeciętnemu obywatelowi kraju nad Wisłą. Z bliżej nieznanych powodów fakt przeprowadzenia tej obrony został najpierw utajniony, a potem, na kilka lat, zapomniany. To dziwne, bo z kolei w 2007 roku problemów z rozpropagowaniem nazwy miejscowości Nangar Khel nie było (żołnierze przeprowadzili w tej wiosce ostrzał, w wyniku którego śmierć poniosło sześć osób, trzy zostały ciężko ranne, wśród nich były kobiety i dzieci – przypisek redakcji). W efekcie polski wysiłek na misjach w Iraku i Afganistanie jest postrzegany raczej przez pryzmat tej drugiej nazwy.
Jednak „Karbala” nie powstała w próżni. Film Krzysztofa Łukaszewicza będzie tworzył mit obrony City Hall w Karbali. Obraz przemówi do widza bardziej niż tekst książki „Karbala” Piotra Głuchowskiego i Marcina Górki czy wspomnień ppłk. Grzegorza Kaliciaka „Karbala. Raport z obrony City Hall”. Film będzie miał więcej widzów niż obydwie książki razem wzięte czytelników. Nie z winy autorów, ale z powodu poziomu czytelnictwa. To Łukaszewicz swoim filmem opowiada historię tej obrony i kształtuje o niej pojęcie widzów. I tu jest trudne zadanie i odpowiedzialność za przedstawienie faktów, mimo że jest to film fabularny.
Między prawdą a scenarzystami
Nie jestem krytykiem filmowym i nie będę oceniał pracy reżysera i aktorów, którzy włożyli dużo wysiłku w przygotowanie się do roli żołnierzy. Mam jednak dwie uwagi. Pierwsza dotyczy proporcji. „Klasyczna” polska obrona to „naszych garstka, a wrogów mrowie”. Obrona City Hall mieści się w tej klasyce. Od czasu obrony Kamieńca Podolskiego niewiele się w tej materii zmieniło. W ratuszu użyto polskich BRDM-ów i bułgarskich BMP-2. To one były celem dla powstańców z wyrzutniami RPG-7. W filmie reżyser pozbawił obrońców tych pojazdów, zmniejszając ich możliwości i zwiększając tym samym przewagę powstańców.
Tu dochodzimy do drugiej uwagi. Dowódca obrony stwierdza we wspomnieniach, że „walka odbyła się po żołniersku” i nie odmawia im, właśnie z tego powodu, prawa do miana powstańców. Jak ocenił, taktyka bojowników armii Mahdiego nie miała nic wspólnego z metodami Al-Kaidy. Dlatego pokazanie w „Karbali” „żywych tarcz” z irackich dzieci, użytych do osłony moździerzy ostrzeliwujących City Hall, należy do tej samej kategorii, co komenda rotmistrza Chodakiewicza do szarży na czołgi w filmie „Lotna”. Wniosek jest taki, że scenarzystom też należy patrzeć na ręce. Jak mawiał Henryk Kwinto: „Żadnych… własnych… pomysłów.”
Osobny akapit należy się Państwowemu Instytutowi Sztuki Filmowej, który współfinansował film. Jest to news sam w sobie, jeśli popatrzymy na dotychczasowe jego decyzje przy produkcji „Historii Roja” czy „Pileckiego”. Wreszcie się na coś przydał.
Wojsko jest „głodne” zaszczytów
Wojsko to jest taka samonapędzająca się machina wychowująca żołnierzy oraz budująca swoje morale i esprit de corps na przykładach z przebytych zmagań. Są bitwy, które zostały utrwalone w nazwach oddziałów i dzięki temu w świadomości społeczeństwa tkwią do dzisiaj. Przypomnę pułki: 2 Pułk Szwoleżerów Rokitniańskich, 1 Pułk Ułanów Krechowieckich czy 14 Pułk Ułanów Jazłowieckich oraz 28, 29, 30 i 31 Pułk Strzelców Kaniowskich.
Dobre wojsko jest „głodne” podobnych zaszczytów. W 1938 roku podczas akcji odzyskiwania Zaolzia 10 Brygada Kawalerii (zmotoryzowanej) miała opanować rubieże bronione przez Czechosłowaków w oparciu o przełęcz Żdżar (w pasie natarcia 24 Pułku Ułanów) i rzeczkę Smerdzonkę (w pasie natarcia 10 Pułku Strzelców Konnych). Po rozpoczęciu natarcia przez 24 Pułk i śmierci kilku żołnierzy po obu stronach Czechosłowacy poprosili o wstrzymanie ognia i wycofali się w całym pasie natarcia brygady. Po akcji, podczas uroczystego obiadu oficerskiego, jeden z oficerów sztabu Grupy Operacyjnej „Śląsk” wzniósł toast: „Dziarscy ułani żdżarscy – niech żyją!”. Po spełnieniu toastu jakiś przytomny oficer zauważył głośno: „Strzelcy konni mieli szczęście, że Czesi nie bronili Smerdzonki”. W tym kontekście nazwa „Karbala” brzmi całkiem ładnie, podobnie jak przymiotniki „karbalski” czy „karbalscy”. Je zostawiam wszystkim pod rozwagę.
komentarze